sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 15

S p o w i e d ź

*

„Śmierć jest ceną, jaką płacimy za życie. Za wszelkie życie.” 
Ursula K. Le Guin  

Zamknęła oczy i starała się przeniknąć w głąb siebie. Wyczuła energię, która była jej naturalną częścią. Zacisnęła palce w pięści i odetchnęła głęboko, starając się skoncentrować. Czuła jak jej magia kumuluje się gdzieś w okolicach serca, schodząc się z całego ciała.
- Factus invisibilis – wyszeptała i momentalnie poczuła, jak coś szarpie ją w podbrzuszu. Powstrzymała uśmiech zadowolenia, który chciał wpełznąć na jej twarz. Wiedziała, że to  jeszcze nie czas. Skumulowała energię, ale teraz musiała ją dozować. Upewnić się, że nią nie zawładnie. Delikatnie rozchyliła wargi i poczuła, jak energia, która ją wypełniła, powoli odnajduje wyjście. Wylewała się z jej ust, następnie zaczęła przenikać przez skórę. Powoli pozwala opuszczać jej ciało, jednocześnie skupiając swoje myśli na niebieskim kubku, który stał na stole. Delikatnie szarpnęła ręką, zamykając wszelkie wyjścia w swoim ciele. Magia nie mogła już uchodzić.
- Udało się – usłyszała pełen zadowolenia głos Diany – szybciej niż myślałam…
         Julie otworzyła oczy. Na stole nic nie stało. Wyciągnęła rękę i zacisnęła palce w powietrzu. Wyczuła kubek, ale go nie zauważyła. Odetchnęła z ulgą. Ostatnio wiele ćwiczyła. Szło jej coraz lepiej, bo znała podstawy, ale okazało się, że Księga Czarów, którą dostały od Wróżbitki, zawierała bardzo zaawansowane zaklęcia. Trudne i skomplikowane. Była wyczerpana podczas ćwiczeń, a przecież chodziło jedynie o drobne przedmioty. Wiedziała, że musi bardziej się starać. Jeśli czar im się nie uda, mogą nawet zginąć. Szykowały ogromny transport i nawet we dwie mogły mieć za mało energii. Co prawda Paley przestała się obrażać i stwierdziła, że może pomóc im, przekazując odrobinę własnej. Tylko ona mogła to zrobić – czarownice nie potrafiły czerpać energii z ciała wampira, a z kolei Laura była nieprzystosowana. Mogłyby zrobić jej krzywdę.
- Idzie lepiej, niż myślałam – Mikel uśmiechnęła się pod nosem – w samą porę. Powinnyśmy zaczynać. Nie będzie lepszego momentu.
- Wiem – westchnęła i poważnie na nie spojrzała – zrobimy to o zmierzchu.
         Odwróciła się i skierowała swoje kroki ku garażowi. Była wykończona i wystraszona. Przygotowania przerastały ją. Codziennie myślała czy dobrze robią. Rozważała wszystkie „za” i „przeciw”. Ale nie znajdowała lepszego rozwiązania. Wiedziała, że muszą to zrobić. Otworzyła drzwi i podeszła do łodzi, którą ostatnio przerabiała. Wszystkie zgodziły się, że najlepiej będzie poróżować drogą wodną. Godzinami remontowała i przerabiała łódź, żeby można było na niej przeżyć. Teraz wszystko było gotowe i Laura z Paley powoli, w małych ilościach znosiły jedzenie. Puszki, wodę – wszystko, co mogło zostać zakonserwowane. Przy okazji każdy znosił najpotrzebniejsze rzeczy, które mogły im się przydać w czasie podróży. Wydawać by się mogło, że są gotowe. Ale Julie czuła, że to jedynie determinacja.  Że bardzo chcą, żeby im się udało, że wydaje im się, że wszystko jest zaplanowane… A tak naprawdę były w pustce. Przyszłość była tak niepewna, tak bardzo nierealna. Bardzo chciała, żeby wszystko się udało. Bała się jednak, że nic z tego nie wyjdzie. Że łudzą się, iż mogą zmienić świat. Życie, które było tak nieprzewidywalne. Rządziło nimi żelazną ręką. Były zasady, których nie miały prawa złamać. Dlaczego więc to robiły?
- Nie martw się – usłyszała cichy szept i poczuła ciepłe usta na swoim policzku. Perfumy Laury wdarły się do jej nozdrzy, kiedy ona sama przytuliła ją od tyłu. Julie złapała jej dłoń i mocno uścisnęła. Tak naprawdę tylko dzięki niej czuła, że nie jest sama. Była jak najprawdziwsza siostra. Cieszyła się, że nareszcie razem dzielą ten sekret. Dzięki temu było jej choć odrobinę łatwiej.
- Będzie dobrze – wyszeptała. Który to już raz? Powoli zaczęła w to wierzyć. Powoli.

*
         Karina nie miała wątpliwości, że jej decyzja jej słuszna. Przestała wierzyć, że może cokolwiek zmienić. Ostatnia wizyta u Diany przekonała ją, że wampirzyca będzie wierna słowom danym jej bratu. Nie zaryzykuje jej życiem. Ale ona nie wiedziała, że Karina nie chciała żyć. Nie wiedziała czy jacyś łowcy jeszcze gdzieś istnieją. Nie po tym, co się stało.

- Bardzo mnie zawiodłaś, Kobro – brodaty mężczyzna spojrzał na nią ostro. Poczuła jak łzy wściekłości lepią jej oczy.
- Kobro? – Jej głos zabrzmiał bardziej płaczliwie niż by sobie tego życzyła. – Po tylu latach jestem dla ciebie jedynie „Kobrą”?!
- Panuj nad emocjami – warknął – nie tego cię uczyłem.
- Ty mnie uczyłeś? – Spojrzała w jego małe, czarne oczy. Zawsze wiedziała, że to mężczyzna z charakterem. Jego ruda broda była dużo ciemniejsza niż włosy Erica. Twarz naznaczona bruzdami wydawała się groźniejsza, ale bez problemu można było dostrzec miedzy nimi podobieństwo – To Eric wszystkiego mnie nauczył! To on zawsze był przy mnie! Przy was wszystkich! – Krzyczała, pokazując na tłumek, który już się wkoło nich zgromadził. Patrzyła na ich twarze bez wyrazu. Nie miała siły na tłumaczenie, ale wiedziała, że musi coś zrobić.
- A więc i ty jesteś zdrajcą jak on – mężczyzna spojrzał na nią twardo i odwrócił się. Spojrzała na jego szerokie plecy i przypomniała sobie jak nieraz wdrapywała się na nie, łaknąc bliskości ojca. Wtedy pozwalał sobie na jakieś cieplejsze uczucia wobec niej. Syna zawsze traktował jak rekruta – przecież miał być silny i waleczny. Gdy i ona otrzymała znamię łowcy, stosunki z ojcem oziębiły się. Przestała być ukochaną córeczką, a stała się łowcą. Skończyły się cieple uczucia, zaczęły się treningi.
- Jesteśmy twoimi dziećmi – wyszeptała – a ty chcesz nas skazać? – Mężczyzna jednak nie odwrócił się. Wiedziała już, że go nie przekona. Szamas nie zmieniał zdania. Odwróciła się więc w stronę kobiety stojącej na uboczu. Ubrana w czarną, żałobną szatę spięła rdzawe włosy w wytwornego koka i przewiązała ciemną wstążką. Wzdrygnęła się i podniosła smutne oczy na Karinę, kiedy ta pociągnęła ją za rękaw – mamusiu, to twój syn! Twój mały, ukochany Eric! Nie możesz pozwolić mu zginąć! Przecież wiesz, że jeśli zginie wampir, on wraz z nim! Za co ma płacić? Za miłość? Mamusiu – szlochała – po prostu pozwólcie nam odejść…
- Za miłość? – Ktoś z tłumu splunął – jak można kochać potwora?
- Ona – zawahała się – jest inna! Sama widziałam! Kiedy Eric krwawił, pomogła mu!
- Co, napiła się? – Kolejny szyderczy śmiech.
- Nie! Ona się powstrzymała! Nikomu nie chciała zrobić krzywdy! Wampiry są inne, niż myśleliśmy! – Karina sama jeszcze niekoniecznie wierzyła w to, co mówiła. Ale od tego zależało życie jej brata, więc była w stanie bronić całej wampirzej rasy, żeby tylko on wyszedł z tego cało.
- Szamas, i ona jest obłąkana! – Ludzie zaczęli się niecierpliwić. Mężczyzna w końcu się odwrócił. Spojrzał na swoją żonę po której policzkach leciały łzy. Widok ten musiała choć trochę poruszyć jego serce, bo po chwili odezwał się szorstko.
- Jeśli do jutra oboje przyznacie, że ten wampir omamił was swoją mocą, wypuszczę was, a tego stwora wtrącimy do najciemniejszego lochu, ale nie dopuścimy do jego śmierci.
          Karina do tej pory pamiętała ton głosu ojca, jego gesty, wyraz oczu. Był bezwzględny. Nie liczyły się jego własne dzieci, tylko zasady, do których przywykł. Nie potrafił spojrzeć głębiej. Ona też nie wszystko rozumiała, ale zdawała sobie sprawę, że dla rodziny wiele można poświęcić. Dla brata była gotowa na wszystko. Jej dziecięce uwielbienie rozwijało się i pogłębiało z każdym rokiem. Zdawała sobie sprawę, że dla niego była jednie młodszą siostrą, partnerką w rodzinnym dziedzictwie a także kimś wyjątkowym.  Ona jednak wciąż i wciąż chciała więcej. Im więcej o tym myślała, dochodziła do wniosku, że była zwyczajnie zazdrosna. I nie chodziło o Dianę, tylko o kobietę, która zajęła ważniejsze miejsce w sercu Erica. Całe życie walczyła o jego uwagę i gdy wreszcie ją zdobyła, ta drobna, czarnowłosa istota w jednej chwili ją zabrała. To bolało najbardziej. Karina zawsze pragnęła rodziny. Jakiegoś spokoju, stabilności. Nigdy jednak tego nie dostała. Jej ojciec był Szamaszem. Przewodniczył łowcom. Nie miał zbyt wiele czasu, żeby zając się rodziną. Oni wszyscy byli jego dziećmi, których szkolił na prawdziwych wojowników. Życie w tej wspólnocie nie było łatwe. Prywatność tu nie istniała. Pierwsze dziecko rodziny już od najmłodszych lat było szkolone. Musiało być silne, bezwzględne i niezwyciężone. Łowcy znaleźli dużo okrutniejsze sposoby od zabijania. Pastwili się nad wampirami, torturowali ich. Karina nie była inna. Dopóki na jej drodze nie stanęła Diana. Do chwili, gdy starożytna klątwa złączyła życie wampira z jej ukochanym bratem. Bratem, który za nic w świecie nie pozwoliłby jej skrzywdzić.
- Nic prostszego – Diana przyjrzała im się, nerwowym ruchem ręki poprawiając włosy, ukazując tym samym zapadnięty policzek – powiedzie, że was omamiłam i was wypuszczą. Będziecie wolni.
- Nie ma takiej opcji, żebyś tu została – mężczyzna warknął poirytowany. Przytulił ją i delikatnie pocałował w czoło. Kobieta zadrżała i przewróciła oczami w geście irytacji. Nie powiedziała jednak nic więcej. Oczywiście obie zdawały sobie sprawę, że go nie przekonają.
- Wiedziałam, że tak powiesz – Karina westchnęła – dlatego mam inny plan. Mama nam pomoże. Przynajmniej ona jest po naszej stronie…

         Tyle lat później wciąż miała przed oczami tę scenę. Nie potrafiła pozbyć się myśli, że gdyby naciskała bardziej, wszystko skończyłoby się inaczej. Jej ojciec miał dobry plan. Eric mógłby żyć normalnie i jednocześnie Diana byłaby bezpieczna. Jednocześnie coś podpowiadało jej, że wtedy nigdy nie byłby szczęśliwy. Jakaś część jego serca na zawsze pozostałaby w ciemnej celi wraz z drobną wampirzycą. Cierpiałby razem z nią, bo Karina była pewna, że chociaż Szamasz dotrzymałby słowa i jej nie zabił, torturowałby ją. Dawał krew tylko wtedy, kiedy już by usychała. Z jakiegoś względu wiedziała też, że Diana zniosłaby to wszystko. Ta myśl przyszła jej go głowy dopiero w tej chwili. Tyle czasu już ją oberwała, a tak naprawę nigdy nie starała się jej poznać. Choć Eric tyle razy jej to tłumaczył, nigdy tak naprawdę go nie słyszała. Po prostu nie potrafiła zmienić o niej zdania. Całą winę widziała tylko w niej.
- Pora otworzyć oczy, księżniczko – westchnęła. Dobyła sztyletu, który zawsze przy sobie nosiła. Serce przyspieszyło, jakby dopiero teraz jej ciało  zdało sobie sprawę z tego, co postanowił mózg. Była pewna, że to jedyne dobre rozwiązanie. Tak należało postąpić. I tak nic już dobrego nie robiła na ziemi. Cały jej światopogląd zawalił się, życie przestało mieć sens. Ponura egzystencja zaczęła ją przytłaczać. Chęć zemsty zaczęła być męcząca. Dobrze wiedziała, że Diana również nie była szczęśliwa.              
- Sądzisz, że to jest sposób? – Zamrugała kilka razy, zastanawiając się czy głos ten powstał w jej głowie przez to, że tyle razy myślała o niej dzisiejszego dnia, czy żywa, realna Diana faktycznie stała przed nią.
- Zawsze jakiś – mruknęła, dłonią gładząc srebrne ostrze.
- Nie sądziłam, że jesteś tchórzem – wampirzyca wygięła swoje blade wargi w grymasie niezadowolenia.
- Powiedziała osoba, która zaszyła się na jakiejś wysepce z garstką buntowników, którzy tak naprawdę nic nie robią – prychnęła. Jednak z jakiegoś powodu cieszyła się, że wampirzyca ją znalazła. Że była przy niej. Może ktoś dał jej szansę, żeby powiedzieć jej kilka słów prawdy? Już otwierała usta, żeby to zrobić, jednak w ostatniej chwili je zamknęła. Niby co miała jej powiedzieć?
- Nie mogę cię do niczego zmusić, łowczyni – glos Diany nagle zrobił się łagodniejszy – ale wysłuchaj mnie. Być może zmienisz zdanie.
- Nie sądzę – mruknęła
- Czy ty myślisz, że ja nigdy nie chciałam się zabić? – Warknęła i odwróciła się do okna. Było to niespotykane, ale obie dobrze wiedziały, że nie boi się ataku. Karina przyjrzała się jej pochylonej sylwetce. Zapewnie przymknęła oczy, jednak nie była rozluźniona. Mięśnie na plecach były napięte, palce mocno wbite w parapet. – Każda minuta, która minęła od dnia jego śmierci, to dla mnie ciągła udręka. Każda sekunda nasączona jest bólem, którego nie możesz sobie wyobrazić. Myślisz, że nie chciałam się zabić? – Odwróciła się do niej. W jej czarnych oczach był ogień, którego dawno już nie widziała. – Jak myślisz, co mnie powstrzymało? To? – ironizowała, odsłaniając szkarłatnego skorpiona na nadgarstku – Ja i Eric nieraz już udowodniliśmy, że Klątwę można ominąć. Że ma luki. Ale on oddał za nas życie! – prawie krzyknęła – Kim byśmy były, gdybyśmy nie potrafiły docenić jego ofiary?!
- Dla niego nasze życie było ważne – po chwili znów podjęła temat – nieważne, co my same o nim myślimy. Nieważne jak bardzo ty nie chcesz żyć. Nieważne jak bardzo ja gardzę swoją egzystencją. On poświęcił się, bo uważał że jesteśmy tego warte. Skoro odbierzemy sobie życia, po co było to wszystko? Eric wierzył, że robi coś dobrego… A my zbezcześcimy jego ofiarę – zamilkła i znów odwróciła się do okna – być może takie życie to kara za grzechy, jakie się dopuściłam.  Wiem, że jesteś niewinną ofiarą tego wszystkiego. Dlatego nie pozwolę ci się zabić – dodała już spokojniej.
- Mówiłaś że mnie do niczego nie zmusisz – spojrzała na jej napięte plecy i lekko uniosła nóż.
- Zmieniłam zdanie – wyszeptała. A szept ten był tak cichy, że nim go zarejestrowała, wampirzyca była już przy niej. Jednym ruchem ręki wytrząsnęła jej ostrze i unieruchomiła ją. Jedno szybkie uderzenie starczyło, żeby głowa z czupryną rudych włosów bezwiednie opadła na jej przedramię.

*

- Czyś ty zwariowała?! – Julie wściekle zmrużyła oczy. Diana właśnie załadowała coś na łódkę i ze spokojem oznajmiła, że to Karina. Laura, która stała obok, jedynie przerażona patrzyła się na tę scenę.
- To łowca, kilka dni bez jedzenia jej nie zabije – mruknęła i dokładnie przykryła związane ciało kocem. Spojrzała na nią z niesmakiem. Wiedziała, że zmienia cały plan. Zdawała sobie sprawę, jak wiele ryzykuje. Ale nie mogła pozwolić, żeby ukochana siostra Erica się zabiła. Przysięgła mu, że będzie ją chronić. I miała zamiar nie zawieść go. Nie liczyło się to, ile może przez to stracić. Nie liczyło się jak bardzo jej nie znosiła. Ważna była obietnica dana ukochanemu. Wiele razy zawiodła, dlatego czuła, że tym razem nie może. To była jego ostania prośba. Jego życzenie i miała zamiar zrobić wszystko, żeby się udało. Żeby jej życie było choć trochę szczęśliwsze niż ich. Oczywiście skąd Eric mógł wiedzieć, że jego mała siostrzyczka nie będzie miała szans na spokojne, rodzinne życie, bo pojawi się na tyle silna dyktatorka, żeby wyniszczyć ziemię. Zabić mężczyzn.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi! – Warknęła rozeźlona. – Czy wiesz, ile ryzykujemy?
- Oczywiście – odwróciła się, żeby spojrzeć jej w oczy – ale Karina trochę się pogubiła. Chciała się dziś zabić.
- To straszne! – Laura przycisnęła rękę do ust i spojrzała na wampirzycę jakoś dziwnie. Po raz pierwszy dojrzała w niej ludzkie uczucia.
- Niepotrzebnie. To łowca i nigdy nie będzie mi jej szkoda – odpowiedziała beznamiętnie.
- Dlaczego więc ją ratujesz? – Wzrok blondynki stał się pusty. Nic już nie rozumiała, ale po raz kolejny przekonała się, że Diana jest zimna i okrutna.
- Bo komuś to obiecałam – ucięła temat i podeszła do drzwi – wyluzuj Julie. Jeśli będzie robiła problemy, zahipnotyzuje ją. Przez ostatnie lata bardzo podupadła na zdrowiu – wyszła z wrodzoną sobie gracją. 
- Czasami naprawdę mnie przeraża – Laura z westchnieniem usiadła na niewielkim taborecie na trzech, pajęczych nóżkach.
- To jedynie maska – Julie zaczęła chodzić wkoło. Zawsze jej to pomagała uspokoić się – jej życie było trochę… skomplikowane.
- To nie daje jej prawa do takiego zachowania! – Stwierdziła i wygięła ładnie skrojone usta w grymasie. Czasami przypominała małą dziewczynkę i rzeczywiście się nią czuła. Denerwowała ją własna nieporadność. Nie rozumiała świata i często czuła, że sytuacja ją przerastała. Dobrze wiedziała, że ona ma w tej grupie najmniej do powiedzenia. Choćby dziś… Diana po prostu weszła i dołączyła do sekretu nieprzytomną łowczynię. I czy ktoś się temu sprzeciwił? Nie. Julie mogła sobie mówić co chciała, ale wampirzyca i tak by to załatwiła po swojemu.
- Masz rację, ale my jej potrzebujemy – czarnowłosa westchnęła i usiadła obok niej – I ta Karina również może się przydać.
- Może i tak – spojrzała na nią już łagodniej – ale nikt mnie nie zmusi, żebym ją polubiła. Być może wielu rzeczy nie rozumiem, ale..
- Nie ma żadnego „ale” – dziewczyna położyła jej dłoń na ramieniu – ja też wielu rzeczy nie rozumiem. Jednak po prostu pewne rzeczy trzeba przyjąć takimi, jakie są. Myślę że pewne zdarzenie sprawiły, że Diana stworzyła sobie nową siebie. Na tyle silną, żeby przetrwać. Żeby nigdy nie przegrać. Nie zapominaj, że ona potrafi manipulować uczuciami, a to znaczy, że i nad własnymi ma większą władzę niż my.
- Ma jakieś powiązania z Mikel, prawda?
- Wiem tyle, ile ty – westchnęła i wstała. Spojrzała na nią poważnie – Posłuchaj mnie. Być może Diana niekoniecznie jest osobą, którą lubi się ot tak – pstryknęła palcami – po prostu. Przeszła pewnie tyle, że nawet nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Ale jedno jest pewne: to nie jest zła osoba. I jest po naszej stronie.
         Uśmiechnęła się blado i podeszła do łodzi. Była pewna tego, co powiedziała. Sama wiedziała troszeczkę więcej od przyjaciółki, ale była świadoma, że to tylko mała kropla w morzu okropieństw, które zaznała wampirzyca. Nie była do końca przekonana, czy chciałaby poznać odpowiedzi, dlatego nigdy jej o to nie zapytała. Postanowiła, że najzwyczajniej w świecie będzie musiała jej zaufać. Diana  była ich najsilniejszym sprzymierzeńcem. Była im potrzebna. Przy tym Julie czuła, że ona nie jest do końca sobą. To, co już wiedziała, pozwalała jej sądzić, że wnętrze wampirzycy skrywa tyle samo dobra, co zła. Tyleż tajemnic, ile oczywistości. Nie czas było na ich odkrywanie. Usiały jedynie pogodzić się z tym, że istnieją.

*
Bajka o trzech postaciach śmierci.

         Ból to jedynie projekcja strachu. Fizyczne wyobrażanie lęku. Oczyszcza. To jedyne katharsis, które może przeżyć człowiek. Tylko ono prowadzi do pełnego oczyszczenia, do spokoju. Tylko on tak naprawdę daje szczęście. Jeśli się go zwycięży, nic więcej nie jest w stanie nas pokonać. Ból koi. Daje szczęście. I nie ważne, co ty o tym sądzisz. Ja wiem, że tak jest. Prawdziwa magia pochodzi właśnie z bólu. Kumuluje się w nim i wybucha w najmniej oczekiwanym momencie. Ciężko nad nią zapanować. Ale mnie się to udało.
         Lubisz ból? Potrafisz z nim walczyć? Ten świat ci na to nie pozwala. Zbyt długo go już znam. Zbyt długo egzystuję, żeby nie mieć wyrobionej opinii. Sztuczność potrafi przytoczyć. A czymże jest ziemia, jeśli nie sztucznością? Nie ma mężczyzn. Kobiety nie są naturalne. Wszystkie zoperowane, wszystkie zrobione tak, żeby były piękne. Jak najpiękniejsze. Wycieczka w kosmos to standard w każdej szkole. Nie tylko dla bogatych. Nowe technologie, jakie są obecnie stosowane, nie śniły się nawet ludziom, wśród których się wychowałem. Jestem stworzeniem. Tak mnie nazywaj. Jestem bestią i bohaterem. Tak o mnie mów. Jestem niezwyciężony i nieśmiertelny. To musisz o mnie wiedzieć.
         Znam twoje lęki. Potrafię przedrzeć się przez cienką zasłonkę skrywającą twój umysł. Potrafię rozbić mur za którym się skrywasz. Nie jesteś doskonały. Jesteś tylko człowiekiem. Tylko niedoskonałą istotą. Moją marionetką. Projekcją moich myśli. Każdy twój zły uczynek jest prezentem dla mnie. Sycę się twoim strachem. Twoim bólem i cierpieniem.
         Wyobraź sobie dziecko. Jego malutkie, szybkie serce. Drży. Nie powie, co go boli. Nie doda, że cierpi. A ty nigdy nie rozumiesz. Taki głupi… Taki niedoświadczony… Czas tak niewdzięcznie się z tobą obchodzi. Czy dziecko o tym wie? Czemu, czemu płacze? Głodne śmierci, spragnione bólu. Wiesz o tym? Właściwie co ty wiesz? Małe, różowe ciałko. Tak pachnące, tak niewdzięczne. Czemu mówisz, że niewinne? Zło w nim jest. Zło kryje się w każdym z was, ludzi. Ile o nim wiesz? Co rozumiesz poprzez to zło? Dziecko raczkuje. Dziecko chodzi. Dziecko biegnie. Ból idzie obok. Zawsze. Kryje się w każdym jego uśmiechu. Niebywałe, że tego nie widzisz. Niebywałe, że nie wiesz iż coś niedobrego jest za tymi niebieskimi oczkami, pucołowatymi policzkami. Płacisz krocie za jego uśmiech. Ja oblewam go łzami. Zawsze obok. Wieczny bohater, wieczny zabójca. Skąd wiesz, że nie stoję za tobą? Czujesz to? Mała, pulchna dłoń dziecka suknie po twoich plecach. Bada ich fakturę. Wbija się w miejsce, gdzie powinien być kręgosłup. Zmienia się. To już nie dziecko. To ja. Mam dostęp do twojego ciała. Jeden ruch, ciebie nie będzie. Moje zgniłe usta tuż przy twoim uchu. Szepczę. Nawet nie znasz tej piosenki. Jestem pieśniarzem śmierci. Zginiesz, bo ja tak chcę. Drugą ręką dotykam szyi. Drżysz. Dlaczego? Przecież dopiero zaczynamy nasz zmysłowy taniec. Boisz się mnie? Nawet nie wiem jak wyglądam. Kim jestem. Już wiesz… rozumiesz, dlaczego mam taką władzę. Czujesz mój zimny oddech na szyi. Delikatnie głaszczę ci kark tylko po to, żeby wbić moje szpony w sam jego środek. Jeszcze nie krzyczysz. Paraliżuje cię strach. Jesteś tylko cieniem. Jestem jedynie projekcją twoich lęków. Zmuszę cię, żebyś przeżył katharsis. Tylko ból może to sprawdzić. Ma moc oczyszczenia. Tak cudowną… tak piękną.
         Odwrócisz się w złym momencie. Na to nie będzie dobrej chwili. Nigdy. Spojrzysz w moje oczy i już będziesz wiedział jak wygląda śmierć. Dowiesz się, dlaczego ludzie nie chcą umierać. Wydaje ci się, że jesteś taki odważny. Ale nigdy nie zrozumiesz, że noszę maskę. Tylko po to, żebyś się bał. Twoja śmierć jest moim prezentem. Twój strach jest moim posiłkiem. Warunkiem mojego wiecznego życia. Tylko na to czekam. Nie jestem dobrym stworzeniem. Ale nie jestem też zły. Chce po prostu cię oczyścić. Chcę zakończyć ten nędzny żywot, który prowadzisz. Ufasz mi?  Jestem częścią ciebie. Twoim bólem. Koszmarem, cierpieniem. Tą doskonalszą, gorszą wersją ciebie. Musisz mi ufać. Jeśli nie ufasz mi, to znaczy, że nie ufasz samemu sobie. A jeśli nie ufasz samemu sobie, to po co żyjesz? Dałeś się złapać w pułapkę, człowieku. Pozwoliłeś, żeby głos w twojej głowie wygrał. On ciągle mówi, że możesz wszystko. Znasz już gorzką prawdę? Nie ma ideałów. Nie ma życia. Jesteś tutaj tylko na chwilę. Jesteś projekcją bólu, którym ja się sycę. Ale na tym świecie musi być równowaga. Dlatego umierasz. Śmierć jest moją pomocniczką. Wiesz jak wygląda? Nie. Oczywiście że nie. Twierdzisz, że znasz świat, a nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie. Posłuchaj, posłuchaj bajki o śmierci.

         Bardzo dawno, ale nie bardzo daleko.
Za siódmą doliną, lecz nie za siódmą rzeką.
Za siedmioma górami, choć nie za siedmioma lasami.
Zmarła i matka, i córka i babka.
Liczny chór śpiewał na ich pogrzebie.
Smutek na ustach ludzkich, uśmiech w sercu.
Bez żalu, lecz z gniewem i ulgą żegnane.
Ziemia na trumnie, dudniące echo.
Nie za siedmioma dolinami, tylko za siedmioma rzekami.
Cmentarz odwiedziła zjawa.
Okrutny bohater i dobroczynny morderca.
Słów kilka wszepta w języku nieznanym.
Ziemia pod nią się rozstąpiła.
I z grobu wyszła bezimienna rodzina.
Nie za siódmą górą, tylko za siódmym lasem.
Oczy ich szklane i puste.
Usta martwe, gruda ziemi w dłoni.
„Słudzy moi!” – Zjawa rzekła, ziemia zamilkła.
Pokłon oddadzą panu najszczerszy.
Trzy kobiety… Z nazwiskiem śmierci.
Nie tak dawno, lecz bardzo daleko.


         Nawet nie wiesz, kiedy umarłeś. Twoje serce przestało bić w chwili, gdy moje myśli powędrowały ku tobie. Ta dusza należy już tylko do mnie. Jedna z moich śmierci postarała się, żebyś już nigdy się nie obudził. Musisz zrozumieć, że nie masz władzy nad własnym życiem. Jesteś niczym. Ja jestem wszystkim. Ja i moje trzy kobiety-śmierci. Mam władzę. Co musisz o mnie wiedzieć? Nazywają mnie Grabarzem.