sobota, 7 lipca 2012

Prolog


N o w a    e r a    d z i e j ó w

         Nie pamiętała daty swych narodzin. To były zbyt dawne dzieje.  Pamiętała jednak Indie. I zwyczaje, które w nich panowały. Kobieta musiała być skromna, posłuszna mężowy i grzeczna.  Nigdy nie potrafiła dostosować się do tych zasad. Pamiętała, że jej matka mówiła do ojca „panie”.  Nigdy nie przestawała go czcić.  Gdy jej mąż zmarł, została spalona razem z nim. Żywcem. Zawsze ze swoim panem i władcą. Pamiętała jej krzyk. Jedyną oznakę uczuć. Ten krzyk wydał jej się wtedy taki piękny. Ludzki. Matka przestała być maszyna uwielbiającą pana domu. Stała się osobą, która sama potrafiła decydować o uczuciach. Krzyczała, a jej wydawało się, że to melodia. To było jej jedyne wspomnienie za czasów swego człowieczeństwa.
         Zakończyła życie w wieku lat dwudziestu. Wszystko stało się niesamowicie szybko. Poczuła się lekka, niezależna. Wreszcie wolna. Pamiętała, że unosiła się w powietrzu. Wciąż widziała nóż, którym maż przebił jej serce.  Który wbił w jej młode ciało.  Potem powróciła. Stała się niepokonana. Niezależna. Mściwa. Chęć zemsty rozsadzała jej żyły. Paliła ciało, które sobie utworzyła.  Pragnęła krwi. Pragnęła władzy. A przede wszystkim pragnęła równości kobiet. Owo pragnienie nie dawało jej spokojnie istnieć. Więc ruszyła w świat. Zabijała, wyklinała mężczyzn. Przetrzymała palenie czarownic. Śmiała się z ludzkiej głupoty. Syczące płomieni ognia zwęglały ciała niewinnych, podczas, gdy prawdziwe wiedźmy przyglądały się temu z niesmakiem. Nie zrobiły nic. Nikt nigdy nic nie zrobił, by jakoś poprawić ich sytuację. Aż wreszcie nastała nowa era.
         Wielka rewolucja zwana francuską stworzyła jej możliwość zbudowania armii. Podburzała kobiety. Kusiła je, obiecywała. Ale ich równość trwała zaledwie kilka dni. Nie uznała tego za porażkę. To był tylko mały błąd. Błąd, na którym miała się uczyć. Już wiedziała, że się da. Kolejna sposobność pojawiła się na początku dwudziestego wieku. Stała na czele sufrażystek. Ukryta pani, która wiedziała, jak dążyć do celu. Jednak w swoim żywiole była na konferencjach kobiet. Przemawiała, podburzała, nęciła.  Już wiedziała, że osiągnie to, czego tak bardzo pragnie. I stało się.  Tysiące kobiet wpatrzonych jedynie w nią. Miliony par oczu, które wychwytywały każdy jej gest. Miliony uszu, które uważnie jej słuchały. Przemawiała, drżąc z ekscytacji. To był jej dzień. Jej rok.  Rozpoczęcie nowej rewolucji. Ery, w której to kobiety miały władzę absolutną. Świat podzielił się na dwa obozy. Dla jednych zmiany były zbyt radykalne, w drugich wyczuwała rosnące nienasycenie. Przekonała pierwszych i uciszyła drugich. Zjednała sobie wszystkich. Na ostatniej konferencji ostatecznie ogłosiła dyktaturę płci pięknej.  Działo się to w Pekinie w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. Od pierwszego zebrania minęło dwadzieścia lat i uznała za stosowne należycie to uczcić. „Wprowadźmy władze kobiet – mówiła, a flaga z wyszytą złota deltą na tle sierpa Księżyca powiewała w tle jej sylwetki – Jesteśmy silne!  Jesteśmy niezależne! Jesteśmy niezwyciężone! Zostałyśmy stworzone do tego, by rządzić!  Złączmy całą Ziemię w jedno Imperium! Jednolite, suwerenne i silne, w którym rządzić będziemy my same!”
         Porwała tłumy.  Imperium zaistniało.
         Zemsta się dokonała. Marzenia zostały zrealizowane.    
         Ponieważ sama była nieśmiertelna, mogła podarować życie wieczne komukolwiek. Rozdawała ją rozważnie. Nie tylko ludzie jej pilnowali. Wiedziała, że wiele ponadnaturalnych istot złożyło związek, który miał przywrócić równowagę. Ona jednak w swej pysze nie przejmowała się niczym i nikim.  Mężczyźni mięli zniknąć z planety. Już ona tego dopilnowała. Sama tworzyła swoje jednostki. W określonym czasie dawała im życie wieczne.  Regulamin był bardzo surowy i ona surowo go przestrzegała. Na początku mężczyźni byli niewolnikami. Nie chciała, by kobiety przemieniały się w morderców. Ona zabijała jedynie nieśmiertelnych osobników płci przeciwnej.  Zostawiła jednego. Yamaraj był jej osobistym, wiecznym niewolnikiem. Sługą, który miał zapewnić zwiększanie liczebności jej poddanych. Medycy opracowali miksturę, która pozwalała na zakodowanie w genach dwóch chromosomów X, jednocześnie raz i na zawsze likwidując chromosom Y.  
         Nigdy nie zapomniała, co skłoniło ją do podjęcia tak drastycznych środków.
         Zawsze odtwarzała w myślach znienawidzoną twarz ojca i męża. Mężczyzn, z których jeden uśmiercił ja psychicznie, drugi – fizycznie. 
         Radowała się jednak, bo wiedziała, że porządek, który stworzyła jest dobry. Jej idea była wspaniała, postępowanie słuszne. Lud jej poddany, ukochane siostry, kapłanki, był szczęśliwy. Ale tę spokojna atmosferę musiały zmącić osoby, które uważała z bliskie. Kobiety.  Stworzyły one Ruch Oporu. Była ich nieliczna grupa, to prawda. Miały jednak swoją broń. Mężczyzn. Co prawda dyspozycyjność tej broni była dość dziwaczna. Ona sama wyniszczyła wszystkich osobników płci męskiej poza Yamarajem. Jednak medycy stojący po stronie Ruchu opracowali najnowsze leki, które pozwalały na powtórne wytworzenie chromosomu Y.  Sztucznie zapładniano kobiety oraz sztucznie uwarunkowywano płeć w stosunku jeden do dwóch. Tako oto rasa męska powoli zaczęła się odradzać. Jednakże jej początki były całkowicie nieudane. Monstra, które praktycznie wykluwały się z kobiecych organizmów nie nadawały się do współistnienia. Dopiero w roku dwa tysiące sto dziewiętnastym udało się stworzyć wyrób, który kształtem i zachowaniem przypominał mężczyznę. Sześć lat później udoskonalono go, wprowadzając modyfikację w jego mózgu.
         Po stu trzydziestu latach mężczyzna odrodził się na nowo. Była ich garstka. Byli pilnie strzeżeni przez Ruch. Nie byli w pełni ludzcy. Szybko uczyli się fizycznych czynności, jednakże ich umysły nie były do końca uczłowieczone.  Nie byli robotami i kobiety z Ruchu Oporu wystrzegały się tej nazwy. Wiedziały, że to pierwszy krok. I miały zamiar go bronić do ostatniej kropli krwi.  Rozpoczęła się wojna. Dwie strony zażarcie broniły swoich przekonać, próbując przemówić do rozumu tej drugiej.
         Pamiętała o swojej świętej zasadzie – nie zabijaj siostry.  To była najważniejsza ze wszystkich reguł. Nie dało jej się obejść. Kara za jej złamanie była okrutna.  I okrutne były jej rządy. Choć zdawać by się mogło, że Imperium jest rajem. Ona chciała jedynie dobra swych sióstr. Nikt temu nie przeczył. I ona sama głęboko w to wierzyła. Jednak mściwość, głęboko ukryta pod maską chłodu, często wychodziła na wierzch pod różnymi postaciami.  Kiedy wreszcie zdecydowała się na otwartą walkę z Ruchem Oporu, miała pewność, że po jej stronie stoi nie tylko racja, ale i wygrana.
         Była najwyższą kapłanką Imperium. Siostrą naczelną.  Była pomysłodawcą, realizatorką i przywódcą nowego świata.
         Nazywała się Amiya. 

______________________________________________________________________

Witam wszystkich czytelników!
Nie mam zamiaru rozpisywać o informacjach porządkowych. Od tego jest podstrona „o blogu” oraz „pomysł”.
Stworzyłam tego bloga, aby dać upust swojej wyobraźni. Chce stworzyć coś nowego. Coś zupełnie innego. Mam wielką nadzieje, że mi się to udało. Niektórzy znają już Joy. Wiedzą, do czego jest zdolna i co potrafi.
Czekam na wasze komentarze…
Od wczoraj ruda Joy.