N o w a e r a d z i e j ó w
Nie pamiętała daty swych narodzin. To
były zbyt dawne dzieje. Pamiętała jednak
Indie. I zwyczaje, które w nich panowały. Kobieta musiała być skromna,
posłuszna mężowy i grzeczna. Nigdy nie
potrafiła dostosować się do tych zasad. Pamiętała, że jej matka mówiła do ojca
„panie”. Nigdy nie przestawała go
czcić. Gdy jej mąż zmarł, została
spalona razem z nim. Żywcem. Zawsze ze swoim panem i władcą. Pamiętała jej
krzyk. Jedyną oznakę uczuć. Ten krzyk wydał jej się wtedy taki piękny. Ludzki.
Matka przestała być maszyna uwielbiającą pana domu. Stała się osobą, która sama
potrafiła decydować o uczuciach. Krzyczała, a jej wydawało się, że to melodia.
To było jej jedyne wspomnienie za czasów swego człowieczeństwa.
Zakończyła życie w wieku lat
dwudziestu. Wszystko stało się niesamowicie szybko. Poczuła się lekka,
niezależna. Wreszcie wolna. Pamiętała, że unosiła się w powietrzu. Wciąż
widziała nóż, którym maż przebił jej serce.
Który wbił w jej młode ciało.
Potem powróciła. Stała się niepokonana. Niezależna. Mściwa. Chęć zemsty
rozsadzała jej żyły. Paliła ciało, które sobie utworzyła. Pragnęła krwi. Pragnęła władzy. A przede
wszystkim pragnęła równości kobiet. Owo pragnienie nie dawało jej spokojnie
istnieć. Więc ruszyła w świat. Zabijała, wyklinała mężczyzn. Przetrzymała
palenie czarownic. Śmiała się z ludzkiej głupoty. Syczące płomieni ognia
zwęglały ciała niewinnych, podczas, gdy prawdziwe wiedźmy przyglądały się temu
z niesmakiem. Nie zrobiły nic. Nikt nigdy nic nie zrobił, by jakoś poprawić ich
sytuację. Aż wreszcie nastała nowa era.
Wielka rewolucja zwana francuską
stworzyła jej możliwość zbudowania armii. Podburzała kobiety. Kusiła je,
obiecywała. Ale ich równość trwała zaledwie kilka dni. Nie uznała tego za
porażkę. To był tylko mały błąd. Błąd, na którym miała się uczyć. Już
wiedziała, że się da. Kolejna sposobność pojawiła się na początku dwudziestego
wieku. Stała na czele sufrażystek. Ukryta pani, która wiedziała, jak dążyć do
celu. Jednak w swoim żywiole była na konferencjach kobiet. Przemawiała, podburzała,
nęciła. Już wiedziała, że osiągnie to,
czego tak bardzo pragnie. I stało się.
Tysiące kobiet wpatrzonych jedynie w nią. Miliony par oczu, które
wychwytywały każdy jej gest. Miliony uszu, które uważnie jej słuchały.
Przemawiała, drżąc z ekscytacji. To był jej dzień. Jej rok. Rozpoczęcie nowej rewolucji. Ery, w której to
kobiety miały władzę absolutną. Świat podzielił się na dwa obozy. Dla jednych
zmiany były zbyt radykalne, w drugich wyczuwała rosnące nienasycenie.
Przekonała pierwszych i uciszyła drugich. Zjednała sobie wszystkich. Na
ostatniej konferencji ostatecznie ogłosiła dyktaturę płci pięknej. Działo się to w Pekinie w roku tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. Od pierwszego zebrania minęło dwadzieścia
lat i uznała za stosowne należycie to uczcić. „Wprowadźmy władze kobiet –
mówiła, a flaga z wyszytą złota deltą na tle sierpa Księżyca powiewała w tle
jej sylwetki – Jesteśmy silne! Jesteśmy
niezależne! Jesteśmy niezwyciężone! Zostałyśmy stworzone do tego, by
rządzić! Złączmy całą Ziemię w jedno
Imperium! Jednolite, suwerenne i silne, w którym rządzić będziemy my same!”
Porwała tłumy. Imperium zaistniało.
Zemsta się dokonała. Marzenia zostały
zrealizowane.
Ponieważ sama była nieśmiertelna, mogła
podarować życie wieczne komukolwiek. Rozdawała ją rozważnie. Nie tylko ludzie
jej pilnowali. Wiedziała, że wiele ponadnaturalnych istot złożyło związek,
który miał przywrócić równowagę. Ona jednak w swej pysze nie przejmowała się
niczym i nikim. Mężczyźni mięli zniknąć
z planety. Już ona tego dopilnowała. Sama tworzyła swoje jednostki. W
określonym czasie dawała im życie wieczne.
Regulamin był bardzo surowy i ona surowo go przestrzegała. Na początku
mężczyźni byli niewolnikami. Nie chciała, by kobiety przemieniały się w
morderców. Ona zabijała jedynie nieśmiertelnych osobników płci przeciwnej. Zostawiła jednego. Yamaraj był jej osobistym,
wiecznym niewolnikiem. Sługą, który miał zapewnić zwiększanie liczebności jej
poddanych. Medycy opracowali miksturę, która pozwalała na zakodowanie w genach
dwóch chromosomów X, jednocześnie raz i na zawsze likwidując chromosom Y.
Nigdy nie zapomniała, co skłoniło ją do
podjęcia tak drastycznych środków.
Zawsze odtwarzała w myślach
znienawidzoną twarz ojca i męża. Mężczyzn, z których jeden uśmiercił ja
psychicznie, drugi – fizycznie.
Radowała się jednak, bo wiedziała, że
porządek, który stworzyła jest dobry. Jej idea była wspaniała, postępowanie
słuszne. Lud jej poddany, ukochane siostry, kapłanki, był szczęśliwy. Ale tę
spokojna atmosferę musiały zmącić osoby, które uważała z bliskie. Kobiety. Stworzyły one Ruch Oporu. Była ich nieliczna
grupa, to prawda. Miały jednak swoją broń. Mężczyzn. Co prawda dyspozycyjność
tej broni była dość dziwaczna. Ona sama wyniszczyła wszystkich osobników płci męskiej
poza Yamarajem. Jednak medycy stojący po stronie Ruchu opracowali najnowsze
leki, które pozwalały na powtórne wytworzenie chromosomu Y. Sztucznie zapładniano kobiety oraz sztucznie
uwarunkowywano płeć w stosunku jeden do dwóch. Tako oto rasa męska powoli
zaczęła się odradzać. Jednakże jej początki były całkowicie nieudane. Monstra,
które praktycznie wykluwały się z kobiecych organizmów nie nadawały się do
współistnienia. Dopiero w roku dwa tysiące sto dziewiętnastym udało się
stworzyć wyrób, który kształtem i zachowaniem przypominał mężczyznę. Sześć lat
później udoskonalono go, wprowadzając modyfikację w jego mózgu.
Po stu trzydziestu latach mężczyzna
odrodził się na nowo. Była ich garstka. Byli pilnie strzeżeni przez Ruch. Nie
byli w pełni ludzcy. Szybko uczyli się fizycznych czynności, jednakże ich
umysły nie były do końca uczłowieczone.
Nie byli robotami i kobiety z Ruchu Oporu wystrzegały się tej nazwy.
Wiedziały, że to pierwszy krok. I miały zamiar go bronić do ostatniej kropli
krwi. Rozpoczęła się wojna. Dwie strony
zażarcie broniły swoich przekonać, próbując przemówić do rozumu tej drugiej.
Pamiętała o swojej świętej zasadzie –
nie zabijaj siostry. To była
najważniejsza ze wszystkich reguł. Nie dało jej się obejść. Kara za jej
złamanie była okrutna. I okrutne były
jej rządy. Choć zdawać by się mogło, że Imperium jest rajem. Ona chciała
jedynie dobra swych sióstr. Nikt temu nie przeczył. I ona sama głęboko w to
wierzyła. Jednak mściwość, głęboko ukryta pod maską chłodu, często wychodziła na
wierzch pod różnymi postaciami. Kiedy
wreszcie zdecydowała się na otwartą walkę z Ruchem Oporu, miała pewność, że po
jej stronie stoi nie tylko racja, ale i wygrana.
Była najwyższą kapłanką Imperium.
Siostrą naczelną. Była pomysłodawcą,
realizatorką i przywódcą nowego świata.
Nazywała się Amiya.
______________________________________________________________________
Witam wszystkich czytelników!
Nie mam zamiaru rozpisywać o informacjach porządkowych.
Od tego jest podstrona „o blogu” oraz „pomysł”.
Stworzyłam tego bloga, aby dać upust swojej
wyobraźni. Chce stworzyć coś nowego. Coś zupełnie innego. Mam wielką nadzieje,
że mi się to udało. Niektórzy znają już Joy. Wiedzą, do czego jest zdolna i co
potrafi.
Czekam na wasze komentarze…
Od wczoraj ruda Joy.