Z a p o m n i a n a p r z e s z ł o ś ć
*
Być
może w trudnych sytuacjach przeszłość zawsze przedstawiała się w różowych
barwach.
Ken Follett
Nazywała się Julie. W jej
rzeczywistości nie było miejsca na sentymenty. Miała dwadzieścia lat, więc była
typowym żółtodziobem. Przynajmniej tutaj. Nie znała innego świata. Prawda była
taka, że nie wiedziała, o co walczy. Miało to być coś lepszego. Prawdziwego i
szczęśliwego. Przynajmniej tyle udało jej się dowiedzieć. W całym Ruchu Oporu
były może ze cztery osoby, które pamiętały tamten świat. W równowadze. Wampir i
Anioły. Oto, kto mógł cokolwiek powiedzieć. Problem jednak w tym, że one nie
chciały wspominać tamtych czasów. Chociaż wiedziała, że walczą o przywrócenie
rasy męskiej do ekosystemu, to miała świadomość, że jest to jedyna rzecz, która
miała łączyć teraźniejszość z przeszłością. Udało jej się dowiedzieć, że tamten
ład nie był taki piękny, jak się mówiło. Chociaż kobiety zażarcie walczyły, nie
miały żadnych praw. Było to dla niej coś niepojętego. Odkąd żyła, wpajano jej,
że kobieta jest najwyższą kapłanką Boga. Jego wysłanniczką i największą sługą.
Co było jasne, Anioły się buntowały. Podobno kiedyś były zupełnie inne.
Bardziej przypominały duszę. Tak mówiono, bo przecież ona nigdy nie widziała
duszy. Ona nigdy niczego nie widziała. Takie myśli często towarzyszyły jej
samotnym wędrówką. Bo i co miała robić? Baza Dowodzenia znajdowała się w
odosobnionym miejscu planety. Była to średnio urocza wysepka zwana Calachana,
co Anioły tłumaczyły jako „oczyszczenie”. Ile było w tym prawdy, nie wiedziała.
-
Ścisz ten hałas! – Laura wpadła do jej warsztatu i uśmiechnęła się z irytacją.
Jak zawsze, kiedy tu była. Była człowiekiem zaledwie rok młodszym od niej.
Jedynym przedstawicielem tej rasy w Ruchu Oporu. Przyjaźniły się, chociaż nikt
nie wiedział dlaczego. Laura była typem modelki. Przepiękna blondynka o
idealnych kształtach, bardzo dbająca o swój wygląd. Słuchała klasycznych
melodii. Natomiast Julie uwielbiała martensy i swoje jeansowe ogrodniczki. Przy
ostrym brzmieniu rockowych piosenek się uspokajała. A nade wszystko kochała
samochody. Im szybszy, tym lepszy. Umiała jeździć odkąd skończyła osiem lat.
Przez lata technika poszła tak do przodu, że kierowanie autami było dziecinnie
proste. Wystarczyło znać poszczególne tryby i autopilot wszystko wykonywał za
ciebie. Julie to nie przeszkadzało. Wystarczało jej, że mogła trzymać kierownicę
i gnać przed siebie. Zresztą ją bardziej interesowało wnętrze. Uwielbiała
dłubać w silnikach i przerabiać samochody.
-
To mój teren – warknęła poirytowana, że ktoś przerywa jej pracę. Wysunęła się spod
auta na swojej starej, wysłużonej deskorolce. Nie nadawała się ona do
jeżdżenia, ale była niesamowicie wygodna do leżenia.
-
Co to za model? – Blondynka krytycznie przyjrzała się samochodowi. Od razu
można było dostrzec, że jej się nie spodobało. Miało jaskrawy, żółty lakier, co
znaczyło, że Julie już się nim zajęła.
-
Audi Q3. – Odpowiedziała spokojnie, wycierając ręce umazane smarem w szmatkę –
Nie produkują go od sześćdziesięciu lat. Choć ostatnie lata produkcji to były
resztki. Mój model wyprodukowano w 2021. Dokładnie dziesięć lat od ruszeniu
lini montażowych tego cacka.
-
Cacka – skrzywiła nos – jest okropny! Wielki i nieforemny.
-
To terenówka. Cudownie się prowadzi. – Uśmiechnęła się niczym małe dziecko –
doprowadziłam go do stanu używalności. Teraz tylko trzeba zainstalować
autopilota.
-
Julie, po co ci kolejne auto?
-
Będę miała własne muzeum! – Zaśmiała się. Wszyscy się wiedzieli, że dla niej
samochody są do jeżdżenia. Nawet jeśli oznaczało to, że rozpadały się po
jeździe testowej. Czarnowłosa nigdy nie oddałaby swoich skarbów za muzealne szyby.
-
Albo złomowisko – sapnęła poirytowana. Próbowała wyciągnąć swoje niebieskie
szpilki ze stery szmat, które porozwalane były na ziemi. – Oya zwołała dziś
zebranie i nie możesz się wywinąć. Rozkazała, aby uczestniczyły w nim
czarownice. Wszystkie – dodała z uśmiechem.
Wiedziała, że przyjaciółka nie znosi spotkań Rady. Sama też za nimi nie
przepadała. Wciąż mówili o tym samym. Byli jednak zbyt słabi, żeby zorganizować
prawdziwą akcję.
-
A po cholerę? – Mruknęła i rzuciła szmatę w kąt.
-
Mnie się nie pytaj – Laura pokręciła głową. – Ja tylko piszę sprawozdania.
Znów
coś przeskrobałam, pomyślała, gdy przekroczyły granice ich posiadłości. Często
łamała zasady. Rzecz jasne nie z premedytacją. Wytężając pamięć, próbowała
przypomnieć sobie, co też takiego zrobiła. Jednak nic nie przychodziło jej do
głowy. Przez ostanie dni zajmowała się swoim nowym Audi. Wzruszyła więc
ramionami z przekonaniem, że i tak w końcu się dowie.
Laura
po raz kolejny przyjrzała się przyjaciółce. Oczywiście Julie zaprzeczyłaby temu,
ale ona uważała, że odznaczała się niezwykłą urodą. Miała pociągłą, trójkątną
twarz, mocno zarysowane, blade usta i nos lekko skierowany ku górze, co
świadczyło o uporze. Cerę miała zupełnie bladą. Kontrastowała ona z hebanowymi
włosami, krótko przyciętymi. „Dla wygody” jak zwykła mawiać jej koleżanka.
Czymś, co ją wyróżniało, były całkowicie czarne, oczy. Piękne, duże, otoczona
długimi, ciemnymi rzęsami. Julie nie była wysoka. Mierzyła ledwie sto sześćdziesiąt centymetrów
wzrostu, z czego większą część stanowiły szczupłe, silne nogi. Całkiem zgrabne
jak na kogoś, kto większą część życia przesiedział za kółkiem. Mimo że ubrania,
które nosiła nie uwydatniały jej kształtów, widać było, że ma ładne, smukłe
ciało.
Była
zwyczajną nastolatką. Choć w tej swojej zwyczajności bardzo się wyróżniała. Nie
brakowało jej odwagi i chęci do działania. Zawsze mówiła to, co myślała. Nie
zastanawiała się nad tym, czy słowa mogą ranić. Najważniejsze było to, aby
płynęły z serca. Od ciebie.
-
Myślę, że to może być coś ważnego – Laura przerwała ciszę. – Może nawet chodzi
o… mężczyzn. – wyszeptała z przejęciem.
-
Ciszej! - Julie rozejrzała się w koło.
Szpiedzy Imperium mogli czaić się wszędzie. To był wciąż nowy temat. Zakazany.
– Zresztą do nich mają dostęp jedynie Anioły.
Oczywiście
w całym Imperium krążyły plotki o tym, że Ruchowi Oporu udało się odtworzyć
rasę mężczyzn. Jednak nawet Buntownicy, jak nazywano ich w Imperium, nie
widzieli ich. Dostęp do tajnych informacji mięli jedynie naukowcy oraz Anioły.
Dlaczego tylko oni? Odpowiedź była prosta. Anioły nie potrafiły kłamać i
wiadome było, że żadna z nich nie zdradzi. To wciąż był poważny problem.
Zresztą trudno było się dziwić. Buntownicy byli niewielką grupką z wielkimi
marzeniami o nowym świecie. Z planami tak nierealnymi, że mało kto chciał
wierzyć w ich urzeczywistnienie. Większość z nich dążyła do czegoś, o czym nie
mięli pojęcia. Sami między sobą nazywali się szaleńcami. I rzeczywiście nimi
byli.
-
No tak – Laura wciąż nie dawała za wygraną – jednak sądzę, że im więcej nas
pozna ich, tym lepiej.
-
To są zwiększone szansę na zdradę! – Oburzyła się Julie.
-
Oya powinna nam ufać! W końcu gramy w jednej drużynie! – Spojrzenie Laury na
świat było bardzo proste. Jednak Julie wiedziała, że nic nie jest idealne.
Zgadzała się ze stwierdzeniem, że powinny sobie ufać. Jednak w granicach
rozsądku. W końcu były siostrami, ale… dobrze wiedziała, że w tym świecie może
zwyczajnie oszaleć. Anioły pamiętały stary ład. Do tego były niezwykle dobre i
inteligentne. Ich przywództwo było rzeczą naturalną. One jednak, ponieważ
pamiętały cały proces Eliminacji, nie koniecznie chciały zaufać innym. Podobnie
było z Dianą. Wampirem, który doskonale pamiętał krwawą Rzeź Mężczyzn czy, jak
to określała Naczelna Siostra Amiya, Eliminację.
-
Znasz je. Są dość nieufne i trudno im się dziwić.
-
Wiem. Ale, Julie, nie ciekawi cie jacy oni są? – Oczywiście, że ją
interesowało. W końcu walczyła o ich przywrócenie i przetrwanie. Jednak jej
ciekawość była dość ograniczona. W przeciwieństwie do blondynki potrafiła
pogodzić się w pewnymi zasadami, jakie im narzucono. Było to dość irracjonalne,
jednak podejrzewała, że na Calachana panują dużo bardziej rygorystyczne reguły.
A przecież byli Buntownikami! Jednak ich niewielka liczebność sprawiała, że
musiały walczyć o przetrwanie. W Imperium pod dostatkiem było wszystkiego. Kobiety
odziane były w wytworne suknie z najlepszych materiałów. Ich stroje wyróżniały
się wielkim przepychem. Zawsze miały, co jeść, podczas kiedy Buntowniczki miały
takie dni, kiedy do ust wkładały jedynie garstkę jeżyn lub orzechów. Wiedziały
jednak, że walczą w słusznej sprawie. Chyba.
-
Powiedzmy, że nie.
-
Powiedzmy, że nie?! – Laura była wstrząśnięta – Co z ciebie za kobieta?
-
Zdaje się, że taka, co ją nie obchodzą mężczyźni. Powtarzam po raz któryś –
rasa wymarła.
-
Nie do końca. Podobno najnowsze egzemplarze są uczłowieczone tak dobrze, jak
tylko naukowcy dali radę.
-
Ale nie dostali maksymalnej ilości punktów w skali uczłowieczenia – Julie jak
zawsze patrzyła trzeźwo na świat.
-
Mówi się, że Oya znalazła na to sposób. – nagle krzyknęła, jakby dokonała
wielkiego odkrycia – może to z tego powodu jest to dzisiejsze zebranie!
-
Może – czarnowłosa nie do końca wierzyła w ten pomysł – przekonamy się za
chwilę.
-
Ja tam już nie mogę się doczekać, kiedy nastąpi faza rozmnażania. To będzie
cudowne!
-
I ty oczywiście wiesz to z własnego doświadczenia – Julie zaśmiała się, unosząc
brew.
-
Barisa mi powiedziała – Laura nie przejęła się sceptycznym tonem przyjaciółki.
Brunetka używała go tak często, że najłatwiej było go ignorować. – A ona to wie
z obserwacji. No i doświadczenia. Tak myślę.
Barisa
była jedynym Aniołem, który opowiadał o tamtych czasach. Była sympatyczna i
zawsze uśmiechnięta. Ciężko było odmówić jej naturalnego wdzięku. Laura idealnie
potrafiła ją podejść a wtedy ta opowiadała jej o starym ładzie.
-
Nie widzę w tym nic cudownego.
-
Skąd możesz to wiedzieć?
-
Z obserwacji. Wystarczy porównać to z rozmnażaniem się innych ssaków. To tylko
kolejny proces, jak… oddychanie czy odżywianie. We wszystkim jesteśmy podobni,
więc w tym też…
-
Mylisz się! – Blondynka gorliwie zaprzeczyła. – Barisa mówiła, że nie ma
piękniejszego uczucia od miłości kobiety i mężczyzny. Rozmnażanie się to
jedynie fizyczny dowód na to uczucie. Podobno doznania są cudowne. – Czarownica
nie była w stanie w to uwierzyć. Ciężko było powiedzieć, żeby kogoś kochała. Co
prawda istniała miłość między siostrami, ale to była bardziej jak reguła.
Musiały się kochać. Z zasady nie mogło być między nimi nienawiści. Julie
wiedziała, że Amiya chciała, żeby między nimi panował ład i porządek. W głębi
duszy wcale jej nie potępiała. Chciała stworzyć idealny świat, w którym panowały
kobiety. Miała swoje cele. Czarownica szanowała to, jednak miała odmienne
zdanie. Była wychowana w głębokim przekonaniu o tym, że Amiya jest Najwyższą
Kapłanką. Siostrą. A siostry trzeba było kochać i szanować. Ciężko było jej
wyprzeć się zasad, które wpajano jej przez całe życie. Jednak perspektywy
Buntowników były tak kuszące, że powoli się do nich przekonywała. Wciąż jednak
nie potrafiła krytykować Amiyi. Ona chciała dobrze, natomiast Julie wolała nie
mieszać się w dyskusje polityczne. Tak było łatwiej.
-
Dodatkowo Brie mówiła, że jestem w guście przeciętnego samca. Nie parskaj! Ja
wiem, jak to brzmi. Ale ona nie kłamie, prawda? No więc powiedziała, że kiedy
jeszcze świat podzielony był na płci, zwracało się uwagę na wygląd. I podobno
mam taki typ urody, że podobałabym się mężczyznom.
-
Staremu gatunkowi – starała się wtrącić, jednak Laura już oddała się marzeniom.
Nie była próżną, głupiutką dziewczynką. Wychowywała się w świecie, gdzie każda
kobieta miała być piękna. Naturalny wdzięk pozwalał nie troszczyć się jej o
takie przyziemne sprawy. Mogła oddawać się marzeniom. Julie wiedziała, że są
nierealne. Nie w świecie, jakim żyły. Bowiem Laura marzyła o rodzinie. O tym,
żeby kiedyś urodzić dziecko. Jednak pragnęła, żeby było ono poczęte w naturalny
sposób. Jeśli byłby to skutek miłości, to była w stanie sądzić, że Laura byłaby
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jej samą nie pociągała taka wizja.
Była realistką. Trzeźwe spojrzenie na świat nie pozwalało jej marzyć. A już
szczególnie o czymś tak nierealnym jak mężczyźni. Nie potępiała Laury. Nie
dziwiła się, że ją to intryguje. Zresztą sama nie mogła posądzić siebie o
całkowity brak nierealnych marzeń. Przecież walczyła o przywrócenie ładu,
którego nawet niedane było jej poznać. Zdawała sobie sprawę, że to szaleńcza
pogoń. Irracjonalne pragnienie innego, prawdopodobnie lepszego świata. Jednak
wierzyła, że może im się udać. Przecież inaczej nie byłoby jej tutaj.
-
Muszę iść powiadomić innych – w pewnym momencie Laura przerwała swoje
rozważania i uśmiechnęła się przepraszająco. Zanim Julie zdążyła odpowiedzieć
już jej nie było. Czasami nie nadążała za tą dziewczyną. I może tak było
lepiej.
-
Dziś się nie wywiniemy – nagle usłyszała jęk przy swoim uchu. Przed oczami
mignęła jej niebieska czupryna Paley – Za to Laura ma już milion przyczyn tego
nagłego spotkania – uśmiechnęła się ironicznie. Paley była spokojną, nieśmiałą
dziewczyną, jednak nie szczędziła złośliwości siostrom. Tak już była.
-
Słyszałam – Julie zmrużyła oczy. Słońce grzało niemiłosiernie. W jej warsztacie
było chłodno. Na wyspie było gorąco. Właściwie na całej Ziemi było gorąco. Nie
znała innego klimatu, jednak obecny często ją nużył. – Nie wiem, o co chodzi
dokładnie, ale może wreszcie dostaniemy jakieś zadanie.
-
Chciałabym – rozmarzenie w jej głosie wyraźnie sygnalizowało jak nudzi jej się
na wyspie Bazy Dowodzenia – Rada mogłaby nam zaufać.
-
Jesteśmy zbyt młode – zironizowała.
-
Ale jesteśmy dobre – Paley zaakcentowała z wyraźnym zniecierpliwieniem – To my
mamy największe moce. Największą władzę. Szczególnie, kiedy działamy we trzy! –
Nie od dziś wiadomo było, że uwielbiała swoje moce. Kontrolowała żywioły i
pokazywała to na każdym kroku. Oczywiście w granicach rozsądku. Żadna z nich
nigdy nie przekraczała swoich możliwości. Starały się czerpać energię ze
słońca, ziemi lub wody czy roślin i większych zwierząt. Nigdy z własnego ciała,
aby nie osłabiać się przy codziennych zajęciach. Były młode, pełne wigoru i
zapału. Ćwiczy zaciekle, aby nauczyć się kontroli nad swoimi mocami.
-
Tak. Chyba tak – Julie nie była aż taką entuzjastką. Rzadko używała swoich
mocy. Były one dużo bardziej skomplikowane niż całej reszty. Paley kontrolowała
żywioły, Mikel uczucia jej natomiast przypadła dziedzina magii księżyca. W
opowieściach przekazywanych z pokolenia na pokolenie mówiło się, że to właśnie
ta ostania magia jest najsilniejsza. Ale i najtrudniejsza. Trzeba ją doskonalić
i umiejętnie wykorzystywać. Julie natomiast nie miała czasu na takie szczegóły.
Całymi dniami pracowała, więc nocą wolała spać a nie ćwiczyć. Wiadome było, że
jej moce były jeszcze silniejsze, kiedy Słońce ustępowało miejsca na niebie Księżycowi.
Zresztą Czarownica często nie mogła spać
w nocy. Szczególnie, kiedy coś zakłócało jej energię. Podczas pełni wydawało
jej się, że magia rozsadza jej żyły. Wnika do mózgu i kontroluje każdy nerw.
Była wtedy mocno pobudzona. To były dni, kiedy ćwiczyła najmocniej. Kiedy jednak
zdarzał się nów, znów nie spała, choć z innego powodu. Czuła wtedy, jakby siły
życiowe ją opuszczały. Często drzemała w gorączce lub śniła na jawie. Była wtedy
jak osłabione, samotne pisklę. Trzeba przyznać, że Julie nie znosiła tego
stanu. Była niezależną kobietą, więc świadomość, że raz na jakiś czas jest
nieprzydatna do jakiegokolwiek pożytku, sprawiała, że jej młode ciało dopadała
frustracja.
-
Tam jest! – Paley entuzjastycznie machała ręką. Wskazywała na dziewczynę
rozłożoną na wysuszonej trawie. Jeden gest Czarownicy wystarczył, żeby źdźbła
wydłużyły się i zzieleniały. Kobieta jednak nie poruszyła się.
-
Spadaj, Pal – syknęła. Miała na imię Mikel i z nich trzech była najstarsza. Co prawda
o rok, ale jednak. Lubiły się, choć Julie nie mogła przyznać, że łączą je jakieś
bliższe więzy. Była po prosu kolejną siostrą. Poważną, inteligentną, opanowaną
a także niezwykle lojalną. Zazwyczaj ubierała się w czarne szaty, co budziło
zgorszenie w oczach dziewczyn. Co prawda Ruch Oporu chciał zaprzeczać wszelkim
stereotypom, ale jednak niechętnie patrzono się na „czarnych”, jak określano
mieszkańców Black Island. Była to najbiedniejsza część świata, w której żyły
zdrajczynie i morderczynie. Przestępcy, którzy dopuścili się gwałtu na prawach
Imperium. Chyba tylko Oya wiedziała, co robiła tam Mikel. Ona sama nigdy o tym
nie wspominała.
-
Czerpiesz energię z mojego żywiołu! – Niebieskowłosa zaprotestowała gwałtownie.
-
Mogę czerpać z uczuć i zmazać ci uśmieszek z twarzy - warknęła, chociaż jej czerwone
usta wygięły się w uśmiechu. Julie wyciągnęła do niej rękę. Pochwyciła ją i
wstała. Jej czarno – białe włosy zafalowały, po czym znów opadły miękką falą na
ramiona.
-
Myślicie, że Laura ma rację? – Paley powróciła do wcześniejszego tematu.
-
Myślę, że chodzi o jakąś poważną sprawę. Inaczej Oya nie prosiłaby o nas wszystkie.
– Mikel westchnęła ponuro, po czym spojrzała w stronę słońca. Coś kazało jej
sądzić, że walka rozpoczęła się na dobre.
__________________________________________
Oj ja wiem, że rozdział właściwie nudny i nieciekawy.
To jednak jest wada tych pierwszych postów - w nich nie może się zbyt wiele dziać,
bo potem zarzucicie mi, że zapomniałam opisać świat przedstawiony.
Dla Madzi. Ty wiesz, że wakacje z Tobą to totalny odjazd xd