U r o k i
*
„Jeżeli
ludziom zabieramy ich przeszłość nie dając w zamian nic, to oni żyją tą
przeszłością.”
Profesor
Tokarzewski, „07 zgłoś się”
Właściwie
ciężko stwierdzić, kim była. Ona sama nigdy nie zapomniała swojego dziedzictwa.
Starała się wszystko kontrolować. Wmawiała sobie, że życie będzie dla niej
proste, kiedy sama nim zawładnie. Jednak ulga nigdy nie przyszła. Czuła się
skalana. I nic nie potrafiła na to poradzić.
-
Oya! – Krzyknęła ile sił w płucach. Mieszkańcy jej pałacu przyzwyczaili się do
tego. Różanowłosa Mia spojrzała na nią z lekkim przestrachem i szybko zniknęła
jej z drogi. Nie znosiła lęku w ochach sióstr. Jednak nie mogła sobie pozwolić
na całkowitą samowolę. To zniszczyłoby całe Imperium.
-
Czy coś chciałaś ode mnie? – Kędzierzawy Anioł wkroczył do komnaty. Jego smukła
sylwetka odbijała się cieniem na fioletowej ścianie.
-
Inaczej nie wołałbym cię – jej głos wydawał się nieporównanie niski z głosem
Oyi. Za każdym razem uderzała ją ta różnica.
-
Czy aby na pewno nie chciałaś powiedzieć: darłam się w niebo głosy? –
Białowłosa uśmiechnęła się kąśliwie.
-
Nieważne – Amiya skapitulowała. Nie widziała sensu tej kłótni a wiedziała, że
Oya chce ją sprowokować. – Musimy porozmawiać.
-
Miło byłby, gdybyś się pospieszyła, siostro. Mam dziś ważne spotkanie. – Blade usta
uśmiechnęły się delikatnie, jednak oczy Anioła pozostały niewzruszone.
-
Wiem już, że to ty przewodzisz Buntownikom – wampirzyca wręcz wypluwała słowa
ze wstrętem. – Jak mogłaś? – Zapytała tonem zawiedzionego dziecka. I w tej
chwili przypominała małą dziewczynkę, którą zawiodła najlepsza przyjaciółka.
-
Nie podobają mi się Twoje zasady, siostro.
– Powiedziała to dobitnie – Ja nie mogę ich złamać ze względu na przysięgę.
Jednak mogę pomóc zrobić to komuś innemu.
-
Zdradzałaś mnie tyle czasu… - ciemne oczy patrzyły na nią z niedowierzaniem.
Amiya nie musiała o siebie dbać. Była piękna. Uwagę na pewno przykuwały pełne,
bladoróżowe usta. Nos miała i może zbyt
duży, jednak idealnie komponował się z oliwkową cerą. Na oczach zawsze miała
solidną warstwę ozdób, jednak widać było, że natura i w tym zakresie jej nie
poskąpiła. Była wampirem, toteż cała jej uroda była udoskonalona. Choć Oya
wolała określenie: uwydatniona. Mocno zarysowane, krzaczaste krwi świadczyły o
sile i determinacji. Miedzy nimi umiejscowione było bindi. Była to niewielka,
czerwona kropka przypominającą rozlaną krew na skroniach kobiety. Amiya
pochodziła z Południowych Indii, dlatego bindi nosiła raczej jako ozdobę. Swego
czasu miała z tym trochę problemów i jako mężatka musiała ukrywać je przed
ludźmi. Na Południu bindi nosiły kobiety niezamężne, młode, cieszące się pełnią
życia. Amiya jednak nie zrezygnowała z tej ozdóbki i nosiła ją do dzisiaj.
Wśród sióstr Imperium była uznawana za coś w rodzaju świętego symbolu. Dawniej
byłby to diadem. Jednak „dawniej” nie istniało w słowniku Naczelnej Siostry.
Starała się wymazywać je z pamięci. Oya przyzwyczaiła się już do kaprysów
wampirzycy i traktowała ją jak córkę. Jednak przede wszystkim musiała pomóc
innym.
-
Ujmujesz to w bardzo pospolite słowa, Amiyo. Gdybyś nie zatruwała Ziemi, ja nie
musiałabym tworzyć Ruchu. – Odpowiedziała spokojnie. Jej nienaturalnie blade
oczy patrzyły na nią z dezaprobatą.
-
Nigdy nie miałam zamiaru zaszkodzić siostrom! – Wykrzyknęła rozpaczliwie.
Jednak jej oczy wciąż były zimne. Ufała Oyi. Były chwile, kiedy traktowała ją
jak matkę. Dawno, dawno temu. Zawsze jednak jej osąd był dla Amiyi ważny. Może
właśnie dlatego tak bardzo zabolała ją zdrada Anioła.
-
Wiem to – podeszła do niej spokojnie, palcem uniosła brodę i spojrzała głęboko
w oczy. – Ale to, że chcesz dobrze, nie znaczy jeszcze, że rzeczywiście tak
jest.
-
Ty nic nie wiesz – spojrzała na nią z pogardą. Nie oczekiwała pouczeń. Właściwie
chciała jedynie przekonać się, jaka jest prawda. Może miała nadzieję, że Anioł
zaprzeczy? Wampirzyca sama już nie wiedziała. Poczuła jedynie, że zaczyna
tracić grunt pod stopami. Jeśli jednak Oya chciała walki, ona miała zamiar ją
wygrać.
-
Nie opowiadaj bzdur – westchnęła – zemsta przysłoniła Ci oczy, Amiyo. Ale
wybrałaś bardzo okrutny sposób, żeby udowodnić swoje racje.
-
One tego chciały. Nie byłam sama… Wtedy, w Pekinie – uśmiechnęła się jadowicie.
-
Zmanipulowałaś je. Kobiety pragnęły równouprawnienia.
-
Chciały władzy.
-
To potem, po twoich zacnych przemówieniach. Jednak żadna z nich nie miała
pojęcia jak wyglądać będzie świat bez mężczyzn. – Oya zatoczyła się, kiedy
kobieta wymierzyła jej siarczysty policzek. W oczach Amiyi płonął żar.
-
Zamknij się! – Krzyknęła – I wynoś się z pałacu nim cię zabije!
Anioł
spojrzał na nią ze smutkiem. Bił od niej dziwny blask. Duże, bialutkie skrzydła
rozłożyły się lekko. Wyrastały z jej pleców niczym dwa kolejne ramiona.
Nadawały jej postaci siły i równowagi.
-
Chcesz wojny – będziesz ją miała. Ale wtedy któraś z nas będzie musiała zginąć.
*
Właściwie
Diana starała się nie myśleć o przeszłości. Nie była ona ani dobra, ani zła.
Lepsza niż ówczesny porządek, jednak nie była idealna. Chyba zapomniała o tych
dobrych chwilach jej dawnego życia. Wszędzie było pełno jego. Owy mężczyzna był jedynym zakazanym owocem jej istnienia.
Klątwą, która niewątpliwie odmieniła jej świat na lepsze. Chociaż na chwilę.
Eric,
pseudonim Skorpion. Łowca.
… krew spływała
jeszcze z jej kłów, kiedy odwróciła się w stronę słyszanych kroków. Zaskoczył
ją. Był blisko. Czyżby aż tak zatraciła się w rozkoszy? Siedziała jak
zahipnotyzowana. On również się nie poruszał. Stał sztywno. W dłoni trzymał
kuszę. Spoglądał na nią z obrzydzeniem. Jego zielone tęczówki na chwilę
spoczęły na ciele kobiety u jej stóp. Czy było sens mówić, że śmiertelnie
pobiła swoje dziecko? Diana zawsze wybierała takie ofiary. Ich krew była
gęstsza. Jej sumienie choć odrobię spokojniejsze. W tamtej chwili jednak
patrzyła się tylko na niego. Człowiek. Od razu tu wyczuła. Miał imponującą
sylwetkę. Mięśnie jego ciała bez problemu mogłyby się z nią zmierzyć. Przeżyłby
kilka minut. Więcej niż przeciętny obywatel, choć ona zastanawiała się czy faktycznie
byłaby to jakaś nagroda. Miał rdzawe włosy, krótko ostrzyżone. Żadnych piegów,
za to długą, szarpaną bliznę, która ciągnęła się od ucha poprzez szczęknę a
kończyła w połowie szyi. Mocno zarysowane usta były poważne i milczące. Prosty
nos zahaczał o krzaczaste brwi. Był intrygujący, choć nie przystojny. Jednak
niezwykle męski.
- Chcesz mnie zabić? –
Uśmiechnęła się jadowicie. Z lubością zarejestrowała, że jego oczy pociemniały.
Sięgnęła po swój dar i w myślach obiecała mu rozkosz. Na chwile stracił
czujność. Kusza osunęła się w dół. Kilka milimetrów, ale to starczyło.
Otrzeźwiał. Zaskoczona ledwo odsunęła się. Pozwoliła, żeby drewniana strzała
minęła ją o cal. W dwie sekundy była przy nim. Ze złością zacisnęła długie,
blade place na jego szyi. – Mnie? –
Wysyczała po raz kolejny. Zawahała się. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego to
zrobiła. Spojrzała mu w oczy i poczuła ból. Był świetnie wyszkolony.
Wykorzystał sytuację. Drewniany kołek utknął w jej boku, a ona sama osunęła się
na ziemię. Poczuła, jak trucizna rozprzestrzenia się w jej żyłach.
- Owszem, ciebie –
usłyszała jeszcze jego słowa. Zarejestrowała głos, który miał już na zawsze
dręczyć ją w snach…
Co
w nim było takiego, zapytała sama siebie. Już wtedy to on manipulował jej
uczuciami, a nie na odwrót. Wdarł się do jej martwego, nieczynnego serca, choć
żadne z nich nie było tego świadome.
Byli zbyt burzliwi, zbyt różni. Jakżeby nie patrzeć – byli wrogami. Ona
zabijała ludzi. On żył po to, żeby wyniszczyć wampiry. A jednak pojawiła się miedzy nimi jakaś więź.
Wtedy jeszcze zwykłe pożądanie.
… obudziła się
skołowana. Właściwie nic jej nie było. Chyba najbardziej ucierpiała jej dumna.
Pokonał ją zwykły śmiertelnik. To było doprawdy niedopuszczalne.
- Wstałaś – wszedł do
pomieszczenia z niezwykłą pewnością siebie. Zrozumiała, że jakaś wiedźma
musiała je zaczarować. Jak ona ich nienawidziła! Wstrętne ropuchy, którym
wydawało się, że mogą wszytko. Też coś…
- Nie widać? –
spojrzała na niego wrogo.
- Próbuję być
kulturalny, kotku – uśmiechnął się sarkastycznie – nie chcesz spędzić ostatnich
godzin życia w miłej atmosferze?
- Nie z Tobą, piesku –
warknęła niespiesznie. Było w nim coś, co napawało ją dziwnym lękiem. Od dawana
nie czuła tego uczucia. A przecież miała ponad dwa tysiące lat. Ogarnięta nagłą
chęcią przezwyciężenia owego uczucia, rzuciła się w jego stronę. Całkowicie
zapomniała, że jest w magicznie zamkniętym więzieniu. Że odczuwa to niczym
zwykły człowiek. Miała pozostać tu do wysuszenia, gdyż tak działali Łowcy. Nie
chcieli być bestiami, więc znaleźli sposób na zabicie bez konieczności mordu.
- Spokojnie – szybko
ją zatrzymał. Nie była przyczajona do przegrywania – Teraz jesteś jedynie
kobietą.
Aż kobietą – mówiły
jego oczy. I rzeczywiście nią się czuła. Tyle czasu była wampirem.
Przyzwyczaiła się do samotności. Szarpnęła się jeszcze raz. Unieruchomił ją.
Ich ciała były niebezpiecznie blisko. Nie wiedziała, które z nich wykonało
pierwszy gest. Nagle pożądanie stało się zbyt wielkie. Wargi połączyły się,
zachłannie sięgając po więcej. Nie było w tym nic pięknego czy romantycznego.
Brali coraz więcej, choć nie chcieli dawać. Jego zachłanne dłonie znalazły się
pod jej sukienką. Nie protestowała. Nie
myślała. Choć była zaskoczona pragnieniem, jakie ją ograbiało. Nie czuła jego
krwi. Nie chciała śmierci. Pragnęła tylko jego bliskości. Wiedziała, że on też
jej pragnie. Napawała się tą myślą. Wtedy wszystko ustało. Tak nagle jak się
zaczęło. Odsunął się od niej niczym oparzony. Spojrzał na nią z obrzydzeniem.
Wytarł usta dłonią, jakby chciał zetrzeć z nich jej smak.
- Nie próbuj na mnie
swoich sztuczek, diable – warknął i zatrzasnął drzwi…
Nigdy
nie próbowała. Za wyjątkiem tego pierwszego razu. Eric okazał się odporny na
Dianę – wampira. Za to był całkowicie nieodporny na Dianę – kobietę.
Gdyby
to tylko mogło coś zmienić, westchnęła. Nie było sensu rozpaczać nad
przeszłością. Nie chciała być sentymentalna. Zresztą i tak miała za raz
spotkanie Rady. Jej nie mogło tam nie być.
*
Julie
był niezwykle podenerwowana. Zebranie opóźniało się już dwie godziny. Brakowało
jedynie Oyi. Nikt się nie martwił – wiadomo było, że ona sobie poradzi. Czarownica jednak nie przepadała za
marnowaniem czasu. Co prawda miała go w nadmiarze, ale… To nie leżało w jej
naturze. I tyle w tej kwestii. Tymczasem siedziała w ponurej sali i czekała.
Rozejrzała się dookoła. Znała tu każdy kąt. Było to dziwne pomieszczenie. Może
raczej trzeba by było nazwać je magazynem? Na samym środku stał prostokątny,
drewniany stół. Właściwie nie był nadzwyczajny. Ot, zwykły mebel z drewna.
Ciemny, bo taki był praktyczny. Każda z nich miała przy nim swoje osobiste
miejsce. Zawsze to samo. Oya siedziała u szczycie na jedynym fotelu, jaki
znalazły. Był on wykonany z jasnej skóry, pożółkły i przetarty gdzieniegdzie. Właściwie
był to drugi mebel w tym pomieszczeniu, który można było określić mianem
pospolitego. Każde miejsce było osobistą częścią siedzącego. Ale też i było
tym, co miały. Tak więc na przykład Julie siedziała na trzech oponach
położonych na sobie. Lana znalazła trójnogi taboret a krzywymi nóżkami, ale
przystroiła go błękitnym materiałem i wyglądało to nawet w porządku. Mikel siedziała na poduszce z kolei Cailyn
stała. Była małym Aniołem i robiła wszystko, żeby choć trochę im dorównać. Było
to dość śmieszne, ale miała kompleksy. Już nawet nie drobną sylwetka, co
malutkie skrzydła. Podczas kiedy u jej sióstr sięgały one ziemi i same w sobie
były potężne, u niej sięgały jedynie ud. Były nierozwinięte niczym u młodego
aniołka. Cailyn często się z nich śmiała i odgrażała się, że kiedyś to właśnie
one okażą się nadzwyczaj przydatne. Może i były w tym odrobinę prawdy. Za
Aniołami stał regał. Właściwie Julie nie potrafiła powiedzieć, co takiego tam
się znajdowało. A może właściwszym słowem byłoby: wszystko? Było kilka szklanych kul, dwa pistolety,
kilkanaście łuków, skrzela rybie do mikstu, zapasy wody, zmienne buty, kilka
koszul, kilkadziesiąt par okularów przeciwsłonecznych, trzy noktowizory, miecz,
broń laserowa, pięć skrzynek jabłek, puste fiolki, materiały i wiele innych. To
samo leżało na pułkach, regałach, szafkach i komodach porozstawianych wzdłuż
czterech ścian. Chaos kontrolowany, jak mówiła Paley. Rzeczywiście – jeśli się
czegoś szukało, nie było problemów ze znalezieniem owej rzeczy.
-
Przepraszam za spóźnienie – delikatny, spokojny głos Oyi potoczył się po
pomieszczeniu. Wraz z nią do pomieszczenia weszło pięć innych osób. Wszystkie w
białych fartuchach sięgających kostek. Nie uśmiechały się. Wkoło ich oczu widać
było wyraźne zmarszczki. Były do siebie podobne, choć widać było, że nie są
jednej krwi. – Nie przedłużajmy…
Okazało
się, że owo zdanie były zupełnie nietrafione. Julie jak zawsze siedziała cicho,
zamyślona i nieobecna. Co miała mówić. One rozmawiały o tym samym. Ją to
nudziło. Nie miała siły na rozmyślenia. Co by to dało? Ona wymyślała sposób
walki, a one nie pozwalał jej w niej uczestniczyć. I gdzie tu sprawiedliwość?
-
Proszę czarownice o zostanie – z zainteresowaniem podniosła głowę. A jednak!
Może coś się stało! Może wreszcie zostaną dopuszczone do działań! Poczuła
podekscytowanie Paley. Niebieskowłosa zesztywniała, ale z jej twarzy można
było wyczytać pragnienie przygodny.
Mikel natomiast, która poważniej patrzyła na życie, miała nieodgadniony
wyraz twarzy. Spojrzały po sobie i czekały, aż siostry wyjdą. Patrzyły na
smukła sylwetkę Anioła i wiedziały, że oto nastały dla nich nowe czasy.
Podświadomie wiedziały, że ich życie zmieni się diametralnie i już nie mają na
to wpływu
________________________________________
Tak
wiem, chce się powiedzieć: zła dziewczyna. Znów robi mega długie przerwy. Ale
owa dziewczyna przeprosi was jedynie, bo co można zrobić. Na swoje
usprawiedliwienie powie tylko tyle, że właśnie zaczęła liceum i dostaje
wariacji. A ambicje każdą jej pracować po nocy. Więc mam nadzieję, że jej
wybaczycie. I że rozdział nie jest makabrycznie nudny, choć w akcji to się nie
posunęłyśmy nawet o cal.