niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 5


K s z t a ł t y   d u s z y

*

„Istnieć, otóż to: pić samego siebie nie mając pragnienia ”
Jean-Paul Sartre

         Myśli Julie galopowały w zdecydowanie złą stronę. Była pewna, że coś jej umknęło. Coś, co było zbyt ważne, żeby pozostawić to w stanie spoczynku. Minął miesiąc od pierwszego spotkania z Klonami. One jednak nie posunęły się w swoim zadaniu ani o cal. Mężczyźni byli zbyt nieokrzesani, zbyt krnąbrni i nieprzewidywalni. Zbyt… prymitywni.

Rafe.

         Najniższy z nich. Spokojny i opanowany. Cierpliwie słuchał i wydawało się, że on jeden jest zainteresowany jakąkolwiek pracą. Jego zielone oczy lustrowały świat z nutą ciekawości. Umysł miał chłonny, choć pamięć nietrwałą. Najwięcej przyjemności sprawiało mu siedzenie przy książkach. Były to wszelkiego rodzaju Elementarze, służące do nauki siedmioletnich dziewczynek. Był to dość dziwny obrazek – dorosły, dobrze zbudowany mężczyzna z książeczką dla dzieci. Jednak dzięki temu robił największe postępy. Julie często przyglądała się jego profilowi. Zbyt długi nos, wystające kości policzkowe i kształtne usta. I Czerne, gęste rzęsy. Włosy miał brunatne, zawsze porządnie zaczesane. Wysiłek fizyczny był ważną częścią jego życia, jednak nie zapominał o lekcjach z czarownicami. Nigdy się nie spóźniał, zawsze wykonywał wszelakie polecenia. Był przy tym ujmujący i czarujący. Bez trudu zdobył serca czarownic.

- Czyli człowiek to i ja, i ty, tak? – spojrzał na nią mrużąc oczy – Ale dzielimy się na płci, dlatego ja jestem mężczyzną a ty kobietą. Czy tak?
- Dokładnie. Różnimy się od siebie przede wszystkim fizycznymi cechami. Zarówno wewnętrznymi jak i zewnętrznymi. – Bez najmniejszego skrepowania jego wzrok powędrował ku jej piersiom. Zarumieniła się lekko. Nigdy wcześniej nie odczuwała skrępowania takim zachowaniem, ponieważ żyła wśród samych kobiet. Nie dało się nie zauważyć, że różnią się budową ciała. 
- Dlaczego?
- W przeszłości miało to znaczenie w celu rozmnażania się.
- Rozmnażania? – Seplenił lekko, kiedy musiał powiedzieć dłuższy wyraz. Niezrażony jednak powtarzał go dwa razy, żeby lepiej utrwalić go w pamięci.
- Tak. Kobieta i mężczyzna łączyli się w pary i spładzali dziecko, które rosło w ciele kobiety – Rafe spojrzał na jej brzuch, zapewnie starając się wyobrazić ją w ciąży. Jego wyobraźnia nie była wstanie tego pogodzić, więc zmienił temat.
- My też się tak urodziliśmy?
- Tak.
- Jak? Sama powiedziałaś, że do tego potrzebny jest mężczyzna. Powiedziałaś też, że jesteśmy pierwsi od bardzo dawna. To się nie da! – Wykrzyknął z lekka wyprowadzony z równowagi. Była to jego pierwsza tak długa mowa w życiu i być może sam ten fakt wywarł na nim tak wielkie wrażenie.
- To skomplikowane – spojrzał na nią z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, więc się poprawiła – To jest trudne do zrozumienia.
Zrobił minę, jakby obraziła jego inteligencje. Wstał i poszedł do siłowni. Nawet się tym nie przejęła. Z ironią nawet mogła stwierdzić, że poczynili postępy, gdyż skupił się na niej przez dobre dwadzieścia minut.
- dziewiętnaście minut i dwanaście sekund – uśmiechnęła się gorzko, wchodząc do kuchni, gdzie siedziały pozostałe czarownice. – Mamy nowy rekord.
W odpowiedzi dostała jedynie pełne zniecierpliwienia spojrzenia sióstr. Nie przejęła się tym i podeszła na księgi leżącej na jednej z półek. Otworzyła na jednej z pierwszych stron i szybko nabazgroliła wyniki dzisiejszej pracy oparzając stronę zakładką z napisem „Rafe”.

         Gdzieś nad wodą odezwał się ptak. Miał skrzeczący, brzydki głos. Wzdrygnęła się ze smutkiem i kolejny raz spojrzała na krajobraz. Ten sam już od tak wielu dni. Wiedziała, że szybko go nie zmieni.  Właśnie w takich chwilach zdawała sobie sprawę z tego, że wcale nie była nieszczęśliwa. Jej życie nie było aż tak nudne i, jakby na to nie patrzeć, miała odrobinę wolności. A lepsza odrobina niż nic, prawda? Teraz dni ciągnęły się niemiłosiernie. Jakby coraz dłuższe. Ona przychodziła coraz bardziej zmęczona, padała na łóżko i przeklinała księżyc. Już nie ważne, w której fazie. Jej moce rosły, bo rósł jej gniew. Bezsilności, która ją ogarniała, sprawiała, że czuła się samotna. Nawet Laura odeszła gdzieś w cień. Nie było mowy o spotkaniach przy soku czarnej porzeczki czy naprawie kolejnych aut. Za to skupywała części i tworzyła nowe zabawki dla mężczyzn. W sklepach sprzedawano jedynie lalki, akcesoria do projektowania strojów, dziecięcych makijaży oraz wiele innych bzdurnych świecidełek, które Julie uznawała za śmieszne. Nigdy tego nie znosiła i w dzieciństwie zawsze starała się zapobiec włożeniu czegoś takiego.
         Skoro świt wyruszała do tajnego pomieszczenia Bazy Dowodzenia Calachana i zmierzała się z nowymi trudnościami. Z kolejnymi barierami, które trzeba było pokonać.

Caine.

         Uroczy blondyn z powalającym uśmiechem. Szczery do bólu a także bardzo pracowity. Lubił wyzwania, choć nauka często go nie interesowała. Wolał przesiadywać na siłowni. Czasem denerwował Paley i Mikel, targając ich długie włosy. Mikel doprowadził do skaju wytrzymałości, kiedy ściął jeden z jej białych loków i zabierał się za czarny – do pary. Czarownice wiele energii zmarnowały na powstrzymanie siostry. Caine jednak potrafił zjednywać sobie wszystkich. Anioły, które go odwiedzały, medyków a także je – przerażone czarownice. Zdawał się czerpać garściami z otrzymanego życia. Cóż z tego, że nie było ono do końca prawdziwe? Przecież nie mógł się ciągle zamartwiać i uważać na każdy kolejny krok. Był także duszą towarzystwa. I o ile to z Refe’em najłatwiej się pracowało, o tyle w towarzystwie Caina czuły się najbardziej rozluźnione. Szybko wyrobił sobie swój styl. Dłuższe, jasne włosy, szeroki uśmiech i malutki kolczyk w kąciku ust. Jego błękitne oczy zawsze się śmiały, co razem dawało całkiem niezły efekt. Jedynym problemem było to, że wolał się śmiać, aniżeli rozmawiać. Gesty, mimika – to wszystko łatwo było w nim kształcić. Słowa nie chciały przechodzić mu przez gardło. Zdawało się, że jego słowa zwyczajnie nie nadążają za myślami. 
         
- Są fajne – powiedział i uśmiechnął się jednocześnie nawijając na palec pasmo niebieskich włosów Paley. Tamta uśmiechnęła się tylko, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Szybko wstała, kiedy Mikel zawołała ją z drugiego końca pokoju, szczęśliwa, że może uciec.  
- Czeka nas nauka, Caine – Julie przybrała surową minę i rozłożyła przed nim książkę. Skrzywił się, ale posłusznie sięgnął ręką po długopis. W Centrum taka nuka odbywałaby się elektronicznie, jednak one dysponowały jedynie staroświeckimi, szkolnymi metodami. Julie bardzo ceniła sobie książki, ponieważ nie miała wielu okazji spotkania się z nimi. Kiedy jeszcze mieszkała w Centrum, w szkołach miały nowoczesne sprzęty oraz najnowsze wynalazki. Niewiele istniało bibliotek. Raczej stare antykwariaty. Łatwo było w nich znaleźć kobiety, które szykowały się na własną śmierć. Rasy ludzkiej, które nie chciały być przemienione. Ale też i nimfy, które osiągały wiek śmierci. Były to fascynujące istoty, długowieczne, ale jednak nie nieśmiertelne. Drobnej postury, wydawać by się mogło, że są bardzo kruche, a jednak były nienaturalnie silne i wytrzymałe.
- Ej! – szturchnął ją w ramie i spojrzał z miną, jakby chciał zapytać: „o czym myślisz?”, jednak zdanie to nie przeszło mu przez gardło. Nic nowego. – Patrz.
- Julie, proszę spójrz na to, co napisałem – poprawiła go, ale on i tak nie posłuchał. Spojrzał na nią w pośpiechu, jakby próbując wytłumaczyć, że swoim, jakżeby nie było dużo krótszym zdaniem, wyraził przecież dokładnie to samo. Podsunął jej zeszyt pod nos, tak, że książka rozpłaszczyła jej się na twarzy. Zaśmiała się i delikatnie odsunęła od siebie jego dłonie.
- Tak lepiej – przyjrzała się rzędowi krzywych literek. Układały się one w nieskładne zdania, postawione obok siebie bez większego celu. Kiedy Caine’owi spodobał się jakiś wyraz z Elementarza, po prostu go przepisywał. – Coraz lepiej – pochwaliła, a on, z wielkim uśmiechem na twarzy, zerwał się z miejsca i popędził do kuchni. Z miną bardzo zadowolonego człowieka przyniósł jej księgę, aby mogła zapisać dzisiejsze wyniki. Dobrze zdawał sobie sprawę, że za jakąś godzinę Paley albo Mikel przyjdą i zaczną go męczyć kolejnymi rzędami literek, opowieściami o przyrodzie i zwierzętach. Caina natomiast wcale to nie interesowało. Wręcz irytowały go kolorowe, przestrzenne zdjęcia z pięknymi, kolorowymi ptakami lub filmy o ogromnych, dzikich kotach. To przypominało mu, że ponad nim istnieje świat, który go nie chciał. Świat, który nie wie, że on istnieje. Świat zamknięty dla niego. 

         Strumień zimnej wody chłodził jej nagie ciało. Przyłożyła czoło do ciemnoniebieskich kafelek i głośno westchnęła. Kolejna pełnia rozsadzała jej żyły. Dosłownie czuła, jak księżyc ją wzywa. Krew szybciej krążyła w jej żyłach jakby zbudzona ze snu. Julie nie była pewna, co wywołuje u niej takie reakcje, ale nie miała siły się tym zajmować. Słyszała jak woda coraz szybciej płynie z baterii i coraz mocniej uderza o jej plecy. Ten ból sprawiał, że jeszcze trzeźwo myślała. Siłą umysłu starała się ją powstrzymać, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Księżyc był w wyjątkowej więzi z wodą. To ona zawsze najwięcej wariowała podczas pełni czy nowiu. Parowała, zamarzała, zmieniała kształty, jakby wlewano ją do niewidocznych pojemników, zawracała, płynęła szybciej lub wolniej. Albo stawała, jakby ktoś kazał jej zamarznąć w ciekłej postaci. Julie potrafiła nad tym panować tylko w idealnej harmonii. Teraz jednak była rozkojarzona. Gniew wypełniaj jej podświadomość. Czuła się przegrana.
         Z furią uderzyła pięścią w ścianę. Zabolało. Dawało jej to jakąś dziwną satysfakcję. Pewność, że jest realna. Że jest tą samą Julie, którą była dwa miesiące temu. A jednak się zmieniła. Nie do końca potrafiła określić, co takiego uległo przeistoczeniu, ale wiedziała, że już nie była taka sama jak kiedyś. Tajemnica zaczęła jej ciążyć. Bardzo chciała podzielić się nią z Laurą. Ale nie mogła. Przysięgła strzec jej i milczeć. Mikel i Paley były wiernymi towarzyszkami, ale to nie było to samo. Szczególnie z Mikel. Miała ona wiele tajemnic, chyba jak każdy na Calachana. Jednak wszystkich ciekawiło jej pochodzenie. Black Island, miejsce przebywania morderców i zdrajców. Gwałcicieli praw Imperium. Co takiego zrobiła czarnowłosa? Mieszkankom tej wyspy nie można było się rozmnażać, gdyż mogłyby przekazać „złe nasienie”, więc Mikel nie mogła się tam urodzić. Musiała tam trafić. Skazano ją za jakieś przestępstwo. Nie byle jakie, gdyż na Black Island nie zsyłano kieszonkowców a tym bardziej młodocianych przestępców. Wiedziała, że czarownica spędziła tam większość swojego życia, a więc musiano ją wygnać, gdy miała nie więcej niż dwanaście lat. Co takiego zrobiła? Brunetkę zawsze to zastanawiało, ale nie miała odwagi zapytać. Zresztą przeczuwała, że Mikel i tak nic by nie powiedziała. Z Paley historia była zupełnie inna. Pochodziła z kraju Elemes, przez starszych nazywanego nowym światem. Były to tereny zgromadzone wkoło najdłużej i najszerszej rzeki – Amazonki. Mówiło się o niej, że jest ostatnim dowodem Starego Ładu. Niewiele zachowało się naturalnych rzek, gór, pustyń czy mórz w swej pierwotnej, niczym niezmąconej postaci. A jeśli były, to nadawano im zupełnie nowe nazwy. Mówiło się, że Amiya nie tknęła tych terenów, gdyż są przesiąknięte pierwotną magią. Paley zawsze mówiła, że tam czuje się wyraźniejsze przepływy fluidów w powietrzu. Sama Julie uważała, że Naczelna Siostra zwyczajnie boi się postawić tam stopy, gdyż Dolina Amazonki była schronieniem Aniołów mieszkających na Ziemi. Była to pewna informacja, wyciągnięta od Barisy. Wiadomo było, że żyjący tam ludzie nie znali luksusów, jakim szczyciło się Centrum. Nie wiodło im się źle, ale i nie opływali w bogactwa. Byli najzwyklejszymi przedstawicielami średniego stanu z duża gamą przywilejów. Niebieskowłosa często wspominała, że życie tam było zupełnie inne. Wolniejsze i spokojniejsze. Bardziej bezpieczne.
         Bose stopy zostawiały ślady na posadzce, ale Julie niewiele sobie z tego robiła. Jej myśli skupione były na zupełnie czymś innym. Problemie, z którym nie potrafiła sobie poradzić.

Adam.

         Śmiertelnie poważny, małomówny. Szczery do bólu, ale i buńczuczny. Pierwszego dnia wydał jej się odrobinę nieokrzesany, jednak sympatyczny. Szybko zmieniła o nim zdanie. Kiedy o nim myślała, widziała pirata ze starych opowieści, który płynął swoim ukochanym statkiem po bezkresach oceanów – pełen buntu, odwagi i barku pokory. Jego ciemne, lekko kręcone włosy rozwiewał wiatr a pełne, szerokie usta wykrzywiały się w niespokojnym grymasie. Adam patrzył na świat ciemnymi, smutnymi oczyma. Rzadko się uśmiechał, rzadko mówił i rzadko przebywał w towarzystwie. Nauka go niecierpliwiła. Uważał, że starcza mu to, czego się nauczył. Nie potrzebował więcej. Dużo ćwiczył. Często widywała go przed obrazem przedstawiającym rozpędzone koniec mknące po wodzie. Morze, które się za nimi rozciągało, były spienione i wzburzone. Wysokie fale zdawały się gonić jeźdźców. Ale oni się tym nie przejmowali, dalej mknąć ku nieznanemu. Julie zrozumiała, że Adam również chciałby uciec. Pragnął wolności. I wtedy też okazywało się, że jej porównywania do pirata są trafne. On pragnął wskoczyć na okręt i odpłynąć na niebezpieczne, nieznane wody. Rozumiała go i trochę mu współczuła. W sumie on nie miał żadnego wyboru. Ona też została uwięziona na wyspie, ale za swoją zgodą. Oczywiście można by polemizować, czy była to niczym niezmącona decyzja, ale jednak jakiś wybór miała. Adam tu się urodził. Tu dorastał, tu się uczył. Istniał, ale nie w pełnym znaczeniu tego słowa. Był niczym ptak zamknięty w klatce. Mimo że urodzony w niewoli, pragnął prawdziwego życia. Oczywiście nie było tak, że Caine i Rafe tego nie czuli. Jednak potrafili wypełnić ową pustkę – jeden nauką, drugi kontaktami z ludźmi. U Adama owo pragnienie wolności było bardziej wyczuwalne. Nie widział dla siebie miejsca w ukrytych pomieszczeniach Bazy Dowodzenia. Nie lubił nauki. Przychodziła mu ona z trudem. Nudziły go ćwiczenia. Towarzystwo też odkładał na bok. Był samotnikiem. Nawet z mężczyznami nie spędzał za wiele czasu. Zazwyczaj przesiadywał w siłowni lub w swojej sypialni. Miał w niej pokaźną kolekcję książek. Czytanie również mu nie szło, ale potrafił już składać kilka zdań. To mu wystarczało do odczytywania podpisów pod obrazkami rozmaitych książek geograficznych. Oglądał obrazki i marzył. Widziała to w jego oczach. Julie nie potrafiła do niego dotrzeć. Żadna nie potrafiła. Czasem pozwalał Mikel wejść do pokoju i pozostać tam nawet przez dwie godziny. Byleby tylko milczeli.

- Teraz ty – odezwał się cicho, kiedy podeszła do niego i usiadła po turecku na dywanie. Był skupiony i zamyślony. Wiedziała, że znów wyrwała go z krainy fantazji.
- Tak. Na co masz dzisiaj ochotę? Rachunki zostawimy dla Mikel, więc zostaje ci Historia, Astronomia, Przyroda lub Literatura.
- Geografia – odpowiedział bez zastanowienia. Nie była zdziwiona taką odpowiedzią.
- Znów?
- Tak. – Spojrzał na nią. W oczach miał wielką tęsknotę. Sięgnął po jedną z książek, które przyniosła i starannie zaczął ją kartkować. Wiedziała już, że wcześniej ją widział i coś zaciekawiło go na tyle, że postanowił dowiedzieć się od niej czegoś więcej. W końcu dotarł na konkretną stronę, lekko się uśmiechnął i odwrócił książkę w jej stronę. Na dwóch stronach rozciągła się mapa. Były to historyczny obraz świata przed dyktaturą Amiyi. Mężczyzna wskazał na nagłówek. „Świat podczas II Wojny Światowej. Działania wojenne na morzach i oceanach w latach 1939 – 1945.” Potem wziął inną książkę i pokazał jej mapę Imperium.
- To jest świat Starego Ładu, tuż przed powstaniem Imperium. – Wskazała na pierwszą książkę – Widzisz, pod koniec poprzedniego tysiąclecia świat nawiedziły dwie wojny. Jedna straszniejsza od drugiej. Uczono mnie, że ludzi ginęli poprzez chore ambicje mężczyzn. Niewiele ci mogę o nich powiedzieć, bo ich imion dawno już nikt nie wymawiał. Amiya tego zakazała, a potem się o nich zapomniało. Dziś raczej nikt o tym nie wspomina. Jeśli już, to żeby przypomnieć, jakimi zbrodniarzami byli mężczyźni. Potężne armie i ich dowódcy. Miliony walczących na śmierć i życie w imię idei powstałej w głowie kilku mężczyzn. Oya jednak zawsze powtarza, że ten medal ma dwie strony. Nie wszyscy byli źli. To właśnie następstwa tej wojny pozwoliły Amiyi na stworzenie Imperium.
- Zupełnie inne – wyszeptał, gładząc palcem mapę Starego Ładu. 
- Tak, inne. Amiya z pomocą wiedźm zmieniła mapę. Świat kształtował się miliony lat, a ona zdołała go zmienić w jedno stulecie. Magia może być potężnym narzędziem, Adamie. Kiedy istoty ponadnaturalne się ujawniły, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Świat się zmieniał. Amiya kazała czarownicą ingerować w jego strukturę. Wtedy zaczął się buntować. Widzisz tą ziemię? – Sunęła palcem po mapie – dobrze znasz obecne mapy, więc wiesz, że Krainę Dampo i Malisho dzieli ocean. Kiedyś była to Kanada i Meksyk z przylegającym, mniejszymi państewkami. Nawet nie pamiętam już ich nazw. Między nimi znajdowały się Stany Zjednoczone. Było to ogromne państwo, jedno z pierwszych, jakie zatopiły czarownice. Musiały one zrównać z ziemią ogromne góry. Wiele z nich nie wytrzymało. Konsekwencje takiego użycia magii są przerażające. Postradały zmysły lub pomarły, nie będąc w stanie powstrzymać sił, które ciągnęły z nich energię. Tysiące z nich do tej pory nie mogą używać swoich mocy. – Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Jego mózg działał bardzo prosto i nie był w stanie pojąc ogromu tego zdarzenia. Amiya miała wspaniałe cele, ale środki, jakich użyła byłby przerażające. Oczywiście ona wybieliła swoje czyny, przedstawiając ofiarę milionów czarownic jako bohaterski, chwalebny czyn, który zapewni wszystkim nowe, lepsze życie.
- A tu? – Wskazał na przeciwległy koniec mapy. Obecnie i tam wszystko zakrył ocean.
- To były kiedyś Chiny. Tu obok – Indie. Były to jedne z najludniejszych krajów świata. I o ile Stany Zjednoczone zlikwidowała z przyczyn czysto politycznych, gdyż to tam było najwięcej buntów, o tyle te państwa zostały zlikwidowana z przyczyn czysto osobistych. Amiya pochodzi z Indii. Tam się urodziła i żywiła wielką nienawiść do tego kraju. W Chinach natomiast kobiety wciąż miały trudną sytuację. Widzisz… był to bardzo dobrze rozwijający się kraj z głęboko zakorzenioną kulturą, która niestety przewidywała mężczyznę, jako władcę. Amiya dobrze wiedziała, że tamtym kobietom nie przemówi do rozumu. Było to irracjonalne, gdyż przecież zjazd ogłaszający ostateczną dyktaturę kobiet odbył się w Pekinie, stolicy Chin. Obecnie Pekin to jedynie wysepka, utrzymywana ponad wodą dzięki specjalistycznym wynalazkom i zaklęciom. Miejsce pielgrzymek. Kolebka Imperium.
Adam zafascynowany słuchał jej opowieści, dotykając dłonią map. Powoli w głowie przetwarzał sobie wszystkie informacje i układał w całość. Po chwili znów spojrzał na nią i wskazał palcem na Centrum. Na starszej mapie było poprzecinane wieloma kreskami, tworzącymi kilka plam.
- Kiedyś to był cały kontynent. Nazywano go Europą. Między innymi przez wojnę był tak podzielony. Te wszystkie plamki to osobne kraje. Jednym z głównych agresorów podczas II Wojny był ten kraj. O tutaj – znalazła go na mapie.
- Niemcy – odczytał.
- Tak. Drugim – największy kraj na świecie. Tym starym i nowym. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.
- To Nessos – obrysował palcem granicę kraju. Był to jeden z niewielu terenów, którego granice nie zostały naruszone. Wydawałoby się, ze zmieniła się jedynie nazwa.
- Między nimi znajdowała się Polska. Była to centralna część Europy. Ja urodziłam się na tych ziemiach. Oczywiście ja już nie pamiętam czasów takiego podziału, ale kiedy jeszcze mieszkałam w Centrum, pewna staruszka imieniem Anna opowiadała mi o swojej ojczystej Polsce, za której istnienie jej mąż oddał życie. Ona potrafiła lepiej opowiadać. Często do niej chodziłam i słuchałam strasznych historii. Było w niej wiele żalu, gdyż została przemieniona w podeszłym wieku. To nie jest dobre dla wampirów. Właściwie był to rodzaj kary, gdyż straciła męża, później przez ponad sto lat żyła ze świadomością, że jej ojczyny nie ma na mapach. Że odebrano jej dom. A kiedy go odzyskała, wybuchła jedna wojna, potem druga. W końcu dostała się pod jarzmo komunizmu – a wiedząc, że Adam nie rozumiał, dodała – rządził nią obecny kraj Nessos. To również była dyktatura. Na samym końcu ta kobieta patrzyła jak jej kraj zostaje połączony w jeden wielki ośrodek – Centrum.
- To przykre. – Choć dobrze wiedziała, że żadne z nich nie potrafi tego pojąć, pokiwała głową ze zrozumieniem. Adam wykazywał wiele ludzkich odruchów i była przekonana, że gdyby tylko jego własne uczycie byłby choć odrobinę bardziej rozwinięte, byłby człowiekiem cechującym się wielką empatią. Julie czuła z nim wielką wieź. Przekonywała samą siebie, że to tylko, dlatego że spotkała go pierwszego, jednak wiedziała, że nie jest to prawda. Zależało jej na nim. Czuła się jak starsza siostra, która stara się przekazać małemu bratu całą swoja wiedzę. Lubiła go, choć ona zdawał się nie lubić nikogo. Wydawało jej się, że to właśnie on ją rozumie. Opowiadała mu wiele historii a on przeżywał je po swojemu. Nie potrafiła go jednak otworzyć. Zamykał się w swoim świecie. Wolał odosobnienie.
- Ta kobieta przy mnie często wspominała swoją matkę – Julię.
- Julie – Julia – powiedział ze zrozumieniem. I właśnie o to chodziło. Zawsze wiedział, co miała na myśli, choć rzadko przekazywał jej swoje. Uśmiechnął się do niej, jednak zaraz spochmurniał, jakby przypominając sobie, że ona tak nie robi. – Wpisz – zakomunikował, głową wskazując kuchnię. Na ciężkich nogach wstała i podreptała zapisać dzisiejsze wyniki, wiedząc, że lekcja już skończona. Kolejny raz zganiła się w myślach. Znów tylko ona mówiła. Miała jednak nadzieję, że swoimi opowieściami poruszy uczucia mężczyzny, zbliżając go do idealnego uczłowieczenia.

         Julie wgramoliła się na łóżko i cicho westchnęła. Ciężko było pogodzić ich wszystkich. Nie mogli odbywać wspólnych lekcji, gdyż każdy był na innym poziomie. Nie wiedziała, czy rozmawiają o zajęciach, kiedy one idę do swoich domków. Była ciekawa czy w tylko swoim towarzystwie są inni. Zanim zasnęła, zdążyła jeszcze pomyśleć, że przynajmniej w jedynym nie różnią się od mężczyzn o których tyle opowiadała jej Laura – o samochodach mogli słuchać godzinami a zdarzało się, że wychodziła im z tego dyskusja.  
                       
*

         Białe skrzydła sięgające ziemi dumnie wyrastały z pleców właścicielki. Okalały jej smukłą sylwetkę. Miała bardzo chłopięcą figurę, bez zaokrągleń, wystających kości. Bardzo proporcjonalną. Zdawało się, że jedna część twarzy jest lustrzanym odbiciem drugiej. Symetryczne kształty sprawiały, że była ona niezbyt ludzka. I może ciężko się temu dziwić, bo przecież była Aniołem. Przerażająco jasne oczy często myliły innych i sprawiały złudne wrażenie, że ich właścicielka jest niewidoma. Blade, idealnie skrojone usta rzadko ukazywały jakieś emocje. Zupełnie jak ona sama. Była jakby oderwana od rzeczywistości. Wszystko w niej dziwiło. Nawet postawa – zbyt prosta, zbyt sztywna. Zbyt… Nienaturalna. W obecnych czasach nikomu to nie przeszkadzało. Oya cieszyła się dużym szacunkiem u ludzi, choć nie była pewna czy na niego zasłużyła. A owszem, potrafiła przeciwstawić się Amiyi. Jednak tylko, dlatego iż wiedziała, że przewyższa ją nie tyle inteligencją, co otrzymanym czasem. Ona spłynęła na ziemię dużo wcześniej niż nawet pradziadowie wampirzycy. Była jej opiekunką. Świadkiem cierpień, które przechodziła. W końcu na własne oczy widziała jak z pomocą wiedźm stała się nieśmiertelna. Pogwałciła tym wiele praw natury, ale Oya nic nie zrobiła. Czyż natura sama siebie nie gwałciła? Przecież wydawała na świat nimfy i elfy. Wydawała czarownice i wampiry. Pozwoliła by w przeciągu zaledwie wieku wszystko się zmieniło. Czyż to nie była wielka naiwność ze strony natury? Ziemia kształtowała się miliardy lat a ona, głupia, wydała na świat potwory obdarzone tak wielką mocą, że zaledwie w sto lat dały radę zmienić jej strukturę. Zburzyć kontynenty, zasypać oceany, zrównać z ziemią najwyższe szczyty i zalać wyżyny. Oya bez wątpienia gardziła ludźmi. Oraz wszelkimi tworami podobnymi do nich. Byli zbyt słabi. Wystarczyła odrobina cierpienia i gniewu, żeby stworzyć rasę nieśmiertelną i wręcz idealną. Nie miała wątpliwości, że wampiry były pod pewnym względem doskonałe. Ich siła, uroda, wytrzymałość, nieśmiertelność, dary… Przy tym nie było żadnych ograniczeń, jak w przypadku aniołów. Ale zawsze musiał wkraść się jakiś błąd. Oczywiście wiedźma, która stworzyła Amiyę, nie przewidziała konsekwencji swojego czynu. Przemienienie oraz dalsza egzystencja wymagała ofiary. Oczywiście musiała nią być krew. Jakżeby inaczej! Ludzie lubili krwawe uczty. Przy tym ich kreatywność była wielce zaniżona. Po co się wysilać skoro krew załatwi wszystko? No, po co? Oczywiście nikt też nie pomyślał, że prowadzi to do samodestrukcji. Oya naprawdę miała ochotę wybuchnąć gniewem. Z jakiej racji to ona miała wszystko naprawiać? Wiedziała jednak, że jej nie wolno. Były pewne zasady, których musiała przestrzegać. A ona była inna niż ludzie. Potrafiła się kontrolować.
- Co cię tak martwi? – Cailyn spokojnie kroczyła po posadce. Jej krótkie, małe skrzydła, zupełnie nietypowe jak na anioła, zdawały się ją unosić. Uśmiechała się lekko, choć jakby z przymusem.
- Nic nowego, jeśli o to pytasz – odpowiedziała spokojnie i całkowicie się do niej odwróciła – gdzie zgubiłaś Vinitę?
- Jest u mężczyzn, więc módlmy się, żeby nie zamordowała Caina. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ona i Vinita pochodziły z jednego szczepu. Na świat zeszły ponad siedemset lat temu. Różniły się jednak od siebie. Cailyn była spokojna i zrównoważona. Ze stoickim spokojem wysłuchiwała poleceń i wykonywała je nawet, gdy się z nimi nie zgadzała, uznając zwierzchnictwo Oyi i ufając w jej mądrość. Vinita ciągle się buntowała. Nawet jej strój różnił się od typowego ubrania Aniołów. Zuchwale mówiła o wszystkich swoich obiekcjach i potrafiła wykłócać się o najdrobniejsze szczegóły.  Obie jednak głęboko wierzyły, że uda im się odbudować świat.
- Robimy duże postępy, Cailyn, ale wciąż nie jesteśmy bliżej wygranej. Mam wręcz wrażenie, że się od niej oddalamy.      

__________________________________________

Doszłam do wniosku, że nie będę opisywać każdej lekcji po kolei. Zanudziłabym was na śmierć, bo ile można pisać o nauce literki „a” czy „b”.
Zastanawiają mnie ciągłe porównania do „Seksmisji”. Wierzcie bądź nie, ale ja naprawdę nie oglądałam tego filmu. Widziałam może ze dwa fragmenty, kiedy przelatywałam po kanałach. Nawet dobrze nie wiem o czym to jest, więc ciężko jest się mi tym filmem inspirować.
Ze spraw technicznych… znów zawaliłam. Tym razem muszę zrzucić to na sprzęt. Mój komputer i net nijak chcę ze sobą współgrać. Ale serio, czytam wszystkie nowości, tylko nie mogę napisać porządnego komentarza, bo wariuję z moją komórką. Przepraszam, wszystkich. Doszłam jednak do wniosku, że dodawanie komentarzy „Przeczytałam, bardzo dobry rozdział!” to głupota. Zgadzacie się?  

P.S. Proszę napiszcie w komentarzu kto chce być informowany, dobrze? Nie będę się musiała zastanawiać czy ktoś przeczytał jeden rozdział i ma gdzieś to opowiadanie czy faktycznie chce to czytać. Bardzo dziękuję!