czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 6


Z e m s t a

*

„Jestem mężem zgwałconego prawa i ojcem zamordowanej wiary. I chcę zemsty. ”
Echo_


          Życiowym pragnieniem Kariny była zemsta. Jedynym jej celem było odnalezienie mordercy Erica. Nic innego się nie liczyło. Dawno już porzuciła swoje przeznaczenie. Zresztą ona nigdy nie brała wszystkiego tak do serca jak Skorpion. Dla niego tradycje rodzinne oraz brzemię przekazywane z pokolenia na pokolenie było najwyższym zaszczytem. Dla niej jedynie obowiązkiem. Ale znała go całe życie i bez niego wszystko straciło sens. Nigdy tak naprawdę nie powiedziała mu jak bardzo go kocha. Że potrzebuje go, jego wsparcia i pomocy. Wychowywali się w jednej wiosce, ale on nieczęsto na nią spoglądał. Był straszy i niańczenie jej nie sprawiało mu przyjemności. Zbyt zajęty swoimi nowymi obowiązkami nie zwracał uwagi na jej błękitne oczy patrzące z tęsknotą na swojego bohatera. Rzadko bywał w wiosce i jeszcze rzadziej wychodził ze swojego pokoju, kiedy już w niej był. Właśnie dlatego nie widziała go zbyt często. A jednak wszystko zmieniło się z dniem, kiedy ona, Karina, dostała znamię łowcy. Pojawiło się ono zupełnie niespodziewanie. Zazwyczaj tylko jedno dziecko w rodzinie otrzymywało dziedzictwo. A przecież jej brat już był łowcą. Uznano, że jest wyjątkowa. Że ma dokonać rewolucji. Nawet Eric tak uważał. Osobiście ją trenował. Przekazywał całą swoją wiedzę i odpowiadał na niezliczone pytania.
          Choć łowcy działali raczej solowo, oni byli drużyną. Ufała mu i wiedziała, że on jej także. Udowodnił to wiele razy, ale któregoś dnia dał temu ewidentne świadectwo. Przyszedł do niej zdenerwowany i zagubiony. Co raz pocierał dłonią bliznę na twarzy i głęboko spojrzał jej w oczy.
- Mam problem, Karino. Ogromny problem.
         Oczywiście od razu ofiarowała mu swoją pomoc. Bez zastanowienia rzuciła się w jego ramiona nie będąc w stanie nawet pojąć, jak bardzo jej życie zmieni się tamtego poranka. W jaką okrutną zbrodnię wciągnął ją Eric.
- Musisz przyrzec, że zostanie to między nami.
- Oczywiście.
- Przyrzeknij, że cokolwiek zobaczysz, wysłuchasz mnie do końca. Zrozumiałaś? Przyrzeknij! 
- Przyrzekam.
         Nigdy potem nie złożyła już żadnej obietnicy. Nie pozwoliła sobie na tę słabość, żeby zaufać bezgranicznie. Czyż nie była głupia i naiwna? Tak bardzo cieszyła się z tego, że on jej tak ufa. Poszła za nim do lasu i weszła do lochów bunkra, w których przechowywali wampiry do uschnięcia. Zdawała sobie sprawę, że jest tam tylko jedna istota. Eric złapał ją jakiś czas wcześniej, ale ona była silniejsza niż myśleli. Więdła powoli, choć opowiadał, że już słabła. Zazwyczaj nie wchodziła do tego schronu, kiedy tylko jego ofiary tam były. Toteż zdziwiła się, kiedy otworzył kamienne drzwi.
- Po co mnie tam ciągniesz?
- Zobaczysz – opowiedział spokojnie, ale ona wciąż widziała w jego oczach obawę. Włożył duży, zardzewiały klucz o prostej budowie do zamka, który jękną cicho. Otworzył celę.  Nie przyglądała się jej, zbyt dobrze wiedziała jak tu wszystko wygląda.
- Matko! – Krzyk wyrwał jej się z gardła, kiedy wzrokiem zarejestrowała postać w celi. Widziała ją pierwszy raz. Była to drobna, blada istota płci żeńskiej o długich, hebanowych włosach. Stała sztywno i spoglądała na pnie drzew wijące się przed nią. Kiedy ich usłyszała, leniwie odwróciła wzrok. Jej czarne oczy błyszczały. Skóra jędrna i, była tego pewna, delikatna w dotyku. Uśmiechnęła się spokojnie i stawiła kila kroków w ich stronę. Szła sprężycie, ledwo dotykając ziemi. A przecież powinna się chwiać. Po tylu dniach bez krwi powinna leżeć pogrążona w agonii i błagać o pożywienie. Tymczasem była okazem zdrowia. Pomijając fakt, że od pewnego czasu nie żyła. – Czy ty jej dajesz krew?! – Krzyknęła wzburzona.
- „Ona” ma imię. Jestem Diana. – odezwała się cicho, aczkolwiek stanowczo.  
- Nic mnie to nie obchodzi! Za chwilę i tak się ciebie pozbędę! – Wyciągnęła kołek, który zawsze miała przy sobie i uniosła go w górę. Instynkt zadziałał. Zamachnęła się i wycelowała. Jednak wtedy zdarzyło się coś, czego w życiu by się nie spodziewała. Eric stanął przed nią, zasłaniając wampirzycę własnym ciałem. – Co ty wyprawiasz?!
- Przyrzekłaś mi coś, Karino!
- Chrzanić takie obietnice! Karmisz ją, do cholery! Mówiłeś, że już usycha. Że majaczy w agonii! Jakoś nie wygląda mi na umierającą! W co ty pogrywasz?!
- Dostała trzy krople. Rozumiesz? Tylko trzy krople mojej krwi.
- To niemożliwe… - wyszeptała.
- Niemożliwe, że po trzech kroplach tak odżyłam czy niemożliwe, że zdołałam podejść do niego tak blisko, żeby je zdobyć? – Diana odezwała się ponad ramieniem mężczyzny, stając na palcach.
- Zacznijmy od wariantu drugiego. Umierałaś. Nie mogłaś go zaatakować!
- Nawet do mnie nie podeszła – przyznał.
- Więc jak…?
- Sam to zrobiłem.
- Że co proszę?
- Że mnie całował! – Diana spojrzała na nich z niesmakiem. Wolała mówić i mieć to wszystko z głowy – tak lepiej – warknęła, kiedy Karina usiadła na pryczy z głębokim szokiem wypisanym na twarzy.
- Ericu…? – Spojrzała na niego niebieskimi oczyma, blada i przerażona. Mężczyzna szybko ucisnął Dianę w ramię, wzrokiem nakazując jej milczeć. Sam westchnął głęboko i spojrzał na rudowłosą łowczynię.
- Od samego początku było coś nie tak, pamiętasz? – Jednak nie czekając na odpowiedź, kontynuował – Czułem, że Diana była inna. Fascynowała mnie. Przesiadywałem tu coraz częściej. Coraz dłużej. Mówiłem ci, że chodzę do niej bo jest silna, bo boję się, że ucieknie. Ale to nie prawda. Chciałem być przy niej. Pragnąłem jej. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, kim jest. Czułem obrzydzenie, ale i fascynację. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale żal mi było, kiedy patrzyłem jak usycha. Pocałowałem ją, ale sam nie wiem, co mną kierowało. Kim wtedy byłem. Objęła mnie i instynkt zadziałał – dodał z żalem – wbiła mi paznokcie w plecy i zlizała krew z palców. Zareagowałem dość gwałtownie. Chciałem wyjść. Ale wtedy ona jęknęła z bólu i złapała się za nadgarstek.
- Przecież wampirom ból może zadać jedynie drewno… - spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- To nie był tego rodzaju ból – Diana westchnęła i wreszcie się odezwała – poczułam jakby mi ktoś rozdzierał rękę. Nie drewnem. Żyję już wystarczająco długo i nie raz dostałam kulką czy kołkiem. To jest innego rodzaju ból. Tym razem czułam jakby ktoś mnie od środka rozdzierał. Palił. – Być może tylko jej się wdawało, ale w ciemnych oczach wampirzycy widać było jeszcze resztki bólu.
- Podbiegłem do niej i złapałam jej dłoń… Karino – westchnął ciężko – nawet nie wiedziałem, że to jest możliwe.
Tym razem zrobił to samo. Podszedł do kobiety i odciągnął rękaw jej szaty. Łowczyni podeszła, jednak szybko odskoczyła ze strachem. Na bladym nadgarstku kobiety czerwienił się skorpion.
- To niemożliwe! - Jasne oczy Kariny rozszerzyły się. Już nawet nie wiedziała czy z szoku czy z przerażenia. – Przecież to tylko legendy! Bajki, aby szczeniaki trzymały się z dala od wampirów. Żeby je chwytały ale nie współczuły, były odporne na ich urodę, dary!
- To nie są bajki, łowczyni. Zostaliśmy złączeni. Na zawsze. – Wampirzyca uśmiechnęła się z lekkim pobłażaniem.
- Nawet nie wiemy czy te legendy to prawda – rudowłosa uczepiła się tej myśli.
- Znamię jest już dowodem, że nie są to tylko bezpodstawne bajeczki. Oraz to, że zasłoniłem Dianę, gdy chciałaś ją dźgnąć. – A widząc, że wciąż nie jest przekonana, dodał – Nie kontrolowałem tego, Karino. Po prostu instynktownie chciałem ją obronić.
Dziewczyna widziała w jego oczach pasję. Tę samą, kiedy odkrył swoje dziedzictwo. Zaczęła się bać. Już nie samej Klątwy Łowcy, ale tego jak on w nią wierzy. Jak bardzo się w to zaangażował. To był cały Eric. Oddany dziedzictwu i jego legendom. Tajemnicą i mistycznym obietnicą.
- Ja… - ona oczywiście musiała być bardziej przyziemna.
- Nie wierzysz mi? – Wykrzyknął zburzony – Dobrze, więc inaczej ci to udowodnię!  -  Żadna z nich nie zauważyła, kiedy wyciągnął krótkie ostrze z kości słoniowej, które zawsze nosił przypięte przy pasie. Spojrzał na nie i zanim zdążyły pojąć, co chce zrobić, wbił je sobie w serce. Ciszę rozdarły połączone krzyki dwóch kobiet. Krew rozprysła się im na twarze i ubrania. Niewiele myśląc, Karina podbiegła do niego i złapała zanim upadł na ziemię. Diana znalazła się przy nich chwilę później.
- Uciekaj stąd! – Rudowłosą nic już nie obchodziło. Wampirzyca mogła uciec, byleby tylko nie zbliżała się do Erica. Nie byłaby w stanie jej od niego odsunąć. A istniało ryzyko, że legenda jest prawdziwa, czyli oni faktycznie byli złączenia. A w takim wypadku nie mogła jej zabić nie zabijając jednocześnie mężczyzny.
- Spokojnie – Diana uklękła obok i rozdarła sukienkę. Zaczęła robić opatrunek. Była przy tym opanowana i bardzo dokładna. Nie zauważyła w jej ruchach niczego nerwowego. Zawiązała ciemny materiał wkoło jego piersi. Krew szybko go zaplamiła. – Musimy wynieść go na zewnątrz.
Karina nie sprzeciwiła się. Obie dźwignęły bezwładne ciało Erica i wytargały jej na zewnątrz. Kiedy ułożyły go na mchu, Diana wstała i uciekła. Łowczyni nie raz widziała już wampira wykorzystującego swoje pełne możliwości, ale skłamałaby mówiąc, że jej to nie fascynowało. Tymczasem Diana uciekła na skraj skały, którą porastał las i skoczyła. Usłyszała tylko plusk wody, kiedy nieśmiertelne ciało rozszczepiło gładką taflę oceanu. Nastała cisza, podczas której Karina po raz pierwszy się modliła. Nawet nie wiedziała, do kogo. Po prostu błagała, aby Klątwa Łowcy była prawdą. Aby znamię, które oboje nosili uczyniło go nieśmiertelnym.
- Nie zrobiłby tego, gdyby nie wierzył, że to wszytko jest prawdą – kilkanaście minut później czarnowłosa istota usiadła przy niej. Woda skleiła jej włosy. Suknia idealnie dopasowała się do ciała wampirzycy. Idealna, symetryczna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Spokojnie wzięła mężczyznę za rękę i gładziła ciemne znamię skorpiona.
- Jak zdołałaś się powstrzymać? – Łowczyni spojrzała na jej spokojne oczy. Wkoło wciąż było pełno krwi. Ona sama była nią umazana a Diana nic sobie z tego nie robiła.
- Po drodze się pożywiłam – skrzywiła się niczym kapryśne dziecko – nie ma nic ohydniejszego niż leśna wiewiórka.
- Wiesz, że nie o to pytam – beztroski ton Diany bardzo ją irytował.
- Nie mogłabym go skrzywdzić.
- Nie mogłabyś? A spójrz do czego doprowadziłaś?! – Wrzasnęła, wskazując na nieruchome ciało mężczyzny.
- Masz prawo mnie nienawidzić – westchnęła i spokojnie spojrzała jej w oczy nie przestając gładzić dłoni mężczyzny.
- Nie udawaj współczującej, do cholery! Jesteś drapieżcą idealnym! Istniejesz po to, żeby zabijać! Nic innego nie potrafisz! Nie jesteś zdolna do jakichkolwiek uczuć! Bezinteresownie się nie powstrzymasz!
- Nie jestem zdolna do empatii?! – Teraz i Diana wstała – a co ty możesz wiedzieć? Który z tych waszych cholernych nauczycieli był wampirem, żeby aż tak nas znać, co? Nie wybrałam sobie takiego losu – dodała już spokojniej – nie prosiłam o przemienienie. Ale skoro to już się stało, to co mam zrobić? Jedyne, co się we mnie zmieniło, to moje ciało. Przestało się starzeć, stało się silniejsze, sprawniejsze. Doszła też żądza krwi. Ale moje uczucia tylko się zwielokrotniły. Wszystkie moje cechy zostały nasilone. Ale nic mi nie dodano i nic nie zabrano. Wy, Łowcy, myślicie, że nas znacie. A prawda jest taka, że nie wiecie o nas nawet podstawowych rzeczy.
Odwróciła się do niej tyłem. Mimo że wyglądała przy niej jak dziecko, to z jej postaci emanowała moc. Było w tym obrazku coś nieludzko pięknego. Jednak Karina nie była w stanie jej przeprosić. Zrozumieć sensu jej istnienia. Przyznać się, że źle ją oceniła.
- Budzi się – Diana wyszeptała cicho i chwilę później zniknęła między drzewami.
         Wiele lat później Karina wyglądała tak samo. Była łowcą, a więc była długowieczna. Starzała się dużo wolniej. Wciąż wyglądała na młodą dziewczynę, choć ostatnio obchodziła swoje dwieście trzecie urodziny. Jej długie, rude włosy rozwiewał morski wiatr. Kilka dni temu przeszła przez Góry Vida i zeszła do Krainy Apparesi z której najłatwiej było dostać się na Calachana. Miała tylko jeden cel. Odnaleźć Dianę. Długo zajęło jej wytropienie wampirzycy. Wiele lat starała się ją odnaleźć. Potrafiła dobrze się ukryć, ale świat był za mały, by ukrywać się wieczność. Teraz już wiedziała. Znalazła ją.

*

         Julie doskonale zdawała sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. Mimo wszystko z duszą na ramieniu szła ku domowi Laury. To blondynka przewodziła w tej parze. To ona wymyślała sposoby rozrywki i ona dbała o tę przyjaźń. Julie nawet nie wiedziała, że jest do niej tak przywiązana. Nie zdawała sobie sprawy, że zacznie jej brakować Laury. Dlatego postanowiła, że tym razem to ona zrobi pierwszy krok. Tym bardziej, że przecież wszystko było jej winą. To ona się oddaliła od siostry i praktycznie ja ignorowała. Nie znajdowała dla niej czasu. Przez pewien czas obwiniała za to Oyę, ale ileż można? Prawda była taka, że złożona przysięga była jej w takiej sytuacji na rękę. Można było spokojnie zrzucać winę na Anioła i jako tako wyczyścić sumienie. Bo misja, bo przysięga, bo kłamstwo…
- Puk! Puk! – Krzyknęła przechodząc przez drzwi. Jasne mieszkanko Laury było jak zawsze schludne i eleganckie. Nie to, co w jej własnym domu, gdzie wszystko poodkładane było byle jak i byle gdzie. Panował tam chaos, choć kontrolowany, ponieważ właścicielka zawsze znalazła to, czego szukała. Mieszkania często odzwierciedlały duszę kobiet. Ciężko było się nie zgodzić, widząc misternie zdobione meble z jasnego drewna, skórzaną, białą kanapę, białe, koronkowe firanki oraz kilka kolorowych drobiazgów dla kontrastu. Były to kwiaty w bogato zdobionych wazonach, kilka obrazów na ścianach – mniejszych bądź większych oraz fotografie. Dziewczyna uwielbiała być fotografowana, sama bądź z przyjaciółmi i wszędzie te zdjęcia eksponowała w coraz to ciekawszych ramkach. Po sufitem wisiał elegancki żyrandol ozdobiony tysiącami maleńkich kryształków. Choć pomieszczenie wzorowane było modą z Centrum, było bardziej stonowane. Zupełnie jak właścicielka.
- To niebywałe, że cię tu widzę, Julie – na balkonie pojawiła się postać obrana w żółtą, bawełnianą sukienkę na krótki rękawek o prostym kroju. W długiego, grubego warkocza wplecione miała złote nitki. Bez wątpienia można było nazwać ją piękną i dokładnie to przeszło przez myśl czarownicy, kiedy tamta wdzięcznie przeszła przez drzwi i zrzuciła z nóg złote baleriny. Kwiaty, które zapewnie przed chwilą zabrała, wstawiła do wazonu na oknie, jednocześnie wyrzucając stare.
- Powinnam cię przeprosić, Lauro. Wiem, że ostatnio cię zaniedbywałam, ale…
- Ale zapewnie masz bardzo ciekawą historyjkę, która wszystko mi wyjaśni. Przy okazji nie będzie ona prawdziwa, ale zamydli mi oczy i jeszcze wzbudzi we mnie litość, czy tak? – Choć nie podnosiła głosu, słuchać było, że jest wściekła – Nie jestem głupia, Julie. Widzę, że faktycznie po tym zebraniu dostałyście jakieś zadanie. Bolało mnie to, że nic mi nie mówić. Ale w końcu doszłam do tego, że widocznie skoro nie mówisz, to nie możesz…
- Tak to prawda i… - Wtrąciła się, ale kobieta nie dała jej dojść do głosu.
- To wszystko jednak nie tłumaczy cię. Widzę, że jesteś zabiegana. Że przychodzisz do domu zmęczona i padnięta. Ale chyba należy mi się chwila rozmowy, prawda? Przecież mogłaś przyjść do mnie na noc. Chwilę byśmy porozmawiały i poszłabyś spać. Jak normalne przyjaciółki. Bo nimi jesteśmy, pamiętasz jeszcze o tym? Pamiętasz, że zawsze mogłyśmy na siebie liczyć? Ale ostatnio nic tylko spotkania trzech wiedźm i to durne zadanie. A ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz „cześć” ci powiedziałam. Bo po co w ogóle o mnie pamiętać, nie? Najlepiej po prostu…  
- Czy możesz mnie wreszcie wysłuchać, gaduło?! – Brunetka prawie krzyknęła, żeby przerwać potok słów wydobywający się z ust dziewczyny.
- Nie – warknęła, ale spokojnie usiadła na drewnianym krześle. Dumnie uniosła brodę i wyzywająco spojrzała jej w oczy.
- Nie mogę ci powiedzieć praktycznie nic. Wiąże mnie przysięga – westchnęła i zapatrzyła się w fotografię, na której obie śmiały się do obiektywu – Ale dobrze się domyślasz, że Oya zleciła nam pewne zadanie. To żadne konkrety, ale wymaga ono od nas wiele czasu i poświęcenia. Sama myślę, że graniczy ono z cudem. Nasze umiejętności w niczym nam nie pomogą. Musimy zrobić coś, co w normalnym świecie trwałoby może nawet kilka milionów lat.
- Ile macie na to czasu?
- Jak najmniej – Julie bezradnie spojrzała na przyjaciółkę – Paley i Mikel starają się równie mocno jak ja, choć wiem, że one też nie wierzą w powodzenie naszej misji. Nie rozmawiamy o tym, ale każda z nas zdaje sobie sprawę, że nie jesteśmy dobrze przygotowane. Chyba nikt nie jest… Utknęłyśmy w martwym punkcie i choć widzimy postępy to mamy wrażenie, że i tak się cofamy.  Razem staramy się jakoś temu zaradzić, ale… raczej nam to nie wychodzi. Wszystko idzie nie tak – podeszła do niej i spróbowała się uśmiechnąć – to faktycznie marna wymówka, ale miałam przyjść do ciebie i kłamać? Zaczęłabyś pytać a ja nie wiedziałabym, co odpowiadać. Dlatego nie przychodziłam. Wiem, że to pójście na łatwiznę, ale cholera, nie byłam w stanie nic wymyśleć. Nie umiem sobie poradzić z sytuacja, w któreś się znalazłam, Lauro. Nie umiem… - westchnęła, usiadła i zakryła twarz dłońmi. Blondynka widziała dreszcze, które przechodzą przyjaciółkę, jednak wiedziała, że tamta nie płacze. To nie było do niej podobne.
- Po prostu obiecaj, że znów będzie jak dawniej a ja obiecam, że nie będę pytać o tą misję. Żebyś nie musiała mnie okłamywać – szepnęła i przytuliła czarnowłosą. Tamta przez chwilę siedziała sztywno po czym odwzajemniła uścisk.
- Obiecuję.   
       
*

         Kobieta przekładała z dłoni do dłoni jedwabną suknię. Gładziła delikatny, zabarwiony na różowo materiał. Przez myśl jej przeszło, że sukienka idealnie by jej pasowała. Mia bowiem była posiadaczką jasnoróżowych włosów, które falami opadały jej na ramiona. Urodziła się w północnej części Centrum. Nigdy nie wychodziła poza jego granice. Kiedy ukończyła siedemnaście lat, została przemieniona i zgłosiła się na szkolenie samokontroli. Po roku trafiła do pałacu Amiyi. Służyła tam już sześćdziesiąt lat. Naczelna Siostra często ją przerażała. Mia starała się dobrze wykonywać swoje obowiązki, jednak zdarzało jej się dostać karę. Ostatnimi czasy wampirzyca była jeszcze bardziej zdenerwowała. Różanowłosa często w myślach porównywała ją do miny. Wystarczyło tylko nadepnąć i wylatywało się w powietrze. Ciężko było przewidzieć jej nastroje. Właściwie było to niemożliwe.
         Mia często myślała o swojej pani. Z pewnością się wyróżniała. Najdziwniejsze jednak było to, że wyglądała jak żebraczka. Wśród kolorowych sukni i wielobarwnych makijaży jej jedyną ozdobą było czerwone bindi na czole. Ubierała się niczym żałobniczka. Wiecznie na czarno. Ten strój zamieniała na wytworne suknie tylko na wyjątkowe uroczystości. Również jej włosy były zwyczajne. Długie, gęste, czarne. Jeśli trzeba było odświętnej fryzury, Amiya miała pokaźną kolekcję peruk w różnych kolorach. Mia musiała przyznać, że kobieta była uderzająco piękna. Miała śniadą cerę, tak nietypową dla jej rasy. Duże, pełne usta zazwyczaj były poważne. Błyszczące, smutne oczy okalały gęste ciemne rzęsy. Nad nimi znajdowały się ostro zarysowane, czarne brwi. Biła od niej moc i siła. Szczupła twarz o mocna zarysowanych kościach policzkowych wyróżniała się wśród tłumu. Mia dobrze zdawała sobie sprawę, że drugiej takiej kobiety nigdzie się nie znajdzie. Była wyjątkowa i niepowtarzalna. Przy tym dysponowała ogromną mocą, której nikt nie był w stanie zrozumieć. Cóż… w końcu to ona była pierwszym wampirem na ziemi.
- Mia! – Nawet jej głos był pełen mocy. Głęboki, spokojny niósł się po komnatach i docierał do wszystkich zakątków. – Zwołaj wszystkich moich Ministrów! Pora omówić sprawę Ruchu Oporu!

_______________________________________

Bez komentarza.