E k s p e r y m e n t
*
„Ufność
niewinnych jest największym darem dla kłamcy”
Stephen King
Stephen King
Kolorowa
papuga zaczepiła ostre pazury o gałązkę. Przechyliła swoje umięśnione ciało pod
dokładnie takim kątem, żeby móc obserwować otoczenie. Przez chwilę otworzyła
dziób, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jej czerwony ogon
zakołysał się na wietrze. Chyba znów szykowała się do lotu. Bezkresy tej krainy
zbyt ją kusiły. Uniosła jedno skrzydło. Ogromne, kolorowe, majestatyczne.
Niebieskie piórka zakańczały zielono-żółto-czerwoną mieszankę. Drugie skrzydło
łapczywie zagarnęło powietrze. Ptak znów się uniósł. Pod nim rozpościerała się
ogromna rzeka. Miejscowi uważali ją za źródło życia wszelkiego stworzenia
świata. Potężna czarownica imieniem Amazonka zlitowała się kiedyś nad ludźmi i
poświęciła swoje życie, zamieniając się w drogocenną wodę. Mieszkańcy byli jej
tak bardzo wdzięczni, że zasadzili tam pełno roślinności, tworząc tym samym
najwspanialszy grobowiec i oddając hołd tej, która uratowała ich istnienie.
Tego samego czasu zaczęły się dziać przedziwne rzeczy. Ludzie pijacy wodę z
ogromnej rzeki, zaczęli odkrywać w sobie zdumiewające zdolności. W ten sposób
Amazonka przekazała swoje dziedzictwo pierwszemu pokoleniowi czarowników.
Legendy te tworzyły świat nad potężną rzeką. Kolebka magii była niezwykła.
Fluidy mocy tak mocno przesiąkły te tereny, że zwykli ludzie bali się tu
zapuszczać. Tylko wolni i niezależni osobnicy mięli odwagę na tak ryzykancki
ruch. Musieli być niczym owa papuga. W jej głowie nie było miejsca na strach.
Unosiła się, wiedziona instynktem. Płynęła w powietrzu, raz po raz przecinając
je kolorowymi skrzydłami. Jej wdzięczna postać uświetniała to miejsce. Z jej
piersi wyrwał się skrzek, odbijający się echem po bezkresach tego miejsca. Para
wodna spiętrzała się ponad wodą, kłębiła między potężnymi konarami, docierając do wszystkich zakątków. Drzewa
wyrastały z wody, bagien i wszelakich podmokłych terenów, wznosząc się wysoko
ponad nimi. Soczyste, rozłożyste liście przeplatały się tworząc mozaikę różnych
kolorów zieleni. Wszelka zwierzyna miała tu swój raj, żyjąc w bezwarunkowej
symbiozie. Gdzieś gruby, spróchniały konar łączył dwa brzegi rzeki. Porośnięty
mchem stanowił idealne miejsce do przechadzek dla ludzi i zwierząt. Kolorowy
ptak usiadł na nim ostrożnie, w każdym momencie gotowy do ucieczki. Zapatrzył
się na ogromny, rozłożysty liść, swym końcem delikatnie zanurzony w wodzie. Krajobraz
zapierał dech w piersiach nawet tym, którzy mieszkali tu na stałe. Gdzieś w
oddali słuchać było szum wodospadu. Papuga poruszyła się niespokojnie. Coś ją
zaniepokoiło. Powoli i dość niezgrabnie przesunęła się kawałek w stronę źródła
hałasu. Jej czujność wzrosła. Świadczyły o tym nerwowe ruchy głową. Nagle znów
otworzyła dziób i ostrzegawczo zaskrzeczała.
- Cicho już! Cicho!
Zza
drzew wyłoniła się niebieska czupryna długich, prostych włosów. Dziewczynka miała
może z sześć lat. Uśmiechała się radośnie. Była częścią Elemes. Ta kraina żyła
w niej. On żyła tą krainą. Miało się wrażenie, że magia tworzy wokół niej
delikatną poświatę. Mieszkanki Elemes przeważnie władały żywiołami. Paley, bo
tak nazywała się mała, nie różniła się zbytnio od innych. Była dzieckiem
wychowywanym w duchu wolności. Amiya bała się tu zapuszczać. Wiedziała, że
żadna wiedźma nie odważy się zaatakować swojej kolebki. Dlatego tutaj życie
płynęło zupełnie inaczej. Ich magia nie była niczym ograniczona. Kobiety żyły
tu biednie, wręcz bardzo pierwotnie. Jednak magia czerpana z Matki Ziemi oraz
od ukochanej Amazonki pozwalała im przeżyć w całkiem godziwych warunkach. Były
szczęśliwe. Choć buntownicy często zarzucali im, że nie ingerują w sprawy świata.
Był to niezaprzeczalny fakt. Wiedźmy z krainy Elemes zwanej również Nowym
Światem nie angażowały się politycznie. Czy było to egoistyczne? Jedni mówili,
że bardzo. Przecież były najsilniejszymi ze wszystkich czarownic! Kto wie, ile
mogłyby zrobić! Ile zdziałać! Jednak czy uczciwym była nakazać wiedźmom narażać
własne życie i moce dla innych? Może tylko stwierdzić, że ile ludzi, tyle zdań.
One raczej nie słuchały ani tych, którzy je bronili, ani tych, którzy
oczerniali. Nigdy się nie tłumaczyły. Po prostu żyły według tradycji. Według
zasad ustanowionych przez Amazonkę. Paley
jednak jeszcze nie znała tych głosów. Była za młoda, żeby zdawać sobie sprawę z
zagrożeń jakie niesie ze sobą świat. Być może właśnie dlatego siedziała teraz
na powalonej kłodzie i mówiła do kolorowej papugi. Ta patrzyła na nią z uwagą.
Wydawało się, że jej słucha. Dla przeciętnego człowieka było to niezwykłe
zjawisko, jednak zwierzęta wyczuwały dobroć i magię dziewczynki. Dzięki temu
nie uciekały. Niebieskowłosa dziewczynka uśmiechała się szczerze i całkowicie
pochłonięta własną opowieścią nie słyszała, że ktoś ją woła.
- … i wtedy zwyczajnie
użyłam magii, rozumiesz ptaszku? Doszłam już do drugiego stopnia! Drugiego! –
Emocjonowała się – ależ to było dziwne uczucie. Babcia mówi, że kiedyś będę bardzo potężna! I wiesz co wtedy zrobię?
Pójdę do…
- Do domu, kochanie.
Teraz pójdziesz do domu i wreszcie przygotujesz się do jutrzejszej zmiany
miejsca – zza drzew wyszła jej mama. Była to dość pulchna czarownica o śniadej
cerze i ciemnozielonych włosach. Miała delikatne rysy twarzy i kilka zmarszczek
wokół oczu. Uśmiechała się dobrotliwie, patrząc na swoją pociechę. Bez
wątpienia była z niej dumna. Jak każda matka. Rossa jednak miała swoje powody,
żeby uczciwie powiedzieć, że jej dziecko jest niezwykłe. Nawet jak na
czarownicę.
- Muszę, mamusiu? –
Zadała standardowe pytanie, jednak już wstawała – chodź – mruknęła do ptaka i
zaoferowała mu swoje ramię. Papuga bez wątpienia ją zrozumiała, posłusznie
bowiem wzbiła się w powietrze i usiadła na dziewczynce, pieszczotliwie kłapiąc
dziobem nad jej uchem.
- Oczywiście.
Wyruszamy z samego rana – Rossa groźnie zmarszczyła brwi. Była świadoma, że jej
córka nie jest szczęśliwa z powodu ciągłych przeprowadzek. Jednak ogromna,
pradawna rzeka nie była aż tak łaskawa. Raz na jakiś czas cała wioska musiała
się „przemieścić”, gdyż grunt pod nimi nawet z pomocą czarów był zbyt bagnisty.
Koczowniczy tryb życia pomagał też w kamuflażu. Co prawda wiedźmy nie
spodziewały się, żeby Amiya je zaatakowała, ale ostrożności nigdy za wiele.
Paley
westchnęła teatralnie, dumnie uniosła podbródek i z kolorowym, ogromnym ptakiem
na ramieniu zaczęła marsz po kłodzie. Jej biała sukienka powiewała na
delikatnym wietrze a bose stópki, przyzwyczajone do tych terenów, szły pewnie.
Mały, zadarty nosek zdradzający upór dziewczynki zaciągnął się dusznym, parnym
powietrzem. Mimo wszystko prawdopodobnie była jedną z najszczęśliwszych
sześciolatek na świecie.
Czternaście lat później,
dwudziestoletnia już Paley, nie odważyłaby się połączyć przymiotnika
„szczęśliwa” wraz z własnym imieniem. Elemes było wspomnieniem. Dziecięcym
światem urojeń i fantazji. Kolorowych zwierząt i kwiatów. Niezwykłością rzeki i
każdego kolejnego poranka. Wolnością, która je zespajała. I je odróżniała od
innych wiedźm. Czyż nie stała się taką osobą, jaką zawsze pogardzała?
Sześcioletnia Paley ceniła sobie wolność. Może właściwie nie rozumiała tego
słowa, ale była to wartość zaszczepiona w jej sercu. Po prostu nią żyła. Kiedy
słyszała opowieści o innych czarownicach pracujących dla Amiyi, była
przerażona. Jak można powalić górę?! To gwałt na zasadach rządzących magią! Teraz
sama już nie była pewna słuszności swoich wyborów. Przysięga, którą złożyła Oyi,
bardzo jej ciążyła. Czuła się niczym ptak w złotej klatce. Chciała przygody, w
zamian za to została niańką. Mężczyźni byli jej dość bliscy, chyba dogadywała
się z nimi najlepiej z dziewczyn. Mimo to nie była zadowolona z efektów. Czuła,
że stoi w miejscu. Tak bardzo chciała odmiany. Czynnej walki. Kiedy zgodziła się
wyruszyć na Calachana, sądziła, że może zmienić świat. Że przyczyni się do
powstania czegoś niezwykłego. Teraz jednak nic już nie było takie proste. I nic
nie układało się po jej myśli. Jakaś część jej serca kazała złamać jej
przysięgę i powrócić do domu, do Elemes. Jednak inna, która jak na razie
wygrywała, posłuszna była złożonej obietnicy. Nie mogła narazić przyjaciółek na
niebezpieczeństwo. To byłoby nieuczciwe.
-
Niezwykle! Paley i cisza! – Kąśliwa uwaga Mikel wyrwała ją z zadumy. Czarownica
usiadła obok i podciągnęła kolana pod brodę. Uśmiechnęła się blado – Widzę, że
jesteś tak samo wykończona tym wszystkim jak ja.
-
To chyba nic niezwykłego – mruknęła – mam wrażenie, że to zadanie odbiera mi
całą magię.
-
Świetnie cię rozumiem. Zastanawia mnie jedynie podejście Julie do tego
wszystkiego…
-
Co masz na myśli? – Paley spojrzała na nią uważnie. Słońce ogrzało jej twarz,
więc zmrużyła oczy. Jako czarownica była dojść spójna z naturą, jako wychowanka
Elemes tym bardziej. Wynikało z tego kilka przywilejów. Słońce na przykład nie
raziło jej aż tak bardzo jak zwykłego człowieka. Przynajmniej taka była plotka.
Laura krzywiła się i zaciskała powieki za każdym razem, kiedy jasne promienie
docierały do jej oczu. Dla Paley było to jedynie przyjemne ciepło.
-
Mam wrażenie, że Julie poddała się już na starcie. Nie wierzy ani w nas, ani w
powodzenie zadania.
-
Bądźmy szczerzy, Mikel – westchnęła – żadna z nas nie wierzy. Ale to prawda,
Julie jest najbardziej negatywnie nastawiona. Ale była taka jeszcze zanim poznaliśmy
tajemnice podziemi Bazy Dowodzenia.
-
Ona coś ukrywa, Pal. Zbytnio spoufala się z Dianą.
-
Co w tym złego? – Zdziwiła się – zresztą każda z nas nosi w sobie jakiś sekret.
-
Diana ma specyficzny sekret – czarownica wydęła czerwone usta i spojrzała na
nią ponad ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych – a jeśli to jest twój
sposób na wyciągnięcie kilku smakowitych kąsków z mojej przeszłości, to ci się
nie uda.
-
Ty i Diana macie wspólną przeszłość?! – Niebieskowłosa aż zachłysnęła się
powietrzem, kiedy dotarło do niej drugie dno słów koleżanki.
-
Przecież nic takiego nie powiedziałam – żachnęła się wstając.
-
Ale to zasugerowałaś! – Dziewczyna zaśmiała się również wstając – oj, Mikel!
-
Powiem ci tylko jedno, Pal – biało-czarne włosy zafalowały na wietrze, kiedy
schyliła głowę ku siostrze – wiem, że ciekawość zżera cię od środka… i chyba ma
ku temu powód. Tak, zdecydowanie jest ku temu powód. Sekrety, Paley, rodzą nowe
sekrety. A w świecie, gdy dobro miesza się ze złem nie ma granic nie do przebycia.
Czasem musimy dokonywać wyborów, które są tak samo słuszne, jak i złe. Ale
bywają takie dni, kiedy ból w naszych sercach zwyczajnie nas rozsadza.
Raz jeszcze spojrzała na osłupiałą
twarz przyjaciółki, uśmiechnęła się z przymusem i odeszła w drugą stronę. Ostatnio
przeszłość wracała do niej zbyt często.
*
Miała dziwne przeczucie, kiedy
otwierała pierwsze drzwi do schronu mężczyzn. Oszalałe serce waliło jej w
piersi. Nie powinno jej tu być. Czuła, że właśnie przekracza granicę. Że jeśli
zrobi to, co zaplanowała, nie będzie wyjścia. Ale nie było odwrotu. Ciekawość,
którą jeszcze podsyciła Diana, zwyciężyła. Musiała wiedzieć. Musiała zrozumieć.
Nie było innej możliwości. Doszła do wniosku, że jedyne, co może zrobić, to
sprawdzić swoje przypuszczenia. Przekonać się czy ma rację. Kiedy drzwi
skrzypnęły, drżąca stopa przekroczyła próg. Jasne prosektorium z nieudanymi
eksperymentami stanęło przed nią otworem. Delikatnie zamknęła pomieszczenie i
najciszej jak umiała podeszła do pierwszego uchwytu na ścianie. Te ukryte
szuflady miały skrywać nieudane wersje mężczyzn. Co to znaczyło? Z czego byli
„wykonani”, skoro ich ciała nierozkładany się pomimo upływu kilku miesięcy
(może nawet lat). Ale miała też jeszcze jedno – najważniejsze – pytanie: jaki
był sekret Oyi? Przygryzła wargę i drżącą ręką pogładziła uchwyt. Zimny metal
zdarzył się z gorącą skórą. Ręka mocniej zacisnęła się na rączce. Szarpnęła.
Zgrzyt rozsuwanej szuflady wydał jej się grzmotem w ciszy, która panowała w
kostnicy. Ale czy na pewno? Czy faktycznie była to kostnica?
Julie ledwo stłumiła krzyk, który
uwiązł jej w gardle. Oskoczyła niczym oparzona. To faktycznie mężczyzna.
Dokładnie taki jak Adam, Caine czy Rafe. Teoretycznie nic z wyglądu nie
odróżniało go od nich. Co więc było nie tak? Nie potrafiła powiedzieć.
Mężczyzna była nagi i pasował do opisu, jaki przekazywały
Anioły. Nigdy jednak nie widziała swoich podopiecznych bez ubrań, więc nie mogła stwierdzić czy istnieje jakaś różnica.
Anioły. Nigdy jednak nie widziała swoich podopiecznych bez ubrań, więc nie mogła stwierdzić czy istnieje jakaś różnica.
-
Spokojnie – nakazała sobie cicho.
Podeszła nieśpiesznie. Miała wrażenie,
że jej serce zaraz osiągnie maksimum możliwości. Przyjrzała się uważnie temu
okazowi. Musiał mieć jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, blada skórę i jasne
włosy. Jego ciało pozbawione mięśni, co specjalnie jej nie zdziwiło – przecież
nie mógł ich ćwiczyć. Był przymocowany do blatu: dwa grube pasy krępowały jego
nadgarstki i nogi. Trochę to ją zaniepokoiło. Przecież nie żył, więc po co trzymać
go skrępowanego? W jego ciało wbitych było kilka igieł, połączonych siecią
rurek z niewielkimi woreczkami z kolorowymi płynami o różnej gęstości. Nie
potrafiła jednak ich nazwać. Wyciągnęła rękę nad jego ciało i odskoczyła po raz
kolejny. Czuła energię wydobywającą się z jego żył. Dotknęła jego
przedramienia. Skóra była chłodna, ale nie lodowata. Co to powodowało? Dlaczego
wydobywało się z niego ciepło? Czyżby krążyła w nim krew? To było niemożliwe,
ale przecież ją czuła. Nie było mowy o pomyłce. I, kiedy tak o tym pomyślała,
dostrzegła jeszcze coś. Jego porośnięta jasnymi włosami klatka piersiowa powoli
unosiła się i opadała. Oddychał. Wstrzymała oddech. Nachyliła ucho nad jego
ustami. Prawdopodobnie zwykły człowiek nie zauważyłby nic nadzwyczajnego. Jednak
ona była wyczulona na naturę. Nie miała wątpliwości – oddychał. Słabo, bo
słabo, ale oddychał. I wtedy poczuła coś jeszcze. Dziwne przeczucie, które
nakazało jej odwrócić się i spojrzeć jej w twarz eksperymentu. Serce zabiło jej
mocniej. Zaraz później stanęło, niezdolne do jakiejkolwiek pracy. Zamrugała, pewna,
że się przewidziała. Jednak to nie było złudzenie. Spoglądała na nią para
niebieskich oczu.
*
Idealnie obcięte paznokcie w kolorze
głębokiego fioletu niecierpliwie stukały o jasny blat stołu. Był to ogromny
mebel w kształcie litery „V”. U zbiegu
dwóch blatów stał jej tron. Było to misternie rzeźbione krzesło, jednak bez
specjalnego luksusu. Było piękne, ale twarde i niewygodne. Specjalnie jej to
nie przeszkadzało. Nie zdarzało jej się przejmować takimi szczegółami. Była
zbyt praktyczna. Amiya idealizowała wiele rzeczy. Wszystko wokół niej musiało
być dokładnie zaplanowane, sprecyzowane, piękne – po jej myśli. Musiało być idealne. Można stwierdzić, że sama ta
cecha nie jest niczym złym. Idea również nie. Jednak problemy pojawiały się,
kiedy z idei zrobi się cel. Oraz ma się środki, żeby ten cel osiągnąć.
Wampirzyca je miała. I właśnie to doprowadziło do zagłady Starego Ładu. Wiele
można o tym mówić. Ciężko znaleźć tylko dobre lub tylko złe argumenty
przemawiające za zmianami. Czyż można winić Amiyę za wszystko, co zrobiła? Jej
intencje były czyste. Czyż teraz nie było lepiej? Mężczyzna przestał dominować,
wymuszać, krzywdzić, gwałcić. Kobieta nie była jego zabawką. Już nigdy nie
miała być poniżana, gnębiona. Jej wolność nigdy już nie była naruszona. Ale czy
na pewno? Ile wolności było w świecie całkowicie kontrolowanym przez Naczelną
Siostrę? Jednak nie można było jej odmówić jednego: kochała je wszystkie. Była
niczym matka troszcząca się o swoje ukochane dzieci. Czasem robiła cos, co im
się nie podobało, ale zawsze w słusznych intencjach. Zawsze mając na względzie
ich dobro. Dlatego tak bardzo bolała ją zdrada Oyi i kobiet z Ruchu Oporu. To
nie były zwykle buntowniczki. Choć one prawdopodobnie o tym nie wiedziały. Za
to wiedza Aniołów sięgała dużo dalej. Szczególnie ich przewodnicząca była dokładnie
poinformowana. Wybrała konkretne osoby, które po namowach przeszły na jej
stronę. Same w sobie nie były dla niej zagrożeniem, jednak wybuchowa mieszanka,
którą razem tworzyły, była istotnie niebezpieczna. Dobrze wiedziała, kto
pociąga za sznurki, ale, szczerze mówiąc, dziwiła się, że wszyscy tak
bezgranicznie ufają przywódcy. Czy z definicji Anioła przypisana jest mu
prawdomówność, uczciwość i absolutny brak przemocy? Ależ tak. Czy jednak można
zmanipulować otoczeniem w ten sposób, żeby nie złamać zasad jednocześnie
osiągając cel nie do końca uczciwie? Oczywiście! Oya dobrze wiedziała jak
omijać prawdę. Nigdy nie kłamała, jednak do perfekcji opanowała sztukę
zatajania pewnych informacji. Zazwyczaj krążyła wokół sedna sprawy, jednak całą
jego istotę zostawiała dla siebie. Amiya nie wiedziała na ile poinformowana
jest reszta Aniołów. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie zajdzie w nich
sojusznika. Bez względu na wszystko. Najłatwiej byłoby zmusić nimfy do
przejścia na swoją stronę. Były one najdelikatniejsze a ich umysły z łatwością
szło opanować. Domyślała się jednak, że Anioły trzymają je w zamknięciu. Nimfy
były początkiem łańcuszka, który starała się stworzyć Oya. Według legendarnych
słów to one miały być pierwotnymi matkami na początku naturalnej jak i
sztucznej ewolucji człowieka. Oczywiście wampirzyca nie miała pojęcia czy im
się to udało. Jednak nie mogła wykluczyć wersji, że w Bazie Dowodzenia pojawiły
się już pierwsze osobniki przeciwnej płci. Oczywiście nawet, jeśli tak się
stało, muszą być jakieś niedociągnięcia. Nie była skłonna przyznać się do
porażki. A wiedziała, że takową poniosła. Zignorowała sygnały o buncie. Zbytnio
wierzyła w swoje siostry. Ale koniec z tym. Koniec z niszczeniem jej świata. Co
z tego, że ma czarownice? I to nie pierwsze lepsze wiedźmy. Amiya byłaby nawet
skłonna wyrazić swój podziw dla Oyi – znalezienie konkretnie takich osób, jakie
przewidywała legenda, było wyczynem iście niezwykłym. Wampirzyca jednak
nauczyła się, że nawet, jeśli coś nie idzie po jej myśli, to trzeba po prostu
zawrócić to na właściwy tor. Nie ważne, że wydaje się to trudne. Przecież ostatecznie to na miała asa w
rękawie. To ona posiadała kamienny nagrobek – owe sedno całej sprawy.
-
Amiya? – Pomieszczenie wypełniło się znanym jej już słodkim zapachem. Podniosła
zamyślone oczy i spotkała zatroskany wzrok Yamaraja. Serce zabiło jej mocniej,
jak za każdym razem, kiedy go widziała. Nie mogła oprzeć się temu uczuciu.
Wiedziała, że tylko ono trzyma tego oto mężczyznę przy życiu. Od jakiegoś czasu
nie był jej już potrzebny. Jego zmodyfikowane plemniki, którymi na początku
zapładniane były kobiety, zostały zastąpione przez fabrycznie wyprodukowane.
Jednak ona cały czas uparcie wmawiała sobie, że jeszcze warto trzymać go przy
życiu. Że jeszcze na coś może się przydać. Jednak większość kobiet zdawała
sobie sprawę, że nie jest on już do niczego potrzebny i miała lekkie pretensje,
że Naczelna zbytnio wyłamuje się ponad własne idee.
-
Tak? – Poczuła jego szorstkie palce na policzku, kiedy chwycił kilka kosmyków
jej ciemnych włosów i założył za ucho. Uśmiechnął się pokrzepiająco i usiadł w
siadzie skrzyżnym u jej stóp. Łańcuch, którym był skrępowany, zawinął sobie
wokół ręki. Niektórzy sądzili – być może słusznie – że jest czymś w rodzaju
pieska Amiyi. Ona jednak nigdy tak o nim nie pomyślała. Jednocześnie nie
wyobrażała sobie, żeby spóścić go ze smyczy. To byłoby głupie i całkowicie
nierozsądne. Dobrze pamiętała swojego męża. Tego samego, który zapoczątkował to
wszystko. Który przebił jej pierś i sponiewierał jej zwłoki. Wyrzucił je na
ulice. Wcale nie przejął się tym, co zrobił. Młoda, cierpiąca kobieta wzbudziła
litość w Aniele, który opiekował się nią na prośbę jej zmarłej babki. Oya wybłagała od Matki Natury, aby ta przywróciła ją do żywych. Amiya nigdy nie
miała wątpliwości, że Oya musiała zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Może
niekoniecznie je znała, ale musiała wiedzieć, że jakieś będą na pewno. Pierwszego dnia nie działo się nic. Obudziła
się niczym z dłuższego snu. Ciało już ją nie bolało. Była cudownie rześka,
świeża. Nowa. Odkryła w sobie wiele mocy. Każdego dnia dowiadywała się czegoś
nowego. Jedno tylko się nie zmieniało. Głód. Nie taki, jak za życia. Ten rozsadzał
jej żyły, palił gardło, mącił umysł. Nie była w stanie logicznie wyjaśnić
swojego stanu. Jadła wszystko, co przynosiła Oya, ale nic nie pozwalało
zaspokoić pragnienia. Aż pewnego dnia, gdy…
-
Znów nie słuchasz – dobiegł ją poirytowany głos Yamaraja. Zazwyczaj był
małomówny, jednak kiedy już otwierał usta, wymagał od słuchacza. Spojrzała w
jego niezadowolone oczy, zamachnęła się i… po prostu położyła rękę na jego
jasnych włosach i uśmiechnęła się z przekąsem. Nie rozumiała, dlaczego tak
robiła. Nigdy nie potrafiła tego logicznie wytłumaczyć. Przeciętna służąca w
jej domu dawno już dostałaby w twarz za wyrywanie jej z myśli. Yamaraj jednak
był jej swego rodzaju narkotykiem. Nie potrafiła go skrzywdzić, zabić. Jednak
był mężczyzną. A ona ich nienawidziła. Wszystkich i każdego z osobna.
Nienawidziła, gdy była człowiekiem, gdy została przemieniona a nawet teraz, gdy
dawno ich już nie było. Nienawidziła także tego wampira, który klęczał u jej
stóp. Ale nie potrafiła go zabić… nie potrafiła. Fenomenem nawet dla niej samej
było takie zachowanie, ale cóż mogła poradzić? Spodziewała się, że kiedyś ta
nienawiść eksploduje w niej co zakończy się dla niego bardzo nieszczęśliwie.
Ale właśnie tak powinno być. Na to liczyła.
-
Muszę wszystko przemyśleć, Yamaraj – zaczęła wyniośle – cóż takiego jest
ważniejsze od tego?
-
Po prostu uważam, że działasz zbyt pochopnie. W imię czego chcesz wałczyć,
Amiya? Prawdopodobnego powrotu mężczyzn, o których nikt nie wie? Która kobieta
tak po prostu rzuci wszystko i pójdzie walczyć z grupą buntowników?
-
Zamilcz! – Krzyknęła, wstając. Oddech przyspieszył. Złość pulsowała jej w
skroniach. – Wyjdź! – Warknęła. On nic nie wiedział. Nie mógł zdawać sobie
sprawy z powagi sytuacji. Nie mogła pozwolić na to, żeby jego argumenty trafiły
do kogokolwiek. A już na pewno nie do
niej. – Mia! – Raz jeszcze krzyknęła, kiedy szczupła sylwetka mężczyzny
zniknęła z zasięgu jej wzorku. Na jego miejsce pojawiła się różowa czupryna i
delikatny uśmiech.
-
Tak, pani?
-
Wprowadź Ministrów – usiadła władczo na tronie. Pora, żeby wszystko nabrało
sensu. Żeby jej myśli otrzymały kształty. Nie było czasu, żeby cokolwiek
przedłużać.
-
Oczywiście.
Nie musiała długo czekać. W pałacu
wszyscy wiedzieli, że ona nie lubi siedzieć bezczynnie. Ministrowie przybyli
więc szybko. Każdy z nich miał swoje wyznaczone miejsce. Po obu końcach
siedzieli ci najmniej ważni. Ich ranga wzrastała wraz ze zbieganiem się obydwu
blatów do szczytowego miejsca, czyli jej tronu. Wszyscy ubrani byli tak samo –
w ciemnozielone szaty ze srebrną naszywką z imieniem. Włosy każdej z kobiet
uczesane były w jednego bądź dwa warkocze. W zależności od strony, jaką
reprezentowały. Ponieważ Naczelna Siostra chciała stworzyć imitację
demokratycznego systemu, istniały dwa stronnictwa, czyli dwie partie. Lewicowa
po jej lewej stronie i prawicowa po jej prawej stronie. Wszystko to było tylko
marną podróbką tego greckiego sytemu. Jednak nikt tak naprawdę się tym nie
przejmował. Przecież tak czy inaczej to Amiya decydowała. One miały tylko
pomagać jej w wyborze. Służyć jej dobrą radą. Wampirzyca była dumna z tego, co
osiągnęła. Gdy je widziała, serce jej się radowało. Dwanaście kobiet po jej
lewicy i dwanaście po prawicy. Były poważne i skupione. Wiedziała, że łatwo się
nie poddadzą. Będą oponować, sprzeciwiać się jej pomysłowi i próbować ją
odwieść od niego. Ale wiedziała też, że zdoła je przekonać. Nie było innej
możliwości. Spojrzała po zebranych. Jej ciemne oczy pociemniały w przypływie
ekscytacji. Patrzyli na nią w zdumieniu. Było tak jak kiedyś. Znów miała ich w
garści. Trzymała sznurki, które spajały ich marne życia w jedno. Kiedy
otworzyła usta, na sali zapadła cisza. Kiedy przemówiła, głos miała spokojny:
-
Wojna! – Nie musiała krzyczeć, by ich przerazić – oto, co nasz czeka!
__________________________________
DZIŚ
7 LIPIEC. PIERWSZE URODZINY TEGO BLOGA. Myślę, że rozdział, który zaplanowałam
na ten dzień jest przełomowy. Nareszcie jakieś konkrety. Mam nadzieję, że wy
też to zobaczycie.
Trochę myślałam nad tym rokiem. Zdarzało mi się już robić specjalne podziękowania, osobne rozdziały na tę okazję, ale… myślę że jeszcze nie czas. Dziś dopiero ósmy rozdział. Jeśli chodzi o moje możliwości, to jest to kiepski wynik. Jednak ta opowieść jest dla nie bardzo ważna i tak naprawdę czasami zamiast pisać rozdział, zapisuję szczegóły, pomysły, doskonalę mapę. Z okazji pierwszej rocznicy w tym tygodniu „udoskonalę” bloga. Postaram się zaprowadzić tu jakieś zmiany, ale zobaczymy co z tego wyjdzie…
Pragnę jeszcze napisać symboliczne podziękowania. DLA WSZYSTKICH. Bardzo się cieszę, że znalazły się osoby, które czytają to opowiadanie. Jestem pewna, że za rok będę pisała podobną notatkę i wtedy wymienię was wszystkich. Dziś po prostu cieszę się, że tego bloga odwiedzają osoby, które nie napiszą „Świetnie, wpadnij do mnie!”, tylko poświęcą swój czas, żeby wyrazić opinię na temat rozdziału, która cieszy mnie tym bardziej, że zazwyczaj jest pozytywna. NAPRAWDĘ WAM DZIĘKUJĘ! ZA WSZYSTKO!
Trochę myślałam nad tym rokiem. Zdarzało mi się już robić specjalne podziękowania, osobne rozdziały na tę okazję, ale… myślę że jeszcze nie czas. Dziś dopiero ósmy rozdział. Jeśli chodzi o moje możliwości, to jest to kiepski wynik. Jednak ta opowieść jest dla nie bardzo ważna i tak naprawdę czasami zamiast pisać rozdział, zapisuję szczegóły, pomysły, doskonalę mapę. Z okazji pierwszej rocznicy w tym tygodniu „udoskonalę” bloga. Postaram się zaprowadzić tu jakieś zmiany, ale zobaczymy co z tego wyjdzie…
Pragnę jeszcze napisać symboliczne podziękowania. DLA WSZYSTKICH. Bardzo się cieszę, że znalazły się osoby, które czytają to opowiadanie. Jestem pewna, że za rok będę pisała podobną notatkę i wtedy wymienię was wszystkich. Dziś po prostu cieszę się, że tego bloga odwiedzają osoby, które nie napiszą „Świetnie, wpadnij do mnie!”, tylko poświęcą swój czas, żeby wyrazić opinię na temat rozdziału, która cieszy mnie tym bardziej, że zazwyczaj jest pozytywna. NAPRAWDĘ WAM DZIĘKUJĘ! ZA WSZYSTKO!