niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 8

E k s p e r y m e n t
*
„Ufność niewinnych jest największym darem dla kłamcy”
Stephen King  

Kolorowa papuga zaczepiła ostre pazury o gałązkę. Przechyliła swoje umięśnione ciało pod dokładnie takim kątem, żeby móc obserwować otoczenie. Przez chwilę otworzyła dziób, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jej czerwony ogon zakołysał się na wietrze. Chyba znów szykowała się do lotu. Bezkresy tej krainy zbyt ją kusiły. Uniosła jedno skrzydło. Ogromne, kolorowe, majestatyczne. Niebieskie piórka zakańczały zielono-żółto-czerwoną mieszankę. Drugie skrzydło łapczywie zagarnęło powietrze. Ptak znów się uniósł. Pod nim rozpościerała się ogromna rzeka. Miejscowi uważali ją za źródło życia wszelkiego stworzenia świata. Potężna czarownica imieniem Amazonka zlitowała się kiedyś nad ludźmi i poświęciła swoje życie, zamieniając się w drogocenną wodę. Mieszkańcy byli jej tak bardzo wdzięczni, że zasadzili tam pełno roślinności, tworząc tym samym najwspanialszy grobowiec i oddając hołd tej, która uratowała ich istnienie. Tego samego czasu zaczęły się dziać przedziwne rzeczy. Ludzie pijacy wodę z ogromnej rzeki, zaczęli odkrywać w sobie zdumiewające zdolności. W ten sposób Amazonka przekazała swoje dziedzictwo pierwszemu pokoleniowi czarowników. Legendy te tworzyły świat nad potężną rzeką. Kolebka magii była niezwykła. Fluidy mocy tak mocno przesiąkły te tereny, że zwykli ludzie bali się tu zapuszczać. Tylko wolni i niezależni osobnicy mięli odwagę na tak ryzykancki ruch. Musieli być niczym owa papuga. W jej głowie nie było miejsca na strach. Unosiła się, wiedziona instynktem. Płynęła w powietrzu, raz po raz przecinając je kolorowymi skrzydłami. Jej wdzięczna postać uświetniała to miejsce. Z jej piersi wyrwał się skrzek, odbijający się echem po bezkresach tego miejsca. Para wodna spiętrzała się ponad wodą, kłębiła między potężnymi konarami,  docierając do wszystkich zakątków. Drzewa wyrastały z wody, bagien i wszelakich podmokłych terenów, wznosząc się wysoko ponad nimi. Soczyste, rozłożyste liście przeplatały się tworząc mozaikę różnych kolorów zieleni. Wszelka zwierzyna miała tu swój raj, żyjąc w bezwarunkowej symbiozie. Gdzieś gruby, spróchniały konar łączył dwa brzegi rzeki. Porośnięty mchem stanowił idealne miejsce do przechadzek dla ludzi i zwierząt. Kolorowy ptak usiadł na nim ostrożnie, w każdym momencie gotowy do ucieczki. Zapatrzył się na ogromny, rozłożysty liść, swym końcem delikatnie zanurzony w wodzie. Krajobraz zapierał dech w piersiach nawet tym, którzy mieszkali tu na stałe. Gdzieś w oddali słuchać było szum wodospadu. Papuga poruszyła się niespokojnie. Coś ją zaniepokoiło. Powoli i dość niezgrabnie przesunęła się kawałek w stronę źródła hałasu. Jej czujność wzrosła. Świadczyły o tym nerwowe ruchy głową. Nagle znów otworzyła dziób i ostrzegawczo zaskrzeczała.

- Cicho już! Cicho!

Zza drzew wyłoniła się niebieska czupryna długich, prostych włosów. Dziewczynka miała może z sześć lat. Uśmiechała się radośnie. Była częścią Elemes. Ta kraina żyła w niej. On żyła tą krainą. Miało się wrażenie, że magia tworzy wokół niej delikatną poświatę. Mieszkanki Elemes przeważnie władały żywiołami. Paley, bo tak nazywała się mała, nie różniła się zbytnio od innych. Była dzieckiem wychowywanym w duchu wolności. Amiya bała się tu zapuszczać. Wiedziała, że żadna wiedźma nie odważy się zaatakować swojej kolebki. Dlatego tutaj życie płynęło zupełnie inaczej. Ich magia nie była niczym ograniczona. Kobiety żyły tu biednie, wręcz bardzo pierwotnie. Jednak magia czerpana z Matki Ziemi oraz od ukochanej Amazonki pozwalała im przeżyć w całkiem godziwych warunkach. Były szczęśliwe. Choć buntownicy często zarzucali im, że nie ingerują w sprawy świata. Był to niezaprzeczalny fakt. Wiedźmy z krainy Elemes zwanej również Nowym Światem nie angażowały się politycznie. Czy było to egoistyczne? Jedni mówili, że bardzo. Przecież były najsilniejszymi ze wszystkich czarownic! Kto wie, ile mogłyby zrobić! Ile zdziałać! Jednak czy uczciwym była nakazać wiedźmom narażać własne życie i moce dla innych? Może tylko stwierdzić, że ile ludzi, tyle zdań. One raczej nie słuchały ani tych, którzy je bronili, ani tych, którzy oczerniali. Nigdy się nie tłumaczyły. Po prostu żyły według tradycji. Według zasad ustanowionych przez Amazonkę.  Paley jednak jeszcze nie znała tych głosów. Była za młoda, żeby zdawać sobie sprawę z zagrożeń jakie niesie ze sobą świat. Być może właśnie dlatego siedziała teraz na powalonej kłodzie i mówiła do kolorowej papugi. Ta patrzyła na nią z uwagą. Wydawało się, że jej słucha. Dla przeciętnego człowieka było to niezwykłe zjawisko, jednak zwierzęta wyczuwały dobroć i magię dziewczynki. Dzięki temu nie uciekały. Niebieskowłosa dziewczynka uśmiechała się szczerze i całkowicie pochłonięta własną opowieścią nie słyszała, że ktoś ją woła.

- … i wtedy zwyczajnie użyłam magii, rozumiesz ptaszku? Doszłam już do drugiego stopnia! Drugiego! – Emocjonowała się – ależ to było dziwne uczucie. Babcia mówi, że kiedyś  będę bardzo potężna! I wiesz co wtedy zrobię? Pójdę do…
- Do domu, kochanie. Teraz pójdziesz do domu i wreszcie przygotujesz się do jutrzejszej zmiany miejsca – zza drzew wyszła jej mama. Była to dość pulchna czarownica o śniadej cerze i ciemnozielonych włosach. Miała delikatne rysy twarzy i kilka zmarszczek wokół oczu. Uśmiechała się dobrotliwie, patrząc na swoją pociechę. Bez wątpienia była z niej dumna. Jak każda matka. Rossa jednak miała swoje powody, żeby uczciwie powiedzieć, że jej dziecko jest niezwykłe. Nawet jak na czarownicę.
- Muszę, mamusiu? – Zadała standardowe pytanie, jednak już wstawała – chodź – mruknęła do ptaka i zaoferowała mu swoje ramię. Papuga bez wątpienia ją zrozumiała, posłusznie bowiem wzbiła się w powietrze i usiadła na dziewczynce, pieszczotliwie kłapiąc dziobem nad jej uchem.
- Oczywiście. Wyruszamy z samego rana – Rossa groźnie zmarszczyła brwi. Była świadoma, że jej córka nie jest szczęśliwa z powodu ciągłych przeprowadzek. Jednak ogromna, pradawna rzeka nie była aż tak łaskawa. Raz na jakiś czas cała wioska musiała się „przemieścić”, gdyż grunt pod nimi nawet z pomocą czarów był zbyt bagnisty. Koczowniczy tryb życia pomagał też w kamuflażu. Co prawda wiedźmy nie spodziewały się, żeby Amiya je zaatakowała, ale ostrożności nigdy za wiele.

Paley westchnęła teatralnie, dumnie uniosła podbródek i z kolorowym, ogromnym ptakiem na ramieniu zaczęła marsz po kłodzie. Jej biała sukienka powiewała na delikatnym wietrze a bose stópki, przyzwyczajone do tych terenów, szły pewnie. Mały, zadarty nosek zdradzający upór dziewczynki zaciągnął się dusznym, parnym powietrzem. Mimo wszystko prawdopodobnie była jedną z najszczęśliwszych sześciolatek na świecie.

Czternaście lat później, dwudziestoletnia już Paley, nie odważyłaby się połączyć przymiotnika „szczęśliwa” wraz z własnym imieniem. Elemes było wspomnieniem. Dziecięcym światem urojeń i fantazji. Kolorowych zwierząt i kwiatów. Niezwykłością rzeki i każdego kolejnego poranka. Wolnością, która je zespajała. I je odróżniała od innych wiedźm. Czyż nie stała się taką osobą, jaką zawsze pogardzała? Sześcioletnia Paley ceniła sobie wolność. Może właściwie nie rozumiała tego słowa, ale była to wartość zaszczepiona w jej sercu. Po prostu nią żyła. Kiedy słyszała opowieści o innych czarownicach pracujących dla Amiyi, była przerażona. Jak można powalić górę?! To gwałt na zasadach rządzących magią! Teraz sama już nie była pewna słuszności swoich wyborów. Przysięga, którą złożyła Oyi, bardzo jej ciążyła. Czuła się niczym ptak w złotej klatce. Chciała przygody, w zamian za to została niańką. Mężczyźni byli jej dość bliscy, chyba dogadywała się z nimi najlepiej z dziewczyn. Mimo to nie była zadowolona z efektów. Czuła, że stoi w miejscu. Tak bardzo chciała odmiany. Czynnej walki. Kiedy zgodziła się wyruszyć na Calachana, sądziła, że może zmienić świat. Że przyczyni się do powstania czegoś niezwykłego. Teraz jednak nic już nie było takie proste. I nic nie układało się po jej myśli. Jakaś część jej serca kazała złamać jej przysięgę i powrócić do domu, do Elemes. Jednak inna, która jak na razie wygrywała, posłuszna była złożonej obietnicy. Nie mogła narazić przyjaciółek na niebezpieczeństwo. To byłoby nieuczciwe.

- Niezwykle! Paley i cisza! – Kąśliwa uwaga Mikel wyrwała ją z zadumy. Czarownica usiadła obok i podciągnęła kolana pod brodę. Uśmiechnęła się blado – Widzę, że jesteś tak samo wykończona tym wszystkim jak ja.
- To chyba nic niezwykłego – mruknęła – mam wrażenie, że to zadanie odbiera mi całą magię.
- Świetnie cię rozumiem. Zastanawia mnie jedynie podejście Julie do tego wszystkiego…
- Co masz na myśli? – Paley spojrzała na nią uważnie. Słońce ogrzało jej twarz, więc zmrużyła oczy. Jako czarownica była dojść spójna z naturą, jako wychowanka Elemes tym bardziej. Wynikało z tego kilka przywilejów. Słońce na przykład nie raziło jej aż tak bardzo jak zwykłego człowieka. Przynajmniej taka była plotka. Laura krzywiła się i zaciskała powieki za każdym razem, kiedy jasne promienie docierały do jej oczu. Dla Paley było to jedynie przyjemne ciepło.
- Mam wrażenie, że Julie poddała się już na starcie. Nie wierzy ani w nas, ani w powodzenie zadania.
- Bądźmy szczerzy, Mikel – westchnęła – żadna z nas nie wierzy. Ale to prawda, Julie jest najbardziej negatywnie nastawiona. Ale była taka jeszcze zanim poznaliśmy tajemnice podziemi Bazy Dowodzenia.
- Ona coś ukrywa, Pal. Zbytnio spoufala się z Dianą.
- Co w tym złego? – Zdziwiła się – zresztą każda z nas nosi w sobie jakiś sekret.
- Diana ma specyficzny sekret – czarownica wydęła czerwone usta i spojrzała na nią ponad ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych – a jeśli to jest twój sposób na wyciągnięcie kilku smakowitych kąsków z mojej przeszłości, to ci się nie uda.
- Ty i Diana macie wspólną przeszłość?! – Niebieskowłosa aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy dotarło do niej drugie dno słów koleżanki.
- Przecież nic takiego nie powiedziałam – żachnęła się wstając.
- Ale to zasugerowałaś! – Dziewczyna zaśmiała się również wstając – oj, Mikel!
- Powiem ci tylko jedno, Pal – biało-czarne włosy zafalowały na wietrze, kiedy schyliła głowę ku siostrze – wiem, że ciekawość zżera cię od środka… i chyba ma ku temu powód. Tak, zdecydowanie jest ku temu powód. Sekrety, Paley, rodzą nowe sekrety. A w świecie, gdy dobro miesza się ze złem nie ma granic nie do przebycia. Czasem musimy dokonywać wyborów, które są tak samo słuszne, jak i złe. Ale bywają takie dni, kiedy ból w naszych sercach zwyczajnie nas rozsadza. 
         Raz jeszcze spojrzała na osłupiałą twarz przyjaciółki, uśmiechnęła się z przymusem i odeszła w drugą stronę. Ostatnio przeszłość wracała do niej zbyt często.

*
Miała dziwne przeczucie, kiedy otwierała pierwsze drzwi do schronu mężczyzn. Oszalałe serce waliło jej w piersi. Nie powinno jej tu być. Czuła, że właśnie przekracza granicę. Że jeśli zrobi to, co zaplanowała, nie będzie wyjścia. Ale nie było odwrotu. Ciekawość, którą jeszcze podsyciła Diana, zwyciężyła. Musiała wiedzieć. Musiała zrozumieć. Nie było innej możliwości. Doszła do wniosku, że jedyne, co może zrobić, to sprawdzić swoje przypuszczenia. Przekonać się czy ma rację. Kiedy drzwi skrzypnęły, drżąca stopa przekroczyła próg. Jasne prosektorium z nieudanymi eksperymentami stanęło przed nią otworem. Delikatnie zamknęła pomieszczenie i najciszej jak umiała podeszła do pierwszego uchwytu na ścianie. Te ukryte szuflady miały skrywać nieudane wersje mężczyzn. Co to znaczyło? Z czego byli „wykonani”, skoro ich ciała nierozkładany się pomimo upływu kilku miesięcy (może nawet lat). Ale miała też jeszcze jedno – najważniejsze – pytanie: jaki był sekret Oyi? Przygryzła wargę i drżącą ręką pogładziła uchwyt. Zimny metal zdarzył się z gorącą skórą. Ręka mocniej zacisnęła się na rączce. Szarpnęła. Zgrzyt rozsuwanej szuflady wydał jej się grzmotem w ciszy, która panowała w kostnicy. Ale czy na pewno? Czy faktycznie była to kostnica?

Julie ledwo stłumiła krzyk, który uwiązł jej w gardle. Oskoczyła niczym oparzona. To faktycznie mężczyzna. Dokładnie taki jak Adam, Caine czy Rafe. Teoretycznie nic z wyglądu nie odróżniało go od nich. Co więc było nie tak? Nie potrafiła powiedzieć. Mężczyzna była nagi i pasował do opisu, jaki przekazywały
Anioły. Nigdy jednak nie widziała swoich podopiecznych bez ubrań, więc nie mogła stwierdzić czy istnieje jakaś różnica.

- Spokojnie – nakazała sobie cicho.

         Podeszła nieśpiesznie. Miała wrażenie, że jej serce zaraz osiągnie maksimum możliwości. Przyjrzała się uważnie temu okazowi. Musiał mieć jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, blada skórę i jasne włosy. Jego ciało pozbawione mięśni, co specjalnie jej nie zdziwiło – przecież nie mógł ich ćwiczyć. Był przymocowany do blatu: dwa grube pasy krępowały jego nadgarstki i nogi. Trochę to ją zaniepokoiło. Przecież nie żył, więc po co trzymać go skrępowanego? W jego ciało wbitych było kilka igieł, połączonych siecią rurek z niewielkimi woreczkami z kolorowymi płynami o różnej gęstości. Nie potrafiła jednak ich nazwać. Wyciągnęła rękę nad jego ciało i odskoczyła po raz kolejny. Czuła energię wydobywającą się z jego żył. Dotknęła jego przedramienia. Skóra była chłodna, ale nie lodowata. Co to powodowało? Dlaczego wydobywało się z niego ciepło? Czyżby krążyła w nim krew? To było niemożliwe, ale przecież ją czuła. Nie było mowy o pomyłce. I, kiedy tak o tym pomyślała, dostrzegła jeszcze coś. Jego porośnięta jasnymi włosami klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Oddychał. Wstrzymała oddech. Nachyliła ucho nad jego ustami. Prawdopodobnie zwykły człowiek nie zauważyłby nic nadzwyczajnego. Jednak ona była wyczulona na naturę. Nie miała wątpliwości – oddychał. Słabo, bo słabo, ale oddychał. I wtedy poczuła coś jeszcze. Dziwne przeczucie, które nakazało jej odwrócić się i spojrzeć jej w twarz eksperymentu. Serce zabiło jej mocniej. Zaraz później stanęło, niezdolne do jakiejkolwiek pracy. Zamrugała, pewna, że się przewidziała. Jednak to nie było złudzenie. Spoglądała na nią para niebieskich oczu. 

*
         Idealnie obcięte paznokcie w kolorze głębokiego fioletu niecierpliwie stukały o jasny blat stołu. Był to ogromny mebel w kształcie litery „V”.  U zbiegu dwóch blatów stał jej tron. Było to misternie rzeźbione krzesło, jednak bez specjalnego luksusu. Było piękne, ale twarde i niewygodne. Specjalnie jej to nie przeszkadzało. Nie zdarzało jej się przejmować takimi szczegółami. Była zbyt praktyczna. Amiya idealizowała wiele rzeczy. Wszystko wokół niej musiało być dokładnie zaplanowane, sprecyzowane, piękne – po jej myśli. Musiało być idealne. Można stwierdzić, że sama ta cecha nie jest niczym złym. Idea również nie. Jednak problemy pojawiały się, kiedy z idei zrobi się cel. Oraz ma się środki, żeby ten cel osiągnąć. Wampirzyca je miała. I właśnie to doprowadziło do zagłady Starego Ładu. Wiele można o tym mówić. Ciężko znaleźć tylko dobre lub tylko złe argumenty przemawiające za zmianami. Czyż można winić Amiyę za wszystko, co zrobiła? Jej intencje były czyste. Czyż teraz nie było lepiej? Mężczyzna przestał dominować, wymuszać, krzywdzić, gwałcić. Kobieta nie była jego zabawką. Już nigdy nie miała być poniżana, gnębiona. Jej wolność nigdy już nie była naruszona. Ale czy na pewno? Ile wolności było w świecie całkowicie kontrolowanym przez Naczelną Siostrę? Jednak nie można było jej odmówić jednego: kochała je wszystkie. Była niczym matka troszcząca się o swoje ukochane dzieci. Czasem robiła cos, co im się nie podobało, ale zawsze w słusznych intencjach. Zawsze mając na względzie ich dobro. Dlatego tak bardzo bolała ją zdrada Oyi i kobiet z Ruchu Oporu. To nie były zwykle buntowniczki. Choć one prawdopodobnie o tym nie wiedziały. Za to wiedza Aniołów sięgała dużo dalej.  Szczególnie ich przewodnicząca była dokładnie poinformowana. Wybrała konkretne osoby, które po namowach przeszły na jej stronę. Same w sobie nie były dla niej zagrożeniem, jednak wybuchowa mieszanka, którą razem tworzyły, była istotnie niebezpieczna. Dobrze wiedziała, kto pociąga za sznurki, ale, szczerze mówiąc, dziwiła się, że wszyscy tak bezgranicznie ufają przywódcy. Czy z definicji Anioła przypisana jest mu prawdomówność, uczciwość i absolutny brak przemocy? Ależ tak. Czy jednak można zmanipulować otoczeniem w ten sposób, żeby nie złamać zasad jednocześnie osiągając cel nie do końca uczciwie? Oczywiście! Oya dobrze wiedziała jak omijać prawdę. Nigdy nie kłamała, jednak do perfekcji opanowała sztukę zatajania pewnych informacji. Zazwyczaj krążyła wokół sedna sprawy, jednak całą jego istotę zostawiała dla siebie. Amiya nie wiedziała na ile poinformowana jest reszta Aniołów. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie zajdzie w nich sojusznika. Bez względu na wszystko. Najłatwiej byłoby zmusić nimfy do przejścia na swoją stronę. Były one najdelikatniejsze a ich umysły z łatwością szło opanować. Domyślała się jednak, że Anioły trzymają je w zamknięciu. Nimfy były początkiem łańcuszka, który starała się stworzyć Oya. Według legendarnych słów to one miały być pierwotnymi matkami na początku naturalnej jak i sztucznej ewolucji człowieka. Oczywiście wampirzyca nie miała pojęcia czy im się to udało. Jednak nie mogła wykluczyć wersji, że w Bazie Dowodzenia pojawiły się już pierwsze osobniki przeciwnej płci. Oczywiście nawet, jeśli tak się stało, muszą być jakieś niedociągnięcia. Nie była skłonna przyznać się do porażki. A wiedziała, że takową poniosła. Zignorowała sygnały o buncie. Zbytnio wierzyła w swoje siostry. Ale koniec z tym. Koniec z niszczeniem jej świata. Co z tego, że ma czarownice? I to nie pierwsze lepsze wiedźmy. Amiya byłaby nawet skłonna wyrazić swój podziw dla Oyi – znalezienie konkretnie takich osób, jakie przewidywała legenda, było wyczynem iście niezwykłym. Wampirzyca jednak nauczyła się, że nawet, jeśli coś nie idzie po jej myśli, to trzeba po prostu zawrócić to na właściwy tor. Nie ważne, że wydaje się to trudne.  Przecież ostatecznie to na miała asa w rękawie. To ona posiadała kamienny nagrobek – owe sedno całej sprawy.

- Amiya? – Pomieszczenie wypełniło się znanym jej już słodkim zapachem. Podniosła zamyślone oczy i spotkała zatroskany wzrok Yamaraja. Serce zabiło jej mocniej, jak za każdym razem, kiedy go widziała. Nie mogła oprzeć się temu uczuciu. Wiedziała, że tylko ono trzyma tego oto mężczyznę przy życiu. Od jakiegoś czasu nie był jej już potrzebny. Jego zmodyfikowane plemniki, którymi na początku zapładniane były kobiety, zostały zastąpione przez fabrycznie wyprodukowane. Jednak ona cały czas uparcie wmawiała sobie, że jeszcze warto trzymać go przy życiu. Że jeszcze na coś może się przydać. Jednak większość kobiet zdawała sobie sprawę, że nie jest on już do niczego potrzebny i miała lekkie pretensje, że Naczelna zbytnio wyłamuje się ponad własne idee.
- Tak? – Poczuła jego szorstkie palce na policzku, kiedy chwycił kilka kosmyków jej ciemnych włosów i założył za ucho. Uśmiechnął się pokrzepiająco i usiadł w siadzie skrzyżnym u jej stóp. Łańcuch, którym był skrępowany, zawinął sobie wokół ręki. Niektórzy sądzili – być może słusznie – że jest czymś w rodzaju pieska Amiyi. Ona jednak nigdy tak o nim nie pomyślała. Jednocześnie nie wyobrażała sobie, żeby spóścić go ze smyczy. To byłoby głupie i całkowicie nierozsądne. Dobrze pamiętała swojego męża. Tego samego, który zapoczątkował to wszystko. Który przebił jej pierś i sponiewierał jej zwłoki. Wyrzucił je na ulice. Wcale nie przejął się tym, co zrobił. Młoda, cierpiąca kobieta wzbudziła litość w Aniele, który opiekował się nią na prośbę jej zmarłej babki. Oya wybłagała od Matki Natury, aby ta przywróciła ją do żywych. Amiya nigdy nie miała wątpliwości, że Oya musiała zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Może niekoniecznie je znała, ale musiała wiedzieć, że jakieś będą na pewno. Pierwszego dnia nie działo się nic. Obudziła się niczym z dłuższego snu. Ciało już ją nie bolało. Była cudownie rześka, świeża. Nowa. Odkryła w sobie wiele mocy. Każdego dnia dowiadywała się czegoś nowego. Jedno tylko się nie zmieniało. Głód. Nie taki, jak za życia. Ten rozsadzał jej żyły, palił gardło, mącił umysł. Nie była w stanie logicznie wyjaśnić swojego stanu. Jadła wszystko, co przynosiła Oya, ale nic nie pozwalało zaspokoić pragnienia. Aż pewnego dnia, gdy…

- Znów nie słuchasz – dobiegł ją poirytowany głos Yamaraja. Zazwyczaj był małomówny, jednak kiedy już otwierał usta, wymagał od słuchacza. Spojrzała w jego niezadowolone oczy, zamachnęła się i… po prostu położyła rękę na jego jasnych włosach i uśmiechnęła się z przekąsem. Nie rozumiała, dlaczego tak robiła. Nigdy nie potrafiła tego logicznie wytłumaczyć. Przeciętna służąca w jej domu dawno już dostałaby w twarz za wyrywanie jej z myśli. Yamaraj jednak był jej swego rodzaju narkotykiem. Nie potrafiła go skrzywdzić, zabić. Jednak był mężczyzną. A ona ich nienawidziła. Wszystkich i każdego z osobna. Nienawidziła, gdy była człowiekiem, gdy została przemieniona a nawet teraz, gdy dawno ich już nie było. Nienawidziła także tego wampira, który klęczał u jej stóp. Ale nie potrafiła go zabić… nie potrafiła. Fenomenem nawet dla niej samej było takie zachowanie, ale cóż mogła poradzić? Spodziewała się, że kiedyś ta nienawiść eksploduje w niej co zakończy się dla niego bardzo nieszczęśliwie. Ale właśnie tak powinno być. Na to liczyła.
- Muszę wszystko przemyśleć, Yamaraj – zaczęła wyniośle – cóż takiego jest ważniejsze od tego?
- Po prostu uważam, że działasz zbyt pochopnie. W imię czego chcesz wałczyć, Amiya? Prawdopodobnego powrotu mężczyzn, o których nikt nie wie? Która kobieta tak po prostu rzuci wszystko i pójdzie walczyć z grupą buntowników?
- Zamilcz! – Krzyknęła, wstając. Oddech przyspieszył. Złość pulsowała jej w skroniach. – Wyjdź! – Warknęła. On nic nie wiedział. Nie mógł zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie mogła pozwolić na to, żeby jego argumenty trafiły do kogokolwiek.  A już na pewno nie do niej. – Mia! – Raz jeszcze krzyknęła, kiedy szczupła sylwetka mężczyzny zniknęła z zasięgu jej wzorku. Na jego miejsce pojawiła się różowa czupryna i delikatny uśmiech.
- Tak, pani?
- Wprowadź Ministrów – usiadła władczo na tronie. Pora, żeby wszystko nabrało sensu. Żeby jej myśli otrzymały kształty. Nie było czasu, żeby cokolwiek przedłużać.
- Oczywiście.

Nie musiała długo czekać. W pałacu wszyscy wiedzieli, że ona nie lubi siedzieć bezczynnie. Ministrowie przybyli więc szybko. Każdy z nich miał swoje wyznaczone miejsce. Po obu końcach siedzieli ci najmniej ważni. Ich ranga wzrastała wraz ze zbieganiem się obydwu blatów do szczytowego miejsca, czyli jej tronu. Wszyscy ubrani byli tak samo – w ciemnozielone szaty ze srebrną naszywką z imieniem. Włosy każdej z kobiet uczesane były w jednego bądź dwa warkocze. W zależności od strony, jaką reprezentowały. Ponieważ Naczelna Siostra chciała stworzyć imitację demokratycznego systemu, istniały dwa stronnictwa, czyli dwie partie. Lewicowa po jej lewej stronie i prawicowa po jej prawej stronie. Wszystko to było tylko marną podróbką tego greckiego sytemu. Jednak nikt tak naprawdę się tym nie przejmował. Przecież tak czy inaczej to Amiya decydowała. One miały tylko pomagać jej w wyborze. Służyć jej dobrą radą. Wampirzyca była dumna z tego, co osiągnęła. Gdy je widziała, serce jej się radowało. Dwanaście kobiet po jej lewicy i dwanaście po prawicy. Były poważne i skupione. Wiedziała, że łatwo się nie poddadzą. Będą oponować, sprzeciwiać się jej pomysłowi i próbować ją odwieść od niego. Ale wiedziała też, że zdoła je przekonać. Nie było innej możliwości. Spojrzała po zebranych. Jej ciemne oczy pociemniały w przypływie ekscytacji. Patrzyli na nią w zdumieniu. Było tak jak kiedyś. Znów miała ich w garści. Trzymała sznurki, które spajały ich marne życia w jedno. Kiedy otworzyła usta, na sali zapadła cisza. Kiedy przemówiła, głos miała spokojny:
- Wojna! – Nie musiała krzyczeć, by ich przerazić – oto, co nasz czeka!
__________________________________


DZIŚ 7 LIPIEC. PIERWSZE URODZINY TEGO BLOGA. Myślę, że rozdział, który zaplanowałam na ten dzień jest przełomowy. Nareszcie jakieś konkrety. Mam nadzieję, że wy też to zobaczycie.
Trochę myślałam nad tym rokiem. Zdarzało mi się już robić specjalne podziękowania, osobne rozdziały na tę okazję, ale… myślę że jeszcze nie czas. Dziś dopiero ósmy rozdział. Jeśli chodzi o moje możliwości, to jest to kiepski wynik. Jednak ta opowieść jest dla nie bardzo ważna i tak naprawdę czasami zamiast pisać rozdział, zapisuję szczegóły, pomysły, doskonalę mapę. Z okazji pierwszej rocznicy w tym tygodniu „udoskonalę” bloga. Postaram się zaprowadzić tu jakieś zmiany, ale zobaczymy co z tego wyjdzie…
Pragnę jeszcze napisać symboliczne podziękowania. DLA WSZYSTKICH. Bardzo się cieszę, że znalazły się osoby, które czytają to opowiadanie. Jestem pewna, że za rok będę pisała podobną notatkę i wtedy wymienię was wszystkich. Dziś po prostu cieszę się, że tego bloga odwiedzają osoby, które nie napiszą „Świetnie, wpadnij do mnie!”, tylko poświęcą swój czas, żeby wyrazić opinię na temat rozdziału, która cieszy mnie tym bardziej, że zazwyczaj jest pozytywna. NAPRAWDĘ WAM DZIĘKUJĘ! ZA WSZYSTKO!