sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 9

S e k r e t y
*
„W świecie własnego ciała jesteśmy zagubieni, jest ono dla nas mrokiem i tajemnicą.”
Antoni Kępiński  

Ze zdławionym okrzykiem zamknęła szufladę. Serce waliło jej w piersiach. Cofała się, zbyt przerażona, żeby obmyślić jakikolwiek plan ucieczki. W pewnym momencie poczuła za sobą drzwi. Działa instynktownie. Niczym w transie, tyłem, rysowała wzór. Tysiące myśli. Niezrozumiałe słowa, który kłębiły się w jej głowie. Które zaczynały całkowicie opanowywać jej głowę. Oddychała szybko. Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa faluje niczym opętana. Nie potrafiła opanować drżenia. Zdała sobie sprawę z własnego strachu. O tak – bała się. Była pewna, że kłamstwa, którymi została otoczona w dzieciństwie minęły wraz z buntem i wstąpieniem do Ruchu Oporu. Jednak właśnie okazało się, że tu karmiono ją jeszcze gorszym świństwem. Wpadła do pokoju i automatycznie usiadła na podłodze. Podkurczyła nogi, oparła czoło na kolanach i starała się uspokoić. Jednak kiedy włosy opadły jej na twarz, zakryła ją rękoma. Głośny szloch wyrwał się z jej piersi. Łzy leciały i leciały, mącząc jej ubranie. Wraz z nimi powoli uchodziło z niej przerażenie a w jej sercu pojawił się bunt. Płakała z wściekłości i strachu.
- Julie? – Aż krzyknęła, kiedy czyjeś dłonie chwyciły ją w pasie i podniosły do góry – ciiii… - usłyszała uspokajające mruczenie. Pozwoliła się podnieść i gdzieś zanieść. Domyśliła się, że musiała wejść do pokoi mężczyzn. Poznała zapach Adama. Cieszyła się, że to właśnie na niego trafiła. Jego spokój działał na nią kojąco praktycznie zawsze. Reszta musiała być w swoich sypialniach. Przecież była noc. Nie wiedziała, co Adam robił w holu, ale cieszyła się, że go spotkała. Potrzebowała teraz kogokolwiek. Nie chciała być sama. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast słów z jej piersi wyrwał się kolejny szloch. Wtuliła głowę w jego pierś. Czuła się tak potwornie oszukana. Była pewna, że walczyła w słusznej sprawie. Że cała ta cholerna przysięga miała służyć lepszemu życiu dla nich wszystkich. Że mięli stworzyć nowy świat. Teraz jednak wszystko układało jej się w całość. Podniosła głowę i spojrzała w ciemne oczy Adama. Aż parsknęła ze śmiechu. Sytuacja wyraźnie go przerastała. Trzymał ją na kolanach i niezdarnie poklepywał po plecach. Na jego twarzy rysowało się lekkie przerażenie. Zupełnie nie wiedział, co robić.  Nigdy nie widział łez kobiety. Skąd miał wiedzieć, jak się zachować?
- Ty wiesz więcej, prawda? – A widząc, że nie wie, o co chodzi, uzupełniła – rozumiesz dużo więcej niż mówisz. Niż my myślimy. I nie tylko ty – nagle do niej to dotarło – wszyscy jesteście zupełnie inni, niż my uważamy. Uczymy was czytać, pisać i mówić, sądząc, że macie rozum dziecka, ale tak nie jest. Myślisz jak dorosły, jedynie nie potrafisz się wysłowić. Twoje uczucia wcale nie są niedorozwinięte. Po prostu nie potrafisz ich okazać. Nie wiesz jak to robić, bo za szybko rośniesz. Zbyt szybko rozwija się twoje ciało. Dlatego mowa nie nadąża za myślami. Wiesz CO chciałbyś wyrazić, ale nie wiesz JAK to wyrazić. Wiec bawimy się w kota i myszkę. Tak naprawdę to wszystko na nic. Ale Oya musiała zdawać sobie z tego sprawę. Więc, o co chodzi? Czego my mamy was nauczyć? – Słowa same spływały z jej ust. Ten potok przerwał dopiero mężczyzna, który dłonią zatkał jej buzię.
- Dużo słów, Julie – skrzywił wargi w grymasie – trudne. 
- Och, Adamie – zaśmiała się szczerze, ufnie opierając głowę o jego ramię – Wierz mi, że gdybym sama wiedziała, o co chodzi, to wytłumaczyłabym ci to. Ale sama ledwo rozumiem – bezradnie wzruszyła ramionami. Adam jednak nie dal się zbyć tak szybko. Mocno chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. Nie pozwolił jej spuścić głowy. Wyraźnie widziała determinację malującą się na jego twarzy.  
- Początek, Julie – spokojnie wytarł łzy z jej twarzy, dając jej do zrozumienia, że skoro już tu jest, to musi mu wszystko opowiedzieć. Właśnie tego potrzebowała. Ale przecież jak to ubrać w słowa. I czy można mu ufać? A może i on kłamie? – Ty płakałaś. Czemu?
- To nie takie łatwe. Nie wiem, od czego zacząć, co powiedzieć, jak to wyjaśnić.
- Tu był strach – wyszeptał pokazując palcem na jej oczy – koszmar?
- Można tak powiedzieć. Bardzo chciałabym, żeby to mi się śniło. Ale niestety to nie był sen.
- A co?
- Czy najpierw mogę zadać ci kilka pytań? – Spojrzał na nią uważnie.
- Już – a kiedy zaskoczona uniosła brew, nawet lekko się uśmiechnął – To pytanie. 
- Ech, to poważna sprawa – zaprzeczając temu, kąciki jej warg lekko się uniosły.
- Zawsze poważna – westchnął – dużo pytań, Julie. Ale małe słuchanie.
- Małe słuchanie? – Zdziwiła się – próbujesz mi powiedzieć, że cię nie słucham, tak? Kiedy?
         Adam spojrzał na nią bardzo uważnie. Już się nie uśmiechał. Intensywnie myślał. Zrozumiała, że właśnie zastanawiał się na ile może jej zaufać. Trochę podniosło to ją na duchu, ponieważ chwilę temu myślała o tym samym. Dobrze wiedziała, że zaufanie rodzi się z ostrożności i właśnie nieufności. Zdawała sobie również sprawę, że niestety była tak skupiona na tym, żeby nauczyć go pisać czy czytać, ale nigdy nie próbowała zaskarbić sobie jego przyjaźni. Porozmawiać z nim. Miała jednak nadzieję, że opowieści, które mu przekazywała, w jakiś sposób ich do siebie zbliżyły. Był jej przepustką do odpowiedzi. Przez chwilę zdawało jej się, że już zadecydował, jednak musiał w ostatniej chwili zwątpić. Ręką przeczesał włosy. Na czole pojawiło mu się kilka poziomych zmarszczek. Pierwszy raz widziała go w takim stanie. Zaraz jednak przytłoczyła ją myśl, że wcześniej po prostu nie zwracała na to uwagi. Była zniechęcona. Uważała że to, co robią nie ma sensu. Teraz już wiedziała, że wszystko to miało swój cel. Jeszcze go nie znała, ale w końcu do tego dojdzie. Musi. Jeśli nie, po prostu zacznie inaczej podchodzić do swojego zadania. Mężczyźni znacznie zyskali w jej oczach. Już wiedziała, gdzie popełniały błąd. W czym tkwił problem. Jednak ta odpowiedz prowadziła do masy nowych pytań. Bo skoro mężczyźni byli również wewnętrznie rozwinięci, to jaka była w tym rola jej i dwóch pozostałych czarownic? Jeszcze raz spojrzała na Adama. Chyba wreszcie się zdecydował.
- Dobrze nie mówię – zaczął, powoli dobierając słowa – ale dobrze słyszę.
- Lubisz słuchać, prawda? – Podpowiedziała delikatnie.
- Tak – skinął głową – ale inaczej widzę.
- Co to znaczy? Co widzisz inaczej?
- Chyba wszystko. Ale się gubię – na jego twarzy znów pojawił się grymas.
- W czym? – przykryła jego dłoń własną. Miała nadzieję, że te drobne gesty pomogą mu się przełamać.
- W obrazach. Słyszę. Wiem, co mówisz. I Paley. I Mikel. I Oya. I Zonta. Wszystkie. Ale… ja tak nie widzę. Nie mówię.
- Masz problem z tym, żeby znaleźć odpowiednie słowa, tak? – Znów skinął twierdząco głową.
- Mówię ręką – powiedział na wydechu, jakby zdradzał jej największy ze swoich sekretów. Chociaż zdanie to wydało jej się absurdalne i zupełnie nielogiczne, postarała się mówić tak, żeby go nie urazić. Czuła, że stara się przekazać jej coś ważnego.
- Wiesz… chyba nie bardzo rozumiem – wyjaśniła spokojnie – Jak można mówić dłońmi? Pokażesz mi? – Dodała szybko, widząc jego zawiedzioną minę.
- Tak – dodał po dłuższej chwili. Trochę zbyt gwałtownie zrzucił ją z kolan i podszedł do jednej z szafek w pokoju. Rzadko tu bywała, ledwie wiedziała jak wygląda pomieszczenie, dlatego zawartość szafek była dla niej zupełną tajemnicą. Mężczyzna klęknął przed małą szufladą umieszczoną prawie przy podłodze, otworzył ją i chwilę w niej pogrzebał. Wyciągnął jeden z zeszytów do nauki. Był on jednak większy, a kiedy go otworzył, okazała się, że kartki są zupełnie gładkie. Z kieszeni spodni wyjął niewielki ołówek. Przyłożył grafit do kartki i wykonał kilka kresek. Zdziwiła się, że tak pewnie się nim posługuje. Co prawda to jemu z całej trojki najłatwiej było pisać, choć robił to też najbardziej niechętnie. Teraz jednak jego oczy świeciły się, widziała w nich pasję. Pewnie rysował, doskonale wiedział, co chce przekazać. I faktycznie mu to wychodziło. Już po chwili na szarawej kartce (jak wszystko na Calachana, papier pochodził z odzysku) zaczęła pojawiać się… ona sama. Wtedy zrozumiała, że Adam chce jej opowiedzieć jak ją dziś zobaczył. Choć postać na kartce się nie poruszała, zdawało jej się, że widzi jak krótkie, czarne włosy falują z każdym jej szlochem. Kiedy skończył jej postać zajął się tłem. Jednak nie zaczął szkicować ściany, o którą się opierała. Te kreski były chaotyczne. Nie układały się w żadną całość. Ale zrozumiała, co przedstawiały. To były jego uczucia. Kolor oznaczał ich natężenie. Każda kreska, każda chmurka i każdy niezidentyfikowany kształt były tym słowem, którego nazwy nie znał. Już wiedziała, o co chodziło z mówieniem rękoma. Zwyczajnie to, co nie potrafił powiedzieć, rysował. I miał ogromny talent.
- To niesamowite – wyszeptała. Adam jakby otrząsnął się z zadumy. Spojrzał na nią nieprzytomnie. Czyżby zapomniał, że ona tu jest?
- Mówię inaczej – też szeptał – ale mówię.
- Adamie, mówisz piękniej niż większość znanych mi osób! – Nie posiadała się z zachwycenia. To odkrycie bardzo ją zaskoczyło – dziękuję, że mi to pokazałeś. Teraz rozumiem. Rozumiem o wiele więcej.
- Brak? – kpiąco uniósł brwi.
- Czego?
- Pytań – lekko się uśmiechnął.
- Och, mam ich tysiące! – Wykrzyknęła i zaraz poczuła jak jego duża dłoń znów zasłania jej usta.
- Szyt! To noc! – Wtedy właśnie przypomniała sobie, że w tym podziemnym mieszkaniu śpi jeszcze dwoje jego mieszkańców. 
- Czy oni też malują? – Zapytała podekscytowana.
- Nie. Caine mówi ciałem a Rafe mówi… no mówi – wzruszył bezradnie rękoma.
- Tak, to prawda. Za Caina przemawiają jego gesty, mimika. Sposób w jaki rusza ustami, rękoma, jak się zachowuje – wyjaśniła, widząc, że nie rozumie wcześniejszych słów – za to Rafe uwielbia naukę. W tej dziedzinie robi największe postępy z was wszystkich.
- Chyba – westchnął – nikt nie wie – dodał ciszej i niepewnie spojrzał na nią.
- Spokojnie. Nikomu nie powiem – pokrzepiająco chwyciła go za rękę.
- Zonta widziała… to – wskazał na szkicownik.
- Twoja matka? – skinął głową – i tak nie będę z nikim o tym rozmawiać. Nie znam za dobrze Zonty. I… Adam, nie mów o tym szczególnie Aniołom, dobrze?
- Czemu?
- Po prostu nie mów. Musisz mi to obiecać. Jeśli to zrobisz, przyjdzie pora na moją część tajemnic – zobaczyła zainteresowanie w jego oczach. Ciekawość zwyciężyła.
- Przysięgam – uroczyście wypiął pierś, sepleniąc lekko.
- Dziękuję. Obiecuję, że opowiem ci wszystko, jednak muszę mieć jasny obraz. Dlatego chciałabym zadać ci jeszcze kilka pytań, dobrze?
- Tak – westchnął. Nie był specjalnie zadowolony takim obrotem sprawy.
- One mogę wydać ci się dziwne, więc…
- Julie – przerwał jej. Wyczuła jego zniecierpliwienie.
- Ilu mężczyzn widziałeś w życiu? – Rzuciła na wydechu.
- To żart? – Spojrzał na nią groźnie – Bo niby jest tylko ja, Rafe i Caine. Na górze są inni?
- Tylko Yamaraj, pamiętasz, mówiłam ci…
- Tak. Jestem zamknięty. Tu. – Podkreślił – nie widziałem go.
- Tak, ale… niezupełnie o to mi chodzi.
- Za trudne, Julie – zmarszczył czoło. Zdawała sobie z tego sprawę. Ale jak wytłumaczyć mu coś, czego sama nie rozumiała?
- Już nie raz rozmawialiśmy o tym, co było zanim wy się urodziliście – mówiła powoli, starając się używać jak najprostszych słów i zdań – jesteście takim… eksperymentem.
- Wiem. – pokiwał głową ze zrozumieniem – ale inni byli źli. Ci przed nami.
- Tak, Oya powiedziała, że byli wybrakowani. Nigdy nie powiedziała, o co chodzi dokładnie, ale wyraźnie dala do zrozumienia, że byli czymś w rodzaju bestii. Lub zwierzęcia. Ale nie byli do końca wykształceni. Wyobrażałam sobie to jako ślepotę, brak ręki czy coś posobnego.
- Oya tak mówiła.
- Tak wam mówiła? – Zapytała zdziwiona.
- Tak – pokiwał głową – przy badaniu.
- Oya tłumaczyła nam, że te nieudane eksperymenty leżą w tym pomieszczeniu przed waszym mieszkaniem. Widziałeś je kiedyś?
- Tak, ale nie wychodzę. – Adam musiał widzieć kostnicę, kiedy ktoś wchodził lub wychodził.
- Rozumiem. Widzisz, byłam tam dzisiaj. – A widząc jego pytająca minę, dodała – Ktoś, z kim rozmawiałam, miał podobne obawy, co ja. Że Oya coś ukrywa. Doszłam do wniosku, że jeśli coś jest nie tak, to znajdę je w tym pomieszczeniu. Medycy bardzo je strzegą. Jeśli je widziałeś, to wiesz, że są tak szuflady w ścianach. Otworzyłam jedną z nich. 
         Adam drgnął. Doskonale pamiętał przerażenie na twarzy Julie, kiedy wpadła do ich mieszkania. Nawet go nie zauważyła. Jedynie osunęła się po ścianie i zaczęła szlochać. Był zagubiony. Nie podobało mu się to. Nie wiedział, jak się zachować. Z duszą na ramieniu podchodził do niej. Objął ją chyba instynktownie. Zesztywniał, kiedy krzyknęła. Wtedy zrozumiał, że niekoniecznie dobrze postąpił. Musiał ją jeszcze bardziej wystraszył. A przecież i tak była przerażona. Zdawał sobie sprawę, że może obudzić resztę, więc zaniósł ją do siebie. Nawet nie spodziewał się, że może być tak krucha i delikatna. Bardzo leciutka. Nigdy by nie pomyślał, że może przypominać mu te spłoszone zwierzątka z książek. Była raczej jak lwica. Dumna, niezależna i bardzo silna. Tak ją widział. Kiedy rozkleiła się na jego oczach, był sparaliżowany. Może nawet bardziej niż ona.
- Bałaś się. Płakałaś – teraz to on wziął jej dłoń w swoją – Co tam było? 
- Mężczyzna.
- A kto miał być? – Zdziwił się.
- Nieee, nie taki. To nie był nieudany eksperyment. Był cały. To znaczy był… no normalny. Żadnych ubytków czy nadwyżek.
- Ale jakoś umarł – powiedział, dając do zrozumienia, że jednak coś musiało być nie tak.
- W tym problem, Adamie. Poczułam energię, która płynęła w jego żyłach. Potem zauważyłam, że oddycha. Kiedy spojrzałam na jego twarz, miał otwarte oczy. Patrzył się na mnie! – Szepnęła przerażona. Znów powróciło to dziwne uczucie. Szloch kolejny raz wyrwał się jej z piersi. Mężczyzna szybko usiadł bliżej, objął ją, jednocześnie starając się uspokoić.
- Nie, nie to. Julie – jęknął zdesperowany.
- Przepraszam – przetarła twarz rękoma – Co z tym zrobimy?
- Nie wiem – bezradnie wzruszył ramionami – Ale… Julie…?
- Tak? – Spojrzała w jego oczy pełne determinacji.
- Nie jestem lalką.  
         Zrozumiała. Tym razem dokładnie wiedziała, co chciał jej pokazać. Jeśli wszyscy żyli w kłamstwie, on nie pozwoli dłużej sobą manipulować. Nie będzie marionetką, której końce sznurków trzymane są przez Anioły. I, tak samo jak ona, chciał dowiedzieć się prawdy. Chciał odkryć wszystko to, co ukryła Oya. Przekonać się jaki właściwie jest cel jego pojawienia się na planecie. Jaki sens miało mieć jego istnienie. Wiedziała też, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby mu w tym pomóc. Od dziś miała nową misję. Misję, która miała zmienić zupełnie wszystko.
*
         Całe Centrum postawione zostało w stan najwyższej gotowości. Wojna nadchodziła powoli. Amiya nie miała zamiaru z niczym się śpieszyć. Chodziło przecież o to, żeby Buntownicy nie zyskali zwolenników. Wiedziała, że małe jest prawdopodobieństwo, aby Elemes dołączyło do walk. Czarownice tam mieszkające wolały chronić własne głowy niż zaprzątać je sobie całym światem. I dobrze. Skoro nie były z nią, trzeba było mieć pewność, że nie obrócą się przeciw niej. Ministrowie Prawicy jednak słusznie zauważyli, że jeśli szpiedzy mają rację i na Calachana rzeczywiście przebywa Paley, czarownica w prostej linii wywodząca się od Amazonki… Cóż. Znaczyłoby to, że Oya równie konsekwentnie szykuje się do walki. Samą Amiyę nawiedzały czasem wątpliwości. Pamiętała jednak o swoim asie, kamiennej płycie nagrobkowej. Dzięki temu głęboko wierzyła, że wygrana jest po jej stronie. Nie było innej możliwości. Świat, który ona stworzyła, był dobry. Wszystko , co zrobiła, wynikało z troski o kobiety. I będzie tego bronić. Do ostatniego tchu. Wiedziała, że znajdzie sojuszników. Przede wszystkim cieszyła się z bezwarunkowego oddania Nessos, krainy ogromnej, cieszącej się okrutną sławą. To właśnie to miejsce wampiry upatrzyły sobie jako swoje państwo. W Imperium panowały konkretne zasady. Przede wszystkim kobiety musiały przed przemiana urodzić co najmniej jedno dziecko. Przemiana nie mogła się dokonać później niż do czterdziestego roku życia, gdyż do tej chwili ciało jest zdolne przetrwać kilka pierwszych dni. Najtrudniejszych dni w całym wampirzym istnieniu. Wypełnionych bólem zmieniającego się ciała i okrutnym pragnieniem. Badania wykazały, że mniej więcej po czterdziestym roku życia kobiece ciało zmienia się i nie jest w stanie się przystosować. Naczelna siostra jednak głęboko wierzyła, że to młodość daje kobietom siłę. Nigdy nie wpadło jej do głowy, że prawdziwa mądrość i szczęście może przyjść z wiekiem.  Dlatego kobiety, które nie chciały poddać się przemianie, zostawały wysyłane na Nippe, wyspę starości na północy planety, gdzie czekały na stracenie. Ciała zakopywane były na Wsypach Adrisos, gdzie dusze znajdowały spokój. Owe miejsce przeznaczono na cmentarzysko, gdyż Amiya twierdziła, że skoro po śmierci wszystkie dusze mają się spotkać w jednym miejscu, to po co mają wędrować przez kontynenty? Nie była w stanie zapobiec śmierci sióstr. W wampira można było przemienić tylko człowieka czystej krwi. A przecież i one czasem padały ofiarą morderstw. Inne stworzenia były długowieczne, ale w końcu przychodził czas i na nie. A ona chciała zapewnić im należyty spoczynek. Przecież były siostrami…
         Sunąc palcem po globusie, zastanawiała się nad tym jak pozyskać kolejnych sojuszników. Zdała sobie sprawę, że trochę zaniedbała niektóre ziemie. Co na przykład dzieje się w Górach Mitris, na wschód od Centrum, po tym jak wytępiła wszystkich łowców? Czy osiadł się tam ktoś nowy? A może surowe warunki gór śmierci nie kusiły nikogo? Ale właściwe czy powinna przejmować się tym aż tak? Oprócz Nessos, chętne są do współpracy także Miasta Sorta. Była to myląca nazwa, gdyż owe miasta miały ogromną powierzchnię. Z lotu ptaka wyglądało to tak, jakby woda przecinała je na trzy plamiste części. Każda z tych „plam” było miastem – państwem. W każdym panowała monarchia. Oczywiście pod jej zwierzchnictwem, potomkowie pierwszych siedmiu wampirzych klanów sprawowali władze nad swoim miejscem na Ziemi. Samą Amiyę bardzo ta sytuacja bawiła. Ceniła każdą królową, ale ich spory toczyły się już tyle lat, że miasta te nazywane były miastami wojny. Nigdy jednak nie doszło tam do żadnej masakry, dlatego pozwalała im bawić się po swojemu. Amiya miała więc po swojej stronie siedem potężnych klanów z Miast Sota oraz nomadów z Nessos. Właściwie nie trzeba jej było nic więcej. Wampir to najdoskonalszy drapieżca. Walkę zapisaną ma w genach. Co prawda geny te są odrobinkę osłabione, gdyż w imperium wampiry posilały się ludźmi, ale nie mogły ich zabijać. Były i takie, które starały się przeżyć na zwierzątkach, ale… Cóż. Takie wybryki natury tylko śmieszyły innych. Większość wampirów miała układ z określoną liczbą kobiet: krew za obronę. Choć właściwie w Imperium było bezpiecznie, przyjemna była świadomość posiadania wampira jako obrońcy. A ponieważ kobiety sobie ufały, nie było obaw, że wampirzyca się nie powstrzyma.
- Wzywała mnie Pani? – Różowa czupryna miękkich, pofalowanych włosów wraz z drobnym, kusząco zaokrąglonym ciałem zajrzała do komnaty.
- Tak. Wejdź – przyjrzała się swojej „pokojówce”. Mia była bardzo oddana i bez żadnych sprzeciwów zawsze wykonywała swoje zadania. Amiya jej ufała chyba najbardziej ze wszystkich ludzi w tym otoczeniu. Nie miała pojęcia czy kobieta zdaje sobie z tego sprawę, ale jeśli nie – może nawet lepiej. Ostrożności nigdy dość.
- Czy coś się stało? – Jasne, oczy przyglądały jej się bystro. Usiadła we wskazanym miejscu, dokładnie naprzeciwko niej. Nie uśmiechała się. Jednak nawet powaga nie potrafiła sprawić, żeby jej rysy były mniej dziecięce.
- Ile już u mnie jesteś, Mio?
- Sześćdziesiąt lat.
- A ile dzieci urodziłaś przed przemianą?
- Zostałam przemieniona bardzo wcześnie – zaczęła, jednak widząc niezadowolenie na twarzy rozmówczyni, szybko wydusiła - jedną. Urodziłam jedną córkę. 
- Gdzie ona teraz jest?
- Nie wiem, Pani.
- Nie masz z nią kontaktu? – Zniecierpliwiła się.
- Nie, Pani.
- W jakim wieku poddała się przemianie?
- Ona – zająknęła się, patrząc jej w oczy – ona nie poddała się przemianie.
- Musiałaś zostać przemieniona najdalej w dwudziestym roku życia – pewnym głosem Amiya zaczęła snuć przypuszczenia – Więc czas przemiany twojego dziecka już nadszedł. Skoro nie masz z nią kontaktu to skąd możesz wiedzieć, ze nie chce się jej poddać?
- Dalice – przełknęła ślinę w myślach przywołując obraz fioletowowłosej  dziewczyny o smutnych, fiołkowych oczach wiecznie przebywającej na łonie natury. Choć to nie ona ją wychowywała, przez jakiś czas wiedziała, co dzieje się w jej życiu – nie może zostać przeminiona. Nie jest czystej krwi.
- Słucham? – Zdumienie odmalowało się w ochach kobiety – niby jakim cudem?
- Niestety nie znam całej historii. Wiem tylko, że została naznaczona. Wybrana.
- W jaki sposób? – Amiya starała się nie okazywać leku, który nagle przeszedł jej ciało.
- Powiadają – zawahała się – powiadają, że to sprawka Daronei. Że dała jej moc, aby ta w zamian była jej piekielnym posłańcem. Nigdy nie wierzyłam w te historie, ale prawda jest taka, że Dalice zapadła się pod ziemię. Słuch o niej zaginął.
- A dziecko? – Emocje zaczęły brać górę. Głos zdradzał coraz więcej -  Czy urodziła dziecko?
- Tak, Pani. Była w ciąży, kiedy to wszystko się stało. 
- Kto to? – Wstała, nie będąc w stanie opanować drżenia głosu. – Czy ją znam?
- Tak, Pani – powtórzyła, delikatnie wyginając sobie palce. Czuła, że wiadomość o tym kim jest jej wnuczka nie spodoba się władczyni – Dziewczyna również ma moc.
- Imię, Mia! Potrzebne mi jej imię!
- Julie – Amiya opadła na krzesło. Poczuła, że robi jej się słabo. Czy to możliwe? Czyżby Oya odkryła to, co ona tak skrzętnie ukrywała? Czyżby ta mała, czarnowłosa czarownica była kluczem do zniszczenia jej samej? Od samego początku wiedziała, że jej silna. Jej moc na to wskazywała. A jeśli Dalice była w stanie błogosławionym podczas namaszczenia przez Daroneę, jej dziecko też musiało być. A to klasyfikowało je do jej najniebezpieczniejszego przeciwnika. Pytanie brzmiało, czy Oya wiedziała jaką potęgę ma przy sobie? Była Aniołem. Ona są zbyt pyszne. Uważają się za naczelne istoty. Takie, które niekoniecznie nalezą do tego świata a już na pewno nie do Ziemi. Czy więc doceniła swoją podopieczną? Ona, Amiya, zaraz by się nią zajęła. Tak moc! Tak władza! Och, gdyby tylko była po jej stronie! Na co jej tyle wyszkolonych wampirów, skoro ta dziewczyna jest je w stanie pokonać? A może… Przecież istnieje szansa, że o niczym nie wie. Lub nie panuje nad mocną. Wtedy czeka ją śmierć. Ale byłoby to bezsensowne. Już drugi raz nie popełni tego błędu. Nie zlekceważy przeciwnika. Zresztą… Nie, nie można zmarnować takiego talentu. Zwyczajnie trzeba pozyskać ten diament i oszlifować go. A wtedy pozyska dla siebie brylant tak ogromny, tak wspaniały…!
- Wyjdź – rozkazała. Gdy Mia skłoniła się i odeszła, odetchnęła. Już wiedziała, co trzeba zrobić, żeby wszystko ułożyło się po jej myśli. Nie było to łatwe zadanie. Ale też nie było niewykonalne – Po prostu czeka cię sporo pracy, Amiyo – uśmiechnęła się do siebie, kładąc rękę na globusie. Zakręciła kulą, a zatrzymując ją palcem, jej paznokieć wskazywał dokładnie Calachana. Małą wysepkę, którą będzie musiała się teraz zając. A raczej pewną małą dziewczyną o ogromnej mocy.
_________________________________________________________

Troszkę zmian. Znudziły mi się zarówno karty jak i szablon. Taki to sobie, ale… ujdzie.
Długo mnie nie było. Cóż, wakacje :D Ale nie próżnowałam, mam trochę towaru na przyszłe tygodnie (możecie zobaczyć w „spis treści”) i jestem diabelnie dumna z tego, że naskrobałam coś tam do przodu. Mało tego, miałam ogromną frajdę pisząc to wszystko. Szperałam w książkach, necie i wysupłałam kilka historii – a jak! Może nareszcie będzie się działo :p

Pozdrawiam cieplutko :D