S e k r e t y
*
„W
świecie własnego ciała jesteśmy zagubieni, jest ono dla nas mrokiem i
tajemnicą.”
Antoni Kępiński
Antoni Kępiński
Ze zdławionym okrzykiem zamknęła
szufladę. Serce waliło jej w piersiach. Cofała się, zbyt przerażona, żeby
obmyślić jakikolwiek plan ucieczki. W pewnym momencie poczuła za sobą drzwi.
Działa instynktownie. Niczym w transie, tyłem, rysowała wzór. Tysiące myśli.
Niezrozumiałe słowa, który kłębiły się w jej głowie. Które zaczynały całkowicie
opanowywać jej głowę. Oddychała szybko. Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa
faluje niczym opętana. Nie potrafiła opanować drżenia. Zdała sobie sprawę z
własnego strachu. O tak – bała się. Była pewna, że kłamstwa, którymi została
otoczona w dzieciństwie minęły wraz z buntem i wstąpieniem do Ruchu Oporu.
Jednak właśnie okazało się, że tu karmiono ją jeszcze gorszym świństwem. Wpadła
do pokoju i automatycznie usiadła na podłodze. Podkurczyła nogi, oparła czoło
na kolanach i starała się uspokoić. Jednak kiedy włosy opadły jej na twarz,
zakryła ją rękoma. Głośny szloch wyrwał się z jej piersi. Łzy leciały i
leciały, mącząc jej ubranie. Wraz z nimi powoli uchodziło z niej przerażenie a
w jej sercu pojawił się bunt. Płakała z wściekłości i strachu.
-
Julie? – Aż krzyknęła, kiedy czyjeś dłonie chwyciły ją w pasie i podniosły do
góry – ciiii… - usłyszała uspokajające mruczenie. Pozwoliła się podnieść i
gdzieś zanieść. Domyśliła się, że musiała wejść do pokoi mężczyzn. Poznała
zapach Adama. Cieszyła się, że to właśnie na niego trafiła. Jego spokój działał
na nią kojąco praktycznie zawsze. Reszta musiała być w swoich sypialniach.
Przecież była noc. Nie wiedziała, co Adam robił w holu, ale cieszyła się, że go
spotkała. Potrzebowała teraz kogokolwiek. Nie chciała być sama. Chciała coś
powiedzieć, ale zamiast słów z jej piersi wyrwał się kolejny szloch. Wtuliła
głowę w jego pierś. Czuła się tak potwornie oszukana. Była pewna, że walczyła w
słusznej sprawie. Że cała ta cholerna przysięga miała służyć lepszemu życiu dla
nich wszystkich. Że mięli stworzyć nowy świat. Teraz jednak wszystko układało
jej się w całość. Podniosła głowę i spojrzała w ciemne oczy Adama. Aż parsknęła
ze śmiechu. Sytuacja wyraźnie go przerastała. Trzymał ją na kolanach i
niezdarnie poklepywał po plecach. Na jego twarzy rysowało się lekkie
przerażenie. Zupełnie nie wiedział, co robić.
Nigdy nie widział łez kobiety. Skąd miał wiedzieć, jak się zachować?
-
Ty wiesz więcej, prawda? – A widząc, że nie wie, o co chodzi, uzupełniła –
rozumiesz dużo więcej niż mówisz. Niż my myślimy. I nie tylko ty – nagle do
niej to dotarło – wszyscy jesteście zupełnie inni, niż my uważamy. Uczymy was
czytać, pisać i mówić, sądząc, że macie rozum dziecka, ale tak nie jest.
Myślisz jak dorosły, jedynie nie potrafisz się wysłowić. Twoje uczucia wcale
nie są niedorozwinięte. Po prostu nie potrafisz ich okazać. Nie wiesz jak to
robić, bo za szybko rośniesz. Zbyt szybko rozwija się twoje ciało. Dlatego mowa
nie nadąża za myślami. Wiesz CO chciałbyś wyrazić, ale nie wiesz JAK to
wyrazić. Wiec bawimy się w kota i myszkę. Tak naprawdę to wszystko na nic. Ale
Oya musiała zdawać sobie z tego sprawę. Więc, o co chodzi? Czego my mamy was
nauczyć? – Słowa same spływały z jej ust. Ten potok przerwał dopiero mężczyzna,
który dłonią zatkał jej buzię.
-
Dużo słów, Julie – skrzywił wargi w grymasie – trudne.
-
Och, Adamie – zaśmiała się szczerze, ufnie opierając głowę o jego ramię – Wierz
mi, że gdybym sama wiedziała, o co chodzi, to wytłumaczyłabym ci to. Ale sama
ledwo rozumiem – bezradnie wzruszyła ramionami. Adam jednak nie dal się zbyć
tak szybko. Mocno chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. Nie
pozwolił jej spuścić głowy. Wyraźnie widziała determinację malującą się na jego
twarzy.
-
Początek, Julie – spokojnie wytarł łzy z jej twarzy, dając jej do zrozumienia,
że skoro już tu jest, to musi mu wszystko opowiedzieć. Właśnie tego
potrzebowała. Ale przecież jak to ubrać w słowa. I czy można mu ufać? A może i
on kłamie? – Ty płakałaś. Czemu?
-
To nie takie łatwe. Nie wiem, od czego zacząć, co powiedzieć, jak to wyjaśnić.
-
Tu był strach – wyszeptał pokazując palcem na jej oczy – koszmar?
-
Można tak powiedzieć. Bardzo chciałabym, żeby to mi się śniło. Ale niestety to
nie był sen.
-
A co?
-
Czy najpierw mogę zadać ci kilka pytań? – Spojrzał na nią uważnie.
-
Już – a kiedy zaskoczona uniosła brew, nawet lekko się uśmiechnął – To
pytanie.
-
Ech, to poważna sprawa – zaprzeczając temu, kąciki jej warg lekko się uniosły.
-
Zawsze poważna – westchnął – dużo pytań, Julie. Ale małe słuchanie.
-
Małe słuchanie? – Zdziwiła się – próbujesz mi powiedzieć, że cię nie słucham,
tak? Kiedy?
Adam spojrzał na nią bardzo uważnie.
Już się nie uśmiechał. Intensywnie myślał. Zrozumiała, że właśnie zastanawiał
się na ile może jej zaufać. Trochę podniosło to ją na duchu, ponieważ chwilę
temu myślała o tym samym. Dobrze wiedziała, że zaufanie rodzi się z ostrożności
i właśnie nieufności. Zdawała sobie również sprawę, że niestety była tak
skupiona na tym, żeby nauczyć go pisać czy czytać, ale nigdy nie próbowała
zaskarbić sobie jego przyjaźni. Porozmawiać z nim. Miała jednak nadzieję, że
opowieści, które mu przekazywała, w jakiś sposób ich do siebie zbliżyły. Był
jej przepustką do odpowiedzi. Przez chwilę zdawało jej się, że już zadecydował,
jednak musiał w ostatniej chwili zwątpić. Ręką przeczesał włosy. Na czole
pojawiło mu się kilka poziomych zmarszczek. Pierwszy raz widziała go w takim
stanie. Zaraz jednak przytłoczyła ją myśl, że wcześniej po prostu nie zwracała
na to uwagi. Była zniechęcona. Uważała że to, co robią nie ma sensu. Teraz już
wiedziała, że wszystko to miało swój cel. Jeszcze go nie znała, ale w końcu do
tego dojdzie. Musi. Jeśli nie, po prostu zacznie inaczej podchodzić do swojego
zadania. Mężczyźni znacznie zyskali w jej oczach. Już wiedziała, gdzie
popełniały błąd. W czym tkwił problem. Jednak ta odpowiedz prowadziła do masy
nowych pytań. Bo skoro mężczyźni byli również wewnętrznie rozwinięci, to jaka
była w tym rola jej i dwóch pozostałych czarownic? Jeszcze raz spojrzała na
Adama. Chyba wreszcie się zdecydował.
-
Dobrze nie mówię – zaczął, powoli dobierając słowa – ale dobrze słyszę.
-
Lubisz słuchać, prawda? – Podpowiedziała delikatnie.
-
Tak – skinął głową – ale inaczej widzę.
-
Co to znaczy? Co widzisz inaczej?
-
Chyba wszystko. Ale się gubię – na jego twarzy znów pojawił się grymas.
-
W czym? – przykryła jego dłoń własną. Miała nadzieję, że te drobne gesty pomogą
mu się przełamać.
-
W obrazach. Słyszę. Wiem, co mówisz. I Paley. I Mikel. I Oya. I Zonta.
Wszystkie. Ale… ja tak nie widzę. Nie mówię.
-
Masz problem z tym, żeby znaleźć odpowiednie słowa, tak? – Znów skinął
twierdząco głową.
-
Mówię ręką – powiedział na wydechu, jakby zdradzał jej największy ze swoich
sekretów. Chociaż zdanie to wydało jej się absurdalne i zupełnie nielogiczne,
postarała się mówić tak, żeby go nie urazić. Czuła, że stara się przekazać jej
coś ważnego.
-
Wiesz… chyba nie bardzo rozumiem – wyjaśniła spokojnie – Jak można mówić
dłońmi? Pokażesz mi? – Dodała szybko, widząc jego zawiedzioną minę.
-
Tak – dodał po dłuższej chwili. Trochę zbyt gwałtownie zrzucił ją z kolan i
podszedł do jednej z szafek w pokoju. Rzadko tu bywała, ledwie wiedziała jak
wygląda pomieszczenie, dlatego zawartość szafek była dla niej zupełną
tajemnicą. Mężczyzna klęknął przed małą szufladą umieszczoną prawie przy
podłodze, otworzył ją i chwilę w niej pogrzebał. Wyciągnął jeden z zeszytów do
nauki. Był on jednak większy, a kiedy go otworzył, okazała się, że kartki są
zupełnie gładkie. Z kieszeni spodni wyjął niewielki ołówek. Przyłożył grafit do
kartki i wykonał kilka kresek. Zdziwiła się, że tak pewnie się nim posługuje.
Co prawda to jemu z całej trojki najłatwiej było pisać, choć robił to też
najbardziej niechętnie. Teraz jednak jego oczy świeciły się, widziała w nich
pasję. Pewnie rysował, doskonale wiedział, co chce przekazać. I faktycznie mu
to wychodziło. Już po chwili na szarawej kartce (jak wszystko na Calachana,
papier pochodził z odzysku) zaczęła pojawiać się… ona sama. Wtedy zrozumiała,
że Adam chce jej opowiedzieć jak ją dziś zobaczył. Choć postać na kartce się
nie poruszała, zdawało jej się, że widzi jak krótkie, czarne włosy falują z
każdym jej szlochem. Kiedy skończył jej postać zajął się tłem. Jednak nie
zaczął szkicować ściany, o którą się opierała. Te kreski były chaotyczne. Nie
układały się w żadną całość. Ale zrozumiała, co przedstawiały. To były jego
uczucia. Kolor oznaczał ich natężenie. Każda kreska, każda chmurka i każdy
niezidentyfikowany kształt były tym słowem, którego nazwy nie znał. Już
wiedziała, o co chodziło z mówieniem rękoma. Zwyczajnie to, co nie potrafił
powiedzieć, rysował. I miał ogromny talent.
-
To niesamowite – wyszeptała. Adam jakby otrząsnął się z zadumy. Spojrzał na nią
nieprzytomnie. Czyżby zapomniał, że ona tu jest?
-
Mówię inaczej – też szeptał – ale mówię.
-
Adamie, mówisz piękniej niż większość znanych mi osób! – Nie posiadała się z
zachwycenia. To odkrycie bardzo ją zaskoczyło – dziękuję, że mi to pokazałeś.
Teraz rozumiem. Rozumiem o wiele więcej.
-
Brak? – kpiąco uniósł brwi.
-
Czego?
-
Pytań – lekko się uśmiechnął.
-
Och, mam ich tysiące! – Wykrzyknęła i zaraz poczuła jak jego duża dłoń znów
zasłania jej usta.
-
Szyt! To noc! – Wtedy właśnie przypomniała sobie, że w tym podziemnym
mieszkaniu śpi jeszcze dwoje jego mieszkańców.
-
Czy oni też malują? – Zapytała podekscytowana.
-
Nie. Caine mówi ciałem a Rafe mówi… no mówi – wzruszył bezradnie rękoma.
-
Tak, to prawda. Za Caina przemawiają jego gesty, mimika. Sposób w jaki rusza
ustami, rękoma, jak się zachowuje – wyjaśniła, widząc, że nie rozumie
wcześniejszych słów – za to Rafe uwielbia naukę. W tej dziedzinie robi
największe postępy z was wszystkich.
-
Chyba – westchnął – nikt nie wie – dodał ciszej i niepewnie spojrzał na nią.
-
Spokojnie. Nikomu nie powiem – pokrzepiająco chwyciła go za rękę.
-
Zonta widziała… to – wskazał na szkicownik.
-
Twoja matka? – skinął głową – i tak nie będę z nikim o tym rozmawiać. Nie znam
za dobrze Zonty. I… Adam, nie mów o tym szczególnie Aniołom, dobrze?
-
Czemu?
-
Po prostu nie mów. Musisz mi to obiecać. Jeśli to zrobisz, przyjdzie pora na
moją część tajemnic – zobaczyła zainteresowanie w jego oczach. Ciekawość
zwyciężyła.
-
Przysięgam – uroczyście wypiął pierś, sepleniąc lekko.
-
Dziękuję. Obiecuję, że opowiem ci wszystko, jednak muszę mieć jasny obraz.
Dlatego chciałabym zadać ci jeszcze kilka pytań, dobrze?
-
Tak – westchnął. Nie był specjalnie zadowolony takim obrotem sprawy.
-
One mogę wydać ci się dziwne, więc…
-
Julie – przerwał jej. Wyczuła jego zniecierpliwienie.
-
Ilu mężczyzn widziałeś w życiu? – Rzuciła na wydechu.
-
To żart? – Spojrzał na nią groźnie – Bo niby jest tylko ja, Rafe i Caine. Na
górze są inni?
-
Tylko Yamaraj, pamiętasz, mówiłam ci…
-
Tak. Jestem zamknięty. Tu. – Podkreślił – nie widziałem go.
-
Tak, ale… niezupełnie o to mi chodzi.
-
Za trudne, Julie – zmarszczył czoło. Zdawała sobie z tego sprawę. Ale jak
wytłumaczyć mu coś, czego sama nie rozumiała?
-
Już nie raz rozmawialiśmy o tym, co było zanim wy się urodziliście – mówiła
powoli, starając się używać jak najprostszych słów i zdań – jesteście takim…
eksperymentem.
-
Wiem. – pokiwał głową ze zrozumieniem – ale inni byli źli. Ci przed nami.
-
Tak, Oya powiedziała, że byli wybrakowani. Nigdy nie powiedziała, o co chodzi
dokładnie, ale wyraźnie dala do zrozumienia, że byli czymś w rodzaju bestii.
Lub zwierzęcia. Ale nie byli do końca wykształceni. Wyobrażałam sobie to jako
ślepotę, brak ręki czy coś posobnego.
-
Oya tak mówiła.
-
Tak wam mówiła? – Zapytała zdziwiona.
-
Tak – pokiwał głową – przy badaniu.
-
Oya tłumaczyła nam, że te nieudane eksperymenty leżą w tym pomieszczeniu przed
waszym mieszkaniem. Widziałeś je kiedyś?
-
Tak, ale nie wychodzę. – Adam musiał widzieć kostnicę, kiedy ktoś wchodził lub
wychodził.
-
Rozumiem. Widzisz, byłam tam dzisiaj. – A widząc jego pytająca minę, dodała –
Ktoś, z kim rozmawiałam, miał podobne obawy, co ja. Że Oya coś ukrywa. Doszłam
do wniosku, że jeśli coś jest nie tak, to znajdę je w tym pomieszczeniu. Medycy
bardzo je strzegą. Jeśli je widziałeś, to wiesz, że są tak szuflady w ścianach.
Otworzyłam jedną z nich.
Adam drgnął. Doskonale pamiętał
przerażenie na twarzy Julie, kiedy wpadła do ich mieszkania. Nawet go nie
zauważyła. Jedynie osunęła się po ścianie i zaczęła szlochać. Był zagubiony.
Nie podobało mu się to. Nie wiedział, jak się zachować. Z duszą na ramieniu
podchodził do niej. Objął ją chyba instynktownie. Zesztywniał, kiedy krzyknęła.
Wtedy zrozumiał, że niekoniecznie dobrze postąpił. Musiał ją jeszcze bardziej
wystraszył. A przecież i tak była przerażona. Zdawał sobie sprawę, że może
obudzić resztę, więc zaniósł ją do siebie. Nawet nie spodziewał się, że może
być tak krucha i delikatna. Bardzo leciutka. Nigdy by nie pomyślał, że może
przypominać mu te spłoszone zwierzątka z książek. Była raczej jak lwica. Dumna,
niezależna i bardzo silna. Tak ją widział. Kiedy rozkleiła się na jego oczach,
był sparaliżowany. Może nawet bardziej niż ona.
-
Bałaś się. Płakałaś – teraz to on wziął jej dłoń w swoją – Co tam było?
-
Mężczyzna.
-
A kto miał być? – Zdziwił się.
-
Nieee, nie taki. To nie był nieudany eksperyment. Był cały. To znaczy był… no
normalny. Żadnych ubytków czy nadwyżek.
-
Ale jakoś umarł – powiedział, dając do zrozumienia, że jednak coś musiało być
nie tak.
-
W tym problem, Adamie. Poczułam energię, która płynęła w jego żyłach. Potem
zauważyłam, że oddycha. Kiedy spojrzałam na jego twarz, miał otwarte oczy.
Patrzył się na mnie! – Szepnęła przerażona. Znów powróciło to dziwne uczucie.
Szloch kolejny raz wyrwał się jej z piersi. Mężczyzna szybko usiadł bliżej,
objął ją, jednocześnie starając się uspokoić.
-
Nie, nie to. Julie – jęknął zdesperowany.
-
Przepraszam – przetarła twarz rękoma – Co z tym zrobimy?
-
Nie wiem – bezradnie wzruszył ramionami – Ale… Julie…?
-
Tak? – Spojrzała w jego oczy pełne determinacji.
-
Nie jestem lalką.
Zrozumiała. Tym razem dokładnie
wiedziała, co chciał jej pokazać. Jeśli wszyscy żyli w kłamstwie, on nie
pozwoli dłużej sobą manipulować. Nie będzie marionetką, której końce sznurków
trzymane są przez Anioły. I, tak samo jak ona, chciał dowiedzieć się prawdy.
Chciał odkryć wszystko to, co ukryła Oya. Przekonać się jaki właściwie jest cel
jego pojawienia się na planecie. Jaki sens miało mieć jego istnienie. Wiedziała
też, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby mu w tym pomóc. Od dziś miała nową
misję. Misję, która miała zmienić zupełnie wszystko.
*
Całe
Centrum postawione zostało w stan najwyższej gotowości. Wojna nadchodziła
powoli. Amiya nie miała zamiaru z niczym się śpieszyć. Chodziło przecież o to,
żeby Buntownicy nie zyskali zwolenników. Wiedziała, że małe jest
prawdopodobieństwo, aby Elemes dołączyło do walk. Czarownice tam mieszkające
wolały chronić własne głowy niż zaprzątać je sobie całym światem. I dobrze.
Skoro nie były z nią, trzeba było mieć pewność, że nie obrócą się przeciw niej.
Ministrowie Prawicy jednak słusznie zauważyli, że jeśli szpiedzy mają rację i
na Calachana rzeczywiście przebywa Paley, czarownica w prostej linii wywodząca
się od Amazonki… Cóż. Znaczyłoby to, że Oya równie konsekwentnie szykuje się do
walki. Samą Amiyę nawiedzały czasem wątpliwości. Pamiętała jednak o swoim asie,
kamiennej płycie nagrobkowej. Dzięki temu głęboko wierzyła, że wygrana jest po
jej stronie. Nie było innej możliwości. Świat, który ona stworzyła, był dobry.
Wszystko , co zrobiła, wynikało z troski o kobiety. I będzie tego bronić. Do
ostatniego tchu. Wiedziała, że znajdzie sojuszników. Przede wszystkim cieszyła
się z bezwarunkowego oddania Nessos, krainy ogromnej, cieszącej się okrutną
sławą. To właśnie to miejsce wampiry upatrzyły sobie jako swoje państwo. W
Imperium panowały konkretne zasady. Przede wszystkim kobiety musiały przed
przemiana urodzić co najmniej jedno dziecko. Przemiana nie mogła się dokonać
później niż do czterdziestego roku życia, gdyż do tej chwili ciało jest zdolne
przetrwać kilka pierwszych dni. Najtrudniejszych dni w całym wampirzym
istnieniu. Wypełnionych bólem zmieniającego się ciała i okrutnym pragnieniem.
Badania wykazały, że mniej więcej po czterdziestym roku życia kobiece ciało
zmienia się i nie jest w stanie się przystosować. Naczelna siostra jednak
głęboko wierzyła, że to młodość daje kobietom siłę. Nigdy nie wpadło jej do
głowy, że prawdziwa mądrość i szczęście może przyjść z wiekiem. Dlatego kobiety, które nie chciały poddać się
przemianie, zostawały wysyłane na Nippe, wyspę starości na północy planety,
gdzie czekały na stracenie. Ciała zakopywane były na Wsypach Adrisos, gdzie
dusze znajdowały spokój. Owe miejsce przeznaczono na cmentarzysko, gdyż Amiya
twierdziła, że skoro po śmierci wszystkie dusze mają się spotkać w jednym
miejscu, to po co mają wędrować przez kontynenty? Nie była w stanie zapobiec
śmierci sióstr. W wampira można było przemienić tylko człowieka czystej krwi. A
przecież i one czasem padały ofiarą morderstw. Inne stworzenia były
długowieczne, ale w końcu przychodził czas i na nie. A ona chciała zapewnić im
należyty spoczynek. Przecież były siostrami…
Sunąc
palcem po globusie, zastanawiała się nad tym jak pozyskać kolejnych
sojuszników. Zdała sobie sprawę, że trochę zaniedbała niektóre ziemie. Co na
przykład dzieje się w Górach Mitris, na wschód od Centrum, po tym jak wytępiła
wszystkich łowców? Czy osiadł się tam ktoś nowy? A może surowe warunki gór
śmierci nie kusiły nikogo? Ale właściwe czy powinna przejmować się tym aż tak?
Oprócz Nessos, chętne są do współpracy także Miasta Sorta. Była to myląca nazwa,
gdyż owe miasta miały ogromną powierzchnię. Z lotu ptaka wyglądało to tak,
jakby woda przecinała je na trzy plamiste części. Każda z tych „plam” było
miastem – państwem. W każdym panowała monarchia. Oczywiście pod jej
zwierzchnictwem, potomkowie pierwszych siedmiu wampirzych klanów sprawowali
władze nad swoim miejscem na Ziemi. Samą Amiyę bardzo ta sytuacja bawiła.
Ceniła każdą królową, ale ich spory toczyły się już tyle lat, że miasta te
nazywane były miastami wojny. Nigdy jednak nie doszło tam do żadnej masakry,
dlatego pozwalała im bawić się po swojemu. Amiya miała więc po swojej stronie
siedem potężnych klanów z Miast Sota oraz nomadów z Nessos. Właściwie nie
trzeba jej było nic więcej. Wampir to najdoskonalszy drapieżca. Walkę zapisaną
ma w genach. Co prawda geny te są odrobinkę osłabione, gdyż w imperium wampiry
posilały się ludźmi, ale nie mogły ich zabijać. Były i takie, które starały się
przeżyć na zwierzątkach, ale… Cóż. Takie wybryki natury tylko śmieszyły innych.
Większość wampirów miała układ z określoną liczbą kobiet: krew za obronę. Choć
właściwie w Imperium było bezpiecznie, przyjemna była świadomość posiadania
wampira jako obrońcy. A ponieważ kobiety sobie ufały, nie było obaw, że
wampirzyca się nie powstrzyma.
- Wzywała mnie Pani? – Różowa
czupryna miękkich, pofalowanych włosów wraz z drobnym, kusząco zaokrąglonym
ciałem zajrzała do komnaty.
- Tak. Wejdź – przyjrzała się swojej
„pokojówce”. Mia była bardzo oddana i bez żadnych sprzeciwów zawsze wykonywała
swoje zadania. Amiya jej ufała chyba najbardziej ze wszystkich ludzi w tym
otoczeniu. Nie miała pojęcia czy kobieta zdaje sobie z tego sprawę, ale jeśli
nie – może nawet lepiej. Ostrożności nigdy dość.
- Czy coś się stało? – Jasne, oczy
przyglądały jej się bystro. Usiadła we wskazanym miejscu, dokładnie naprzeciwko
niej. Nie uśmiechała się. Jednak nawet powaga nie potrafiła sprawić, żeby jej
rysy były mniej dziecięce.
- Ile już u mnie jesteś, Mio?
- Sześćdziesiąt lat.
- A ile dzieci urodziłaś przed
przemianą?
- Zostałam przemieniona bardzo
wcześnie – zaczęła, jednak widząc niezadowolenie na twarzy rozmówczyni, szybko
wydusiła - jedną. Urodziłam jedną córkę.
- Gdzie ona teraz jest?
- Nie wiem, Pani.
- Nie masz z nią kontaktu? –
Zniecierpliwiła się.
- Nie, Pani.
- W jakim wieku poddała się
przemianie?
- Ona – zająknęła się, patrząc jej w
oczy – ona nie poddała się przemianie.
- Musiałaś zostać przemieniona
najdalej w dwudziestym roku życia – pewnym głosem Amiya zaczęła snuć
przypuszczenia – Więc czas przemiany twojego dziecka już nadszedł. Skoro nie
masz z nią kontaktu to skąd możesz wiedzieć, ze nie chce się jej poddać?
- Dalice – przełknęła ślinę w
myślach przywołując obraz fioletowowłosej
dziewczyny o smutnych, fiołkowych oczach wiecznie przebywającej na łonie
natury. Choć to nie ona ją wychowywała, przez jakiś czas wiedziała, co dzieje
się w jej życiu – nie może zostać przeminiona. Nie jest czystej krwi.
- Słucham? – Zdumienie odmalowało
się w ochach kobiety – niby jakim cudem?
- Niestety nie znam całej historii.
Wiem tylko, że została naznaczona. Wybrana.
- W jaki sposób? – Amiya starała się
nie okazywać leku, który nagle przeszedł jej ciało.
- Powiadają – zawahała się –
powiadają, że to sprawka Daronei. Że dała jej moc, aby ta w zamian była jej
piekielnym posłańcem. Nigdy nie wierzyłam w te historie, ale prawda jest taka,
że Dalice zapadła się pod ziemię. Słuch o niej zaginął.
- A dziecko? – Emocje zaczęły brać
górę. Głos zdradzał coraz więcej - Czy
urodziła dziecko?
- Tak, Pani. Była w ciąży, kiedy to
wszystko się stało.
- Kto to? – Wstała, nie będąc w
stanie opanować drżenia głosu. – Czy ją znam?
- Tak, Pani – powtórzyła, delikatnie
wyginając sobie palce. Czuła, że wiadomość o tym kim jest jej wnuczka nie
spodoba się władczyni – Dziewczyna również ma moc.
- Imię, Mia! Potrzebne mi jej imię!
- Julie – Amiya opadła na krzesło.
Poczuła, że robi jej się słabo. Czy to możliwe? Czyżby Oya odkryła to, co ona
tak skrzętnie ukrywała? Czyżby ta mała, czarnowłosa czarownica była kluczem do
zniszczenia jej samej? Od samego początku wiedziała, że jej silna. Jej moc na
to wskazywała. A jeśli Dalice była w stanie błogosławionym podczas namaszczenia
przez Daroneę, jej dziecko też musiało być. A to klasyfikowało je do jej
najniebezpieczniejszego przeciwnika. Pytanie brzmiało, czy Oya wiedziała jaką
potęgę ma przy sobie? Była Aniołem. Ona są zbyt pyszne. Uważają się za naczelne
istoty. Takie, które niekoniecznie nalezą do tego świata a już na pewno nie do
Ziemi. Czy więc doceniła swoją podopieczną? Ona, Amiya, zaraz by się nią
zajęła. Tak moc! Tak władza! Och, gdyby tylko była po jej stronie! Na co jej
tyle wyszkolonych wampirów, skoro ta dziewczyna jest je w stanie pokonać? A
może… Przecież istnieje szansa, że o niczym nie wie. Lub nie panuje nad mocną.
Wtedy czeka ją śmierć. Ale byłoby to bezsensowne. Już drugi raz nie popełni
tego błędu. Nie zlekceważy przeciwnika. Zresztą… Nie, nie można zmarnować takiego
talentu. Zwyczajnie trzeba pozyskać ten diament i oszlifować go. A wtedy
pozyska dla siebie brylant tak ogromny, tak wspaniały…!
- Wyjdź – rozkazała. Gdy Mia
skłoniła się i odeszła, odetchnęła. Już wiedziała, co trzeba zrobić, żeby
wszystko ułożyło się po jej myśli. Nie było to łatwe zadanie. Ale też nie było
niewykonalne – Po prostu czeka cię sporo pracy, Amiyo – uśmiechnęła się do
siebie, kładąc rękę na globusie. Zakręciła kulą, a zatrzymując ją palcem, jej
paznokieć wskazywał dokładnie Calachana. Małą wysepkę, którą będzie musiała się
teraz zając. A raczej pewną małą dziewczyną o ogromnej mocy.
_________________________________________________________
Troszkę zmian.
Znudziły mi się zarówno karty jak i szablon. Taki to sobie, ale… ujdzie.
Długo mnie nie było.
Cóż, wakacje :D Ale nie próżnowałam, mam trochę towaru na przyszłe tygodnie (możecie
zobaczyć w „spis treści”) i jestem diabelnie dumna z tego, że naskrobałam coś
tam do przodu. Mało tego, miałam ogromną frajdę pisząc to wszystko. Szperałam w
książkach, necie i wysupłałam kilka historii – a jak! Może nareszcie będzie się
działo :p
Pozdrawiam cieplutko :D