P e ł n i a
*
„Nie
chodzi tu więc o to czy ktoś jest słaby, czy silny, tylko – czy może przetrwać
miarę swojego cierpienia, moralnego czy fizycznego.”
Johann Wolfgang Goethe
Johann Wolfgang Goethe
Odkąd opuściła Podziemia Bazy
Dowodzenia nie mogła znaleźć sobie miejsca. Tej nocy była pełnia. Magia jak
zawsze rozsadzała jej żyły, drażniła nerwy, pobudzała mięśnie. Dlatego Julie
ćwiczyła intensywniej niż zawsze. Jednak to był chyba najcięższy trening w jej
życiu. Na początek postawiła okrążyć wyspę. Calachana nie była małym punkcikiem
na mapie. Nie interesowała jednak Amiyi, gdyż była rozległym, piaszczystym
terenem na środku oceanu. Dziewczyna nie raz czytała o starej wersji tej
wysypy. Mówiono o niej Madagaskar. Barisa często mówiła o niej, ponieważ to tu
pierwszy Anioł zstąpił na Ziemię, żeby zostać opiekunem człowieka. Ponieważ
kolebką ludzi była Afryka, czyli ogromna przestrzeń zwana jednym z kontynentów,
kiedy świat był na takowe podzielony. Madagaskar był wyspą położoną niedaleko
Afryki. Było to oczywiste i bardzo wygodne. Anioły schodziły na Ziemię w
miejscu, gdzie w razie jakichkolwiek problemów nikt ich nie widział. Julie
jednak nigdy specjalnie to nie obchodziło. Dla niej to po prostu prawie pięć
tysięcy kilometrów trasy. Kiedy jej bose stopy uderzały o ostry piasek, czuła
ulgę. Biegła równomiernie, jednak w przypływach agresji zwiększała tempo.
Szybciej! Dalej! Miała wrażenie, że się unosi. Szybuje coraz wyżej i wyżej. Nie
było sensu dusić w sobie wszystkich emocji. Magia wypełniała ją całą. Jej nadmiar
uciekał z każdym pokonanym kilometrem. W pewnym momencie zatrzymała się
gwałtownie. Upadła na ziemię, ostry piasek kaleczył jej kolana i dłonie.
Krótkie, czarne włosy opadły na twarz, wdzierając się do buzi i oczu. Oddychała
niespokojnie. Szybko, płytko, głośno. Jej oddech gubił się jednak w szumie
wiatru. Odchyliła głowę do tyłu zarzucając włosami i wydala z siebie dziki,
wręcz pierwotny okrzyk. Wraz z głosem fluidy magii leciały w stronę chmur. Jej
wyostrzony wzrok bez przeszkód je wychwycił. Im głośniej krzyczała, tym
bardziej wyraziste stawały się kształty. Ale jedyne, co czuła to złość.
Zazwyczaj w takim momencie przychodziła ulga. Ale nie tym razem. Teraz było
inaczej, bo uczucia współgrały z magią. A jej były zbyt zranione. Julie
nienawidziła kłamstwa. Tymczasem ciągle była nim karmiona. Obleśne, obrzmiałe
usta kaleczyły słowa. Z tych warg wypływała gęsta maź. Mieszanka oszustw,
kłamstw i wykorzystywania. Ciekła po ciele i wdzierała się do uszu naiwnych.
Dusiła. Julie była stłamszona. Zachłysnęła się powietrzem. Zaczęła się dusić.
Krzyk przerodził się w głośne charkanie. Chwytała tlen, jakby od tego miało
zależeć jej życie. Jakby wszystko miało się zaraz skończyć. Była splamiona.
Słowa przysięgi, ta obrzydliwa maź, paliły gardło.
-
Nie! – Znów krzyknęła. Upadła na piasek – nie – wydusiła się, ostatkiem sił
próbując iść dalej. Czołgała się. Piasek drażnił jej skórę, wdzierał się do
ust. Ale ona widziała w tym cierpieniu oczyszczenie. Widziała…. Wyjście. Jedyne,
jakie istniało.
-
Julie! – Usłyszała czyjś krzyk. Chyba nawet podniosła głowę, żeby zobaczyć kto
się ku niej zbliża. Jednak jedyne, co zobaczyła, to ciemność.
*
Tik
tak. Tik tak.
Zegar nieubłaganie odmierzał czas. W
tych rytmicznych uderzeniach istniało piękno. A także okrutna prawda. Sekret
sił natury.
Tik
tak. Przemijał nieubłaganie.
Ale nie dla niej. Od ponad tysiąca lat
czas się dla niej zatrzymał. Oszukała go. A może nie ona, tylko ktoś, kto
podarował jej nieśmiertelność. Wieczność w bólu i niespełnionej miłości. Z
klątwą, która na zawsze już będzie zadawać cierpienie. Z ciągłym przypomnieniem,
jakich czynów się dopuściła. Szkarłatny skorpion palił niewyczuwalnym ogniem.
Owy ogień istniał jedynie w jej wyobraźni. Ale to wystarczyło. Klątwa Łowcy.
Dwa słowa niszczące wszystko. Koszmarne piętno.
Tik
tak. Tik tak.
Miała być im podarowana wieczność.
Zazwyczaj przywiązanie łowcy i wampira była tragiczne. Nienawiść niszczyła
oboje. A kiedy ginęło jedno, drugie nie miało wyjścia. Diana wiele by dała,
żeby tak to się dla niej skończyło. Jeśli już Eric umarł, ona także nie chciała
żyć. Ale właśnie o to chodziło. Umarł przez miłość, ona żyła dzięki miłości.
Wiedziała, że on by tego chciał. Jednak jakie to było życie? Jak mogła się
uśmiechać, kiedy serce szlochało za zmarłym? Za jedynie ulotnym wspomnieniem.
- Gdzie ona jest? –
Zawołał, kiedy tylko zorientował się, że Diany nie ma w pobliżu.
- Nie wiem, Ericu –
Karina spoglądała na niego z niedowierzaniem. Rana po ostrzu zniknęła. A jej
bart stał obok niej. Tak samo groźny, tak samo potężny. Żywy. Nie mogła już
dłużej zaprzeczać. Klątwa Łowcy była prawdziwa. Przecież była chwila, gdy
klęczała przy jego zakrwawionym ciele, podczas której modliła się, żeby
wszystko nie było jedynie bajką. Teraz jednak przepełniał ją lęk. Co to
wszystko oznacza? – Ale nie mogła się oddalić zbyt daleko. Teraz jesteście
połączeni.
Eric
wyraźnie się uspokoił po tych słowach. I nie chodziło o to, że po raz pierwszy
uciekłyby mu schwytany wampir. Przyczyną niepokoju był brak kobiety, która już
na zawsze miała zajmować pierwsze miejsce w jego sercu.
- Choć raz jesteś
rozsądna, łowczyni – nadąsana Diana pojawiła się znikąd. Cały czas ich
obserwowała i wreszcie postanowiła wkroczyć do akcji. Minęła rudowłosą nie
zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem. Ostatnie zarzuty były jeszcze zbyt
świeże, żeby przejść z nimi do porządku dziennego – Cały i zdrów – przyjrzała
się mężczyźnie. Uśmiechnął się nieznacznie, jednak jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć – to było głupie – uderzyła go w twarz. Zatoczył się. Jej wampirza
siła powróciła. Nawet Karina musiała przyznać, że scena ta była dość śmieszna.
Drobna, niska Diana mająca może lekko ponad metr pięćdziesiąt, wspina się na
pace i z niebezpieczną precyzją wymierza cios rosłemu, umięśnionemu łowcy.
Chłód na jej twarzy, spokój, z jakim to zrobiła napawał jednak lękiem. Łagodny
wygląd zwodził. Jak ona cała.
- Hej! – Krzyknął,
łapiąc się za policzek. Teraz blizna wyraźnie odznaczała się na zaczerwienionej
skórze– uspokój się, kobieto! – Złapał ją za ramiona i mocno przytulił – nic mi
nie jest, słyszysz? Nic.
Diana stała chwilę sztywno. Powoli
jednak jej ciało rozluźniało się. Pięść zacisnęła się na skrawku czarnej
koszulki zaplamionej krwią. Czuła ją wyraźnie. Tak samo jak tą, która szybko
płynęła w jego żyłach. Jednak pragnienie nie było tak silne, jak zawsze. Zdała
sobie sprawę, że on dostrzegł to, czego ona nie zauważyła. Strach. Jej strach.
A przecież słyszała, że jego serce znów zaczyna pracować. Wiedziała, że on
żyje, kiedy w wzburzeniu opuszczała Karinę. A jednak lęk jej nie opuścił.
Dopiero teraz, kiedy ręce trzymały jego ubranie… Kiedy oczy dostrzegały
kropelki potu na twarzy… Kiedy do nozdrzy wdarł się zapach nie tylko zakrzepłej
krwi ale i ten jego, tak charakterystyczny… Kiedy uszy wychwyciły bicie jego
serce… Dopiero kiedy ciało zdarzyło się z ciałem, uspokoiła się. Poczuła jego
usta na swojej głowie. Nie była w stanie oprzeć się jego urokowi. Wiedziała, że
ją kocha. I wcale nie był to spowodowane przysięgą. I chyba to było w tym
wszystkim najpiękniejsze.
Ileż by dała za to, żeby te doznania
powróciły. Chciała czuć go każdym wyostrzonym zmysłem. Była zbyt waleczna, żeby
siedzieć bezczynnie. Niewypowiedziana prośba Kariny wdzierała się do jej myśli
raz po raz. Wiedziała, że to byłby jakiś sposób. Ale się bała. I nie chodziło
tu o niebezpieczeństwo. Nie bała się śmierci. Teraz wręcz jej pragnęła. Ale czy
mogła ryzykować życiem Kobry, rodzonej siostry Skropiona? Dziewczyny wybranej
przez los. Tak niezwykłej, że otrzymała znamię, chociaż w jej rodzinie istniała
już przynależność do Zakonu Łowców?
-
Przecież istnieje szansa, że się uda – wyszeptała w przestrzeń.
- Nie, Diano! Nie
możesz tego zrobić! Wiesz, że się nie zgadzam, żeby Karina ryzykowała swoim
życiem, abym mógł do was powrócić!
Eric jednak nie był słyszany przez
kobietę. Był tylko wspomnieniem uwięzionym na ziemi. Myślą. Ona nie mogła go
dostrzec. Nie mogła go usłyszeć. Jednak wydawało mu się, że jeśli będzie do
niej mówił, zrozumie go. Jej życie i życie jego siostry nie miało prawa być
zagrożone. Nie z jego powodu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Diana nie chce
żyć. I on pragnął mieć ją przy sobie. Ale nie mógł być tak egoistyczny. Jeśli
Dianie nie udałoby się przywrócić go z powrotem do świata żywych, umarłaby i
trafiła do niego. A on nie mógłby skazać
ją na takie męki. Piekło zdawało się całkowicie nie pasować do jej delikatnej
budowy, bladej skóry i smutnych oczu. Przy tym swoim życiem ryzykowałaby także
jego siostra. A to przesądzało o całej sprawie.
-
Weź się w garść, Diano – westchnęła, po czym skrzywiła wargi w grymasie,
warcząc – i jeszcze mówisz do siebie! Pogratulować rozumu!
Mężczyzna zaśmiał się i pogładził ręką
jej włosy. Rzecz jasna nie mogła tego poczuć. Wstała tak gwałtownie, że jego
niematerialne ciało złączyło się z jej. Cofnął się, stając centralnie przed
nią. Musiał się pochylić, żeby spojrzeć
w jej oczy. Gęsta grzywka prostych, czarnych włosów starannie maskowała twarz
kobiety. Miał wielką ochotę ją odgarnąć. Poczuł niezmierny ból, uświadamiający mu,
kim teraz jest. Oraz że tak naprawdę nie uczestniczy już w jej obecnym życiu.
Był jedynie jej przeszłością. Patrzył w
jej ciemne, smutne oczy i nie potrafił z nich nic wyczytać. O czym myślała? Czy
wracała wspomnieniami do tamtych dni? A jeśli tak, to do których? Tych
tragicznych czy spokojniejszych, jedynie przyprószonych lękiem. Tak bardzo
pragnął zobaczyć uśmiech na jej twarzy.
- Jestem tu, Diano.
Nawet
nie drgnęła.
-
Dokładnie przed tobą.
Zamknęła
oczy. Jej ciało przeszedł dreszcz. Coś usłyszała.
Rozejrzała się niespokojnie. Wyraźnie nasłuchiwała. W jego serce wlała się
nadzieja. Cudowny, słodki nektar, który zaczął być pompowany przez dawno
nieczynne serce. Dłonią dotknął jej policzka. Z napięciem czekał na jakąś jej
reakcję. Otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Musiał mówić, żeby nie wzięła tego
za wycie wiatru, który hulał za oknem. Ale Diana już przy nim była. Otworzyła
je, ale zamiast nasłuchiwać, wyraźnie wytężała wzrok, żeby coś zobaczyć. Po
chwili jeszcze raz drgnęła i przeskoczyła przez parapet. Nie biegła swoją
maksymalną prędkością, jednak zwykły człowiek nie byłby w stanie jej dogonić.
On jednak był częścią jej. Niezwłocznie znalazł się przy niej, a ogromny zawód
kłębił się w jego myślach. To nie jego usłyszała. Znów.
- Julie! – Próbowała przekrzyczeć
wiatr. I dopiero wtedy zobaczył to, co ona musiała dojrzeć już w swoim domu. Po
plaży czołgała się drobna, czarnowłosa dziewczyna. Jej krzyk doszedł do niego
dopiero teraz. Przybył wraz z wiatrem. Był pewny, że gdyby żył, miałby dreszcze
na całym ciele. Zbyt dużo było w nim bólu. Jakiejś niesprawiedliwości. Oboje,
zarówno wampir i łowca, byli w stanie dostrzec cienkie pasma fluidów magii,
które łączyły się ze sobą i unosiły ku księżycowi w pełni. Dziewczyna musiała
usłyszeć krzyk, bo zanim jej głowa bezwiednie opadła na piasek, spojrzała w
nich stronę. Diana podbiegła do niej i wtedy rozpoznał ową czarnowłosą
czarownicę, która tamtego dnia wykryła ich sekret. Wampirzyca delikatnie
uniosła ją go góry. Kobieta była wyczerpana. Nie miała kontroli nad ciałem,
które wciąż drżało pod wpływem magii. Diana zaczęła iść. Powoli. Prawdopodobnie
nie chciała ryzykować, że nienaturalnie szybkie tępo zaszkodzi ciału
czarownicy. Coś do niej szeptała, ale nie potrafił wychwycić słów. Przycisnęła
jej głowę do swojej piersi, próbując zatrzymać atak jaki przechodziło ciało
dziewczyny. Wyciągnęła komunikator z kieszeni. Burza nie powinna go zakłócać, a
jednak nie potrafiła znaleźć zasięgu. Czyżby magia dziewczyny była aż tak
silna? Po minie ukochanej poznał, że pomyślała o tym samym. Przyspieszyła kroku
i nagle niespodziewanie skręciła. Zobaczył jakiś mały dom. Musiała w nim mieszkać
któraś z kobiet z Ruchu Oporu. Był najbliżej. Diana ułożyła sobie wygodniej
dziewczynę na ramieniu, cały czas uważając, żeby nie zrobić jej jeszcze
większej krzywdy. Wolną ręką zaczęła walić w drzwi. Eric zdążył jedynie
pomyśleć, że taki huk obudziłby nawet zmarłego.
- Co jest?! – Usłyszał głos
dziewczyny zanim jeszcze jej zaspana twarz pojawiła się w drzwiach. Jasne włosy
związane miała w luźnego warkocza a biała koszula nocna powiewała na mocnym
wietrze – Co się stało? – Krzyknęła, gdy jej ludzki wzrok zarejestrował
nieprzytomną przyjaciółkę na ramieniu przybyłej.
- Znalazłam ją niedaleko. Usłyszałam
ją ze swojego domu – odpowiedziała, jednocześnie kładąc czarownicę na jasnej
kanapie – Zrób jej zimny okład. Jest cała rozpalona.
*
Wkrótce maleńki, biały domek Laury
zapełnił się. Chociaż szalała burza, kobiety szybko przekazały sobie wiadomości
o stanie Julie. Paley wraz z Laurą chłodziły czoło przyjaciółki, a Mikel z
Dianą starały się swoimi mocami ją uspokoić. Dziewczyna bowiem wciąż rzucała
się na łóżku, dręczona bólem i koszmarami. Wszystkie (nawet blondynka, która
przecież była tylko człowiekiem) czuły uciekającą z ciała czarownicy energię.
Żadna nie potrafiła tego wytłumaczyć. Jedynie Diana uparła się, żeby nie
zawiadamiać aniołów. Mikel szybko ją
poparła, co wzbudziło jeszcze większe zdziwienie. Kto miał pomóc jak nie Oya?
Szczególnie Paley oponowała. Wywodziła się z Elemes, krainy gdzie anioły
znalazły schronienie. Gdzie były traktowane jako dobry omen. Nieomylne, wieczne
istoty, które mają jedynie pomagać. Wszystkie jednak zgodziły się, że muszą
sobie jakoś poradzić. Przed nimi było jeszcze pól nocy. Wiedziały, że Julie na
pewno nie poczuje się lepiej dopóki księżyc w pełni świeci na sklepieniu.
Niepokój jednak ich nie opuszczał. Co takiego stało się tej nocy? Dlaczego
Julie zawędrowała tak daleko? Zawsze podczas pełni była bardziej aktywna, ale
nigdy nie przekraczała granicy. Dlaczego tym razem magia ją opanowała? Przecież
była dość silna, żeby ją okiełznać. Więc co się stało? Nie potrafiły odpowiedzieć
na to pytanie. Wiedziały tylko, że sprawa nie może w ten sposób się zakończyć.
Że oto przed nimi rozpostarły się wrota nowej tajemnicy. I tym razem cała
piątka została do niej dopuszczona. Mikel i Paley doskonale zdawały sobie
sprawę, że dwie pozostałe kobiety w końcu zaczynają łączyć fakty. Szczególnie,
że Julie wciąż majaczyła powtarzając imiona mężczyzn oraz słowa „eksperyment”,
„oszustwo” i „niemożliwe”. Wiedziały, że
w końcu padną pytania. I odpowiedzi będą równie zaskakujące, co przewidywalne.
-
Czujesz? – W pewnym momencie Diana wyszeptała w kierunku Mikel. Obie siedziały
pochylone nad czarownicą, starając wedrzeć się do jej podświadomości i ukoić
ból. Działały w zupełnie inny sposób. Czarownica była w stanie nakłonić do
jakiegoś uczucia, wydobyć je z wnętrza osoby i sprawić, żeby nią zawładnęło.
Wampirzyca natomiast sprytnie manipulowała uczuciami, dając osobie jedynie
złudzenie. Wdzierała się głęboko w podświadomość. Obydwie igrały z tak
delikatnym materiałem, jakie są uczucia. Były jak dwie siostry. Dobra i zła.
Prawdziwa i zakłamana. A jednak teraz łączyły swoje dary, żeby pomóc.
-
Tak – odpowiedziała po chwili wahania.
-
Co takiego? – Paley jak zawsze nie wytrzymała. Mokra szmatka, którą starała się
oziębić za pomocą czarów, spadła z czoła nieprzytomnej dziewczyny.
Niebieskowłosa tylko z irytacją wygięła usta, odrzuciła ją i szarpnęła ręką.
Nagle w powietrzu pojawiły się białe płatki śniegu. Na chwilę wszystkie
zaniemówiły, by zaraz skinięciem głowy wyrazić aprobatę pomysłu czarownicy.
Może w ten sposób szybciej ochłodzą jej ciało.
-
To jakby energia – Mikel wyszeptała, odpowiadając na pytanie zadane chwilę
wcześniej.
-
Też mi nowość – żachnęła się Laura – wy ciągle czujecie jakąś energię!
-
Tylko to nie taka energia – Diana zmrużyła oczy – dawno już czegoś takiego nie
czułam. To jakby Julie ostatnio doświadczyła…
-
Dość! – Mikel za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co chciała powiedzieć
wampirzyca. Energia pochodząca od
mężczyzny. Nie mogła jednak pozwolić, żeby to zdanie zostało wypowiedziane
na głos. I już nawet nie chodziło o Laurę, która była jeszcze niczego
nieświadoma. Ani nawet o obietnicę daną Oyi. Na Calachana ostatnio roiło się od
szpiegów. Nie mogły tak po prostu opowiadać o mężczyznach na prawo i lewo.
-
Dobrze – Diana leniwie objechała usta językiem, świadoma, że wszystkie trzy
pary oczy przyglądają się jej uważnie – jednak nie łudź się, że nie upomnę się
o wyjaśnienia.
-
Świetnie! – Laura prychnęła, zanim jednak zdołała dodać coś jeszcze, przerwała
jej Mikel.
-
Dostaniesz je. Obie dostaniecie – poprawiła się, patrząc na blondynkę – ale to
nie jest ani czas, ani miejsce na takie historie.
Cisza, która potem zapadła, zdawała się
podsycać powietrze. Gęsta atmosfera niczym ładunek wybuchowy, otaczała każdą z
nich. Wystarczyłby jeden nieostrożny krok. Jedno zdanie wypowiedziane w złym
momencie i wszystko by wybuchło. Trzask! Bum! I koniec. Tak niewiele
wystarczyło, żeby podpalić lont. Żeby zapoczątkować lawinę katastrofalnych
zdarzeń. Mikel usiadła w kącie i intensywnie myślała. Świadczyła o tym drobna
zmarszczka, która pojawiła się miedzy jej brwiami. W tym momencie to ona była
najlepiej poinformowana. Oczywiście poza nieprzytomną Julie. Brakowało jej
kilku faktów, żeby wszystko dokładnie ze sobą połączyć, ale pewien obraz coraz
wyraźniej rysował się w jej głowie. Zaczyna wszystko rozumieć, ale modliła się,
żeby to nie była prawda. Nawet nie wiedziała, kogo błaga. Po prostu posyłała
prośbę powtórzona po raz tysięczny w przestrzeń. Łudząc się, że ktoś im pomoże.
Bo jeśli ona cokolwiek z tego rozumie to jedynie to, że mają kłopoty. I jeśli
się nie myli, jedynym rozwiązaniem będzie ucieczka.
*
-
Pycha! – Caine oblizał wargi, uśmiechając się przy tym szeroko. Jego srebrny
kolczyk wyróżniał się na tle skóry umazanej kremem czekoladowym. Był Siódmy
dzień tygodnia. Jego ulubiony. Dzień, w którym dostawali smakołyki. Zazwyczaj
jedzenie dostawali Drugiego i Piątego dnia, ale były to podstawowe produkty.
Dzień Siódmy oznaczał rozkosz. Słodkie, lepkie substancje, które rozpływały się
w ustach.
-
Lub bardzo dobre albo… - Rafe zaciął się, próbując znaleźć jeszcze jedno słówko
opisujące słodkości.
-
Daj spokój! – Ofuknął go blondyn. Wystarczyło, że w towarzystwie kobiet
wszystko powtarzał wielokrotnie, żeby brzmiało to dobrze. Przynajmniej ich
zdaniem – Adaś! – Ten tylko spojrzał na niego pytająco z irytacją marszcząc
brwi na to zdrobnienie. Barisa kiedyś go użyła i najwidoczniej Caine’owi
przypadło ono do gustu. W przeciwieństwie do samego Adama – A co tu było?
-
Co było? – Zdziwił się.
-
Nooo… W nocy. Słyszałem coś.
-
To Julie – gdy tylko to powiedział, dwaj mężczyźni popatrzyli się na siebie a
później na niego. Na ich twarzach przez chwilę malował się szok, szybko
zastąpiony ciekawością.
-
Co ona tu robiła? – Rafe uważnie mu się przyglądał.
-
I to w nocy – Caine uśmiechnął się jakoś dziwnie. Jakby nie chciał znać
odpowiedzi i w ostatniej chwili się rozmyślił.
-
Po prostu… tu… wpadła – szukał odpowiedniego słowa – nie widziała mnie. Na
początku. Przyszła… przypadkiem.
-
Przypadkiem? – Zielone oczy Rafa powiększyły się kilkukrotnie.
-
Tak! – Adam stracił cierpliwość. Odrzucił batonika, którego właśnie miał zamiar
zjeść i wstał. Dał słowo dziewczynie, że nic nikomu nie powie. Jakże mógł
oczekiwać, że ona utrzyma jego sekret w tajemnicy skoro sam nie zrobił tego
samego z jej? Doskonale zdawał sobie sprawę, że to poważna sprawa. Ale domyślał
się też, że niedługo przyjdzie czas, kiedy wszyscy poznają prawdę.
-
Tak nie można – szept Rafa zatrzymał go w drzwiach.
-
Jeśli jesteśmy tylko my – Caine ruchem reki wskazał na ich trójkę – ty nie
możesz nie chcieć nam mówić…
-
Chcę – przerwał mu – ale nie mogę. Ona sama wam powie. Tak myślę.
W takich sytuacjach rzeczywiście
irytowała go własna niesprawność komunikacyjna. Stąpał po cienkim lodzie, który
w każdej chwili mógł się załamać przez jedno nieostrożne zdanie. Sam tak mało
rozumiał, więc jak miał przekazać im cokolwiek? Liczył, że w najbliższym czasie
Julie przyjdzie do nich z garścią nowych informacji.
-
Jej sekret? – Rafe spojrzał na niego ze zrozumieniem.
-
Tak – wyszeptał – prosiła mnie – dodał usprawiedliwiającym tonem. Nie chciał
ich zawieść. Ale jeśli chciał kiedykolwiek wyplatać się z całej tej sytuacji,
potrzebował pomocy kobiet. One znały świat na górze. Wiedziały jak przeżyć.
-
To ważne? – Caine chyba również zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Kiedy Adam
skinął potakująco głową, zamyślił się. Przypomniał sobie o starej, szarej
teczce znalezionej dwa lata temu i starannie ukrytej w jego pokoju. Doskonale
pamiętał, jak ją zdobył. Z torby Barisy można było wyciągnąć wiele ciekawych
drobiazgów. Miała tego tyle, że nigdy nie zauważyła, że coś ginie. Była
zapominalska, dlatego posiadała kilka takich samych rzeczy. Szarych teczek było
kilkanaście. Nie wiedział czy ich zawartość była taka sama. Odruchowo wziął
jedną. Nie spodobało mu się to, co znalazł w środku. Jednak nikomu nic nie
powiedział. Czy to odpowiedni moment? A może to nie jest aż tak ważne? Caine
wcześniej się tak przekonywał, jednak odkąd czarownice zaczęły ich nauczać,
coraz częściej uważał, że nie jest to tylko zwykły kawałek papieru.
-
Czekajcie – wymamrotał, machając ręką. Wybiegł z kuchni tylko po to, by w
przeciągu minuty wrócić z szara teczką w dłoni. Przez chwilę na jego twarzy
widać było wahanie, jednak zanim się rozmyślił, rzucił ją na blat stołu. Rafe
od razu sięgnął po nią i zdjął z niej gumkę. Nie pytał skąd ją ma. Nie musiał –
to tylko gra.
-
Gra? – To zawsze Rafe rozumiał wszystko
najlepiej. Tym razem jednak na jego twarzy malowało się niezrozumienie.
Natomiast Adam w lot pojął, o co chodzi. Bez trudu domyślił się nawet więcej
niż wiedział sam Caine. Nachylili się nad trzema kartkami. Każda opatrzona była
zdjęciem jednego z nich – dziwne – Rafe mruknął do siebie, ale wszyscy wiedzieli,
o co mu chodzi. To nie był jakiś tam świstek papieru. To poważny dokument. Czy
Anioł nie zacząłby go szukać? Spojrzeli na siebie z niepewnymi minami. Potem
wzięli do ręki kartki.
NUMER SERYJNY: 09487601
NAZWA ZWYCZAJOWA: Rafe
UCZŁOWIECZENIE: 8/9
Wykazuje zdolności chłodnego
analizowania faktów. Mózg przyswaja fakty w tempie najszybszym. Zadawalające
postępy w przeróżnych dziedzinach nauki. Zdaje się wykazywać takie cechy jak:
wyrozumiałość, spokój, empatia i zrównoważenie. Mowa rozwija się, choć w
niezadowalającym tempie. Brak widocznych objawów agresji. Fizycznie rozwija się
prawidłowo (o wiele szybciej niż obecnie żyjące kobiety czy mężczyźni ze
Starego Ładu).
NUMER SERYJNY: 09487602
NAZWA ZWYCZAJOWA: Caine
UCZŁOWIECZENIE: 8/9
Wykazuje zdolności łatwego nawiązywania
kontaktów. Największe problemy z nauką. Zajęcia fizyczne zdają się przeważać.
Zdaje się wykazywać takie cechy jak: pracowitość, szczerość, wesołość,
bezpośredniość. Mowa rozwija się w niezadowalającym tempie. Często przebywa na
siłowni, ćwicząc ponad normę – oznaka głęboko ukrytej agresji. Fizycznie
rozwinięty ponad normę.
NUMER SERYJNY: 09487603
NAZWA ZWYCZAJOWA: Adam
UCZŁOWIECZENIE: 8/9
Wykazuje zdolności artystyczne
(prawdopodobnie ma bardziej rozwinięte zmysły). Bardzo przeciętny pod względem
nauki. Zdaje się wykazywać takie cechy jak: powaga, szczerość, odwaga,
małomówność. Mowa rozwija się nienajgorzej, aczkolwiek w tempie
niezadowalającym. Wygląda jakby agresji pozbywał się za pomocą medytacji.
Fizycznie rozwija się prawidłowo.
Oczywiście nie rozumieli wszystkiego.
Chociaż Caine stwierdził, że po dwóch latach to już nie jest podejrzany bełkot,
a coś, nad czym warto się zastanowić. Wspólnie ustalili, że musza zaufać
kobietom. Ale tylko czarownicom. Istniała szansa, że one im pomogę. Że również
nic nie wiedzą o grze, w jaką zostały wciągnięte. Adam miał niezbity dowód, że
jego domysły były słuszne. Wiedział, że muszą uciekać. Tylko jak przeżyć w świecie,
o którym nie wiedzieli praktycznie nic?
_________________________________
Wrzesień
uderzył we mnie jakąś nagłą falą. Jest tak, jakbym jeszcze nie obudziła się z
wakacyjnego snu. Już pierwszego dnia szkoły zaczęła się poważna nauka i moim
zdaniem to stanowczo za wcześnie. Ciągłe gadanie o maturze i naszym roczniku
jak o „eksperymencie” zaczyna mnie – delikatnie mówiąc – męczyć. Za to
zwieszona liczna godzin polskiego i historii cieszy mnie ogromnie! :D
Rozdział
właściwie troszku nudny i już nie mogę się doczekać, kiedy akcja wreszcie
pójdzie do przodu (co najlepsze byłam z niego bardzo zadowolona, gdy pisałam go
jakoś na początku wakacji). Następny to jeden z moich ulubionych i z serii
tych, co to w ogólnie nie miało ich być. Ale coś mnie nagle tchnęło w tę moją blond
główkę i buum… zobaczymy co z tego będzie :)
Coś czuję, że od rozdziału 15 dużo będzie inspiracji Faustem (czytanym po raz kolejny <3)
Coś czuję, że od rozdziału 15 dużo będzie inspiracji Faustem (czytanym po raz kolejny <3)
Pozdrawiam!
P.S.
Czy na serio widzicie parę w Julie i Adamie? Bo, szczerze mówiąc, mi to do
głowy jakoś nie przyszło…