niedziela, 6 października 2013

Rozdział 11

G r a b a r z

*
„Najmniej nieprawdopodobna jest prawda. Żeby uczynić prawdę prawdopodobniejszą, trzeba dodać do niej trochę kłamstwa.”  
Fiodor Dostojewski  

         W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że śniła. Widziała szczura. Male, szare zwierzątko. Jego pyszczek szurał po piasku. Węszył. Zaraz potem natrafił na marmur. Zamigotało srebro. Potem złoto. „Kaba” ktoś wyszeptał. Może nawet nie do niego. Potem pojawiła się czara. Ogromna, trochę przybrudzona, ale pełna pysznego mleka. Z dzikim piskiem rzucił się na nią, jednak czyjeś dłonie chwyciły jego ogon i poczuł, że unosi się w górę. Kilka zdań wypowiedzianych było w języku, który nie miał prawa zrozumieć. Opuszczony na bosą stopę po prostu uciekł. Był zbyt głodny. Po drodze zderzył się z kimś. Ten szczur był mniejszy od niego. Dało się zauważyć, że jest biały, choć sierść miał brudną i posklejaną. Jego czerwone oczy zalśniły w blasku słońca. Zanim jednak zdążył go zaatakować i jego ktoś podniósł do góry. Zapiszczał w geście protestu, jednak kobieta nie zwróciła na to uwagi. „A więc to jest największy cud Karni Maty” wyszeptała. Jej blade usta wypowiadały słowa z ogromną elegancją. Uśmiechnęła się odsłaniając rząd równych zębów. „Ciiii…” znów szepnęła, a zwierzę jak zahipnotyzowane utkwiło w niej czerwone oczka. Ucichło, przestało się wić. Ukryła go za kolorowym szalem i bosą stopą przekroczyła próg świątyni. Spowiła ich ciemność. Usłyszała śmiech. Ostry, gwałtowny, dziki. „Ciiii….”. Potem pisk i błysk perłowych kłów wbijanych w szyję szczura albinosa. Brudne, kiedyś białe futerko, zaplamiło się krwią. Ktoś westchnął.
- Julie! – Usłyszała głos, jednak go nie rozpoznała. Powieki jej ciążyły. Zdała sobie sprawę, że ma ciało. Ciężkie, obolałe ciało, które nie chciało jej słuchać. Nie odpowiedziała na wołanie.

*

- Czy coś jeszcze mogę zrobić? – Mia wyszeptała, patrząc na swoją panią. Jej różowe włosy opadały na ramiona w niesfornych falach. Odgarnęła je niecierpliwym ruchem ręki.
- Nie, to tylko złe samopoczucie – dziewczyna pomyślała, że złe samopoczucie to raczej nie krzyk w środku nocy, ale nic nie powiedziała, tylko skłoniła głowę i wyszła. Ostatnio takie sytuacje zdarzały się coraz częściej. Coraz częściej Amiya zrywała się w nocy trawiona jakimś koszmarem. Za każdym jednak razem uspokajała się bardzo szybko i wymyślała jakąś wymówkę. Mię niespecjalnie to zdziwiło. Dlaczego miałaby powierzać jej swoje sekrety? Nie zrobiła nic, żeby zasłużyć na takie zaufanie. Jednak martwiła się o swoją panią i coraz częściej zastanawiała się czy to przypadkiem ona nie przyczyniła się do tego wszystkiego mówiąc Amiyi o Dalice i Julie.  Mia jednak jedynie mogła domyślać się prawdy. Koszmary w pewnym stopniu były spowodowane ich wcześniejszą rozmową. Jednak ich przyczyna sięgała dużo, dużo głębiej. I miała jedno imię: Grabarz. Kobieta podeszła do okna i westchnęła głęboko. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Przypomniała sobie dzień, który dziś jeszcze raz przeżywała w swoim koszmarze.
- To absurd!
Nie była pewna czy krzyczy do siebie. Szczurzy budynek, świątynia legendarnej mistyczki i ascetki. Bose stopy, tysiące tych przeklętych zwierzaków. Ale ona znalazła tego jednego. Wyjątkowego. Białego z czerwonymi oczami. Jego krew dawała szczęście wampirowi. Niewielu o tym wiedziało. Ona sama dowiedziała się o tym właśnie od Grabarza. To była jej obsesja. Zdobyć to wielkie szczęście. Wielką wygraną. Od kiedy jednak Mia odpowiedziała jej swoją historię, tamte dni wracał. Doskonale zdawała sobie sprawę, co to oznacza. Nie wiedziała jeszcze w jakiej postaci, ale jedno było pewne: Grabarz powrócił.  
 
*
         Z Grabarzem zawsze kojarzy się żurawina. Nikt tak naprawdę tego nie rozumiał. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego akurat ten owoc. Mówiło się, że właśnie z tych czerwonych kulek składał się jego posiłek. Ale co było pewne w związku z osobą Grabarza? Zabawne pytanie, bo dokładnie: nic. Absolutnie nic. Nikt nawet nie potrafił przewidzieć jego płci. Opisy tych, którym się ujawnił brzmiały jednoznacznie: wysoka postać osnuta w czarną pelerynę z kapturem. Nikt nigdy nie widział twarzy Grabarza, nawet jego dłoni. Jedyną pewną informacją było to, że przekupić można go owocami żurawiny. Co oznaczało to w praktyce? Grabarz był praktycznie nieosiągalny. Pojawił się około roku 1600, a na terenach gdzie przebywał, ten owoc pojawił się dopiero dwieście lat później. Człowiek ten urodził się na terenach bardzo niestabilnych politycznie. Jednak miejsce to, jako ostatnie w Starym Ładzie należało do kraju zwanego Polską. Później stało się zapomnianą częścią Centrum. Z podań wynika jedno. Kilkanaście osób zginęło oskarżonych o okrutne rzeczy. Jedna powróciła. Nie wiadomo czy to mężczyzna czy kobieta. Trudno powiedzieć czy Grabarz jest potężnym czarodziejem, wampirem czy istotą całkowicie nam nieznaną. Czy jego powrót był zemstą? Otóż w 1606 r. pojmano kilku grabarzy i oskarżono ich o sprowadzenie zarazy, czary i bezczeszczenie zwłok. Zaczęło się od pojemników z proszkiem. Dziwnym i okropnie niebezpiecznym. Jednak prawda pojawiła się dopiero podczas tortur. Wypłynęła z ust grabarzy niczym gorzka, śmierdząca, kleista ciecz. Trujący proszek sporządzany był przede wszystkim ze zwłok. Smarowano nim progi, klamki, kołatki. Ludzie zarażali się jeden od drugiego, nieświadomi zagrożenia. Nieświadomi zbrodni, która owiewała ich niczym szara, zimna mgła. Sprawcy profanowali miejsca święte, okradając je z cennych przedmiotów rzekomo potrzebnych do czarów. Jednak największą zgrozę budziło coś innego. Owi grabarze mięli rozcinać brzuchy brzemiennych kobiet, wyjmować płody i pożerać serca nienarodzonych dzieci. W wiosce zapanował chaos. Strach snuł się od jednego człowieka do drugiego, przekazywany niczym owa zaraza. Jedno było pewne: ludzie chcieli sprawiedliwości. I dostali ją. Grabarze zostali oskarżeni. Winę udowodniono. Spalono ich żywcem. Zaraza ustąpiła. Jednak pojawiło się coś nowego. Coś o wiele gorszego. Ni to widmo, ni to człowiek. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób istniał. Przedstawił się jako Grabarz. Oczywiście, jeśli można nazwać to przedstawieniem się. Któregoś razu ukazał się dziecku. Starsze kobiety lubiły snuć opowieści, że dziecko zaszło Grabarza, kiedy ten marzył zapatrzony w horyzont. Nieświadoma zagrożenia dziewczynka uśmiechnęła się i zaczęła palcem rysować po ziemi. Postać kucnęła przy niej i zaczęła pisać obok niej. Rękaw szaty zasłaniał jednak jej dłoń. Po chwili dziewczynka odczytała jedno słowo „Grabarz”. Przerażona spojrzała w górę i prawdopodobnie spojrzała w oczy upiora. Kiedy pojawiła się w wiosce, nikt nie był w stanie wyciągnąć z niej więcej niż to jedno słowo. Po jakimś czasie dziecko wydukało historię o napisie na ziemi. I natychmiast zostało odseparowane. Dlaczego? Otóż ono nie miało prawa tego przeczytać, gdyż czytać nie potrafiło. A ponieważ dziewczynka zdziwaczała, uznano że wymyśliła całą historię. Jednak w końcu nadano zjawie imię Grabarza. Uznano, że jeśli w jakiś sposób będą go nazywać, łatwiej będzie go znosić. Za dużo było niewiadomych. Strach przed bezimiennym człowiekiem skrytym za prawdziwą maską stawał się większy. W końcu jego natężenie było zbyt wysokie. Najbardziej obawiano się Grabarza, kiedy nie było o nim słychać. Ludzie wariowali przerażani na samą myśl, co może knuć. Każde niewytłumaczalne zjawisko, morderstwo czy psychiczna choroba miała być jego sprawką. Ile było w tym  prawdy, nikt nie wiedział. Z biegiem lat krążące legendy zmieniały się. Jedna barwniejsza od drugiej. Co ciekawsze, w jednych Grabarz był upiorem. Sennym koszmarem, który zabijał i mącił w umysłach. W innych natomiast był bohaterem, który ratował ludzi. Bo czyż zabicie ciężko chorego nie było dla niego ulgą? Grabarz zrobił to, na co nie miała odwagi rodzina. Wielu szukało go na cmentarzach. Czyż to nie było oczywiste? Pasował tam najbardziej. I mówiono, że tam właśnie mieszka. Jednak tak naprawdę nikt nigdy nie spotkał go właśnie na cmentarzysku. Z czasem jednak miejsce to stało się taką samą legendą jak wszystko inne. Czy jest więc coś pewnego w historiach o Grabarzu? Żurawina. Tego samego czasu, kiedy pojawiły się zbrodnie (czy też czyny bohaterskie) Grabarza, pojawiła się żurawina. Maleńki owoc rysowany na drzwiach i ścianach oznaczający, że upiór odwiedził owe miejsce. Zawsze malowany był czerwoną mazią. Co bardziej dramatyczni, wierzyli, że jest to krew jego ofiar. Jednak po dwustu latach, gdy zaczęto transportować żurawinę na tereny, na których żył Grabarz, okazało się, że to właśnie ona rozsmarowana jest na drzwiach i ścianach. W końcu ludzie starali się ją pozyskać i układali jej czerwone owoce na progach domów, pragnąc przekupić upiora. Udawało się. Soczyste owoce zazwyczaj znikały a mieszkańcom domu nic się nie działo. Kiedy ludzie zaczęli wkraczać w XX w, wszystko zaczęło się zmieniać. Przestali się obawiać. Po prostu strach zastąpiła nowoczesność. Przypadkowa osoba unosiła brwi ze zdziwienia śmiejąc się z bajek o upiorze mordercy czy upiorze bohaterze. Po prostu zaczęli go ignorować. Ale niestety nie mogli przewidzieć jednego. Grabarz powróci. I to już wkrótce. Jeszcze silniejszy. Jeszcze straszniejszy. Jeszcze potężniejszy. I żądny zemsty.

*
         Każda godzina była walką. Czuwały całą noc. Noc pełną strachu i majaczenia Julie. Starały się chłodzić ciało dziewczyny, jednak przegrywały z magią je wypełniającą. Spocona, rozgrzana i wycieńczona otworzyła oczy w chwili, gdy księżyc w pełni zaniknął z chmurnego nieba. Jednak nie było z nią kontaktu. Szaleństwo w jej oczach przypomniało im, że nie jest sobą. Obłąkanym wzrokiem wodziła po pomieszczeniu, jednak nie dawała żadnego znaku, że ich rozumie. Że wie, co do niej mówią.  Zasnęła po kilku minutach. Jednak oddech miała już spokojniejszy. Mniej urywany. Gorączka powoli ustępowała.
- Zwilż jej usta wodą – Laura krzątała się wkoło przyjaciółki i dyrygowała całym towarzystwem. O dziwo nikt się nie sprzeciwił. Uznały, że czas na rozmowy (i bez wątpienia kłótnie) nadejdzie później. Gdy już czarownica się obudzi. Nastąpiło to około południa. Obłęd jeszcze nie zniknął z jej ciemnych tęczówek, ale patrzyła już dużo przytomniej. Jej skóra była bledsza niż zwykle, naznaczona rumieńcami. Fioletowawe cienie pod oczami zdradzały jak ciężką miała noc. Wolno podniosła dłoń do czoła i odgarnęła czarne pasma mokrych, posklejanych ze sobą włosów. Lekko podniosła się na łokciach i spojrzała po zebranych.
- Tylko nie mówicie, że to z mojego powodu całe to zbiegowisko – warknęła z poważną miną, jednak jej głos był tak słaby, że efekt był raczej komiczny aniżeli groźny. Zakaszlała głośno i uśmiechnęła się blado. Jak przez mgłę pamiętała ostatnią noc. Powoli zbierała wszystko w całość. Głowa bolała  jakby ktoś uderzył ją czymś tępym w potylicę. Szybko domyśliła się, że Laura i Diana musiały się tej nocy wiele dowiedzieć. A jeśli nie, na pewno zaczną pytać. Już wkrótce. Spojrzała na Paley i po jej minie poznała, że już koniec tajemnic – ile wiedzą? – Westchnęła. Jednak tak naprawdę nie czuła się winna. Może nawet trochę jej ulżyło. Laura nareszcie miała poznać prawdę. A jeśli dojdą do podobnego wniosku (Julie była w stanie założyć się, że tak będzie), pomoc kogoś tak doświadczonego i silnego jak Diana na pewno będzie przydatna.
- Wciąż za mało – wampirzyca spojrzała na nią krzywo – ale nie czas na to. Najpierw odpocznij, potem porozmawiamy. Chętnie dowiem się gdzie włóczysz się po nocach – tym sposobem Diana dała Julie do rozumienia, że wie dużo więcej niż przypuszcza reszta. Czarownica zbladła, jednak nikt tego nie zauważył. Znając nieprzewidywalność wampira, dziewczyna nie była w stanie stwierdzić czy jej pomoc jest tak oczywista jak myślała na początku.
- Właśnie – Laura również była ciekawa, jednak w tej chwili ważniejsze było zdrowie przyjaciółki. Niosła białą miseczkę w złote, grawerowane kwiaty pełną parującej zupy – a teraz jedz i nie marudź – ostrzegła, wiedząc jaką marudą jest Julie. Ta jednak z ochotą chwila za łyżkę i rozkoszowała się gorącym posiłkiem. Zmrużyła oczy rozkoszując się smakiem. – Zaraz naszykuję ci wody. Wykąpiesz się.
- Daj spokój – Paley zatrzymała ją ruchem ręki i jednym gestem musiała odkręcić kurek w łazience, gdyż chwilę później usłyszała jak wanna napełnia się wodą. Spojrzała po zebranych, odgarniając za ucho pasmo niebieskich włosów. – Myślę, że już możemy sobie pójść. Julie musi odpocząć i na pewno później będzie chciała – zawahała się – z kimś się zobaczyć. Spotkajmy się pod wieczór. Ma ktoś pomysł gdzie będziemy mogły spokojnie porozmawiać?
- Przyjdźcie do mnie – Diana wstała, zaszczyciła ich chłodnym spojrzeniem i wyszła. Spojrzała po sobie nieco zaskoczone. Nikt raczej nie odwiedzał wampira w jego domu. Nikogo tam nie zapraszała. Nigdy też nie było potrzeby wpraszania się tam.
- Niech i tak będzie – Mikel zacmokała z aprobatą, dłońmi wyprostowała spódniczkę, założyła sznurowane trzewiki i wyszła żegnając się jedynie gestem.
- Ja chyba też nie jestem już potrzebna, prawda? – Westchnęła niebieskowłosa i uśmiechnęła się blado – przyda mi się trochę snu.
         Kiedy zostały same, Julie lekko się zmieszała. Wiedziała, że wieczorem wszystko sobie wyjaśnią, jednak nie mogła znieść wyrazu jasnych oczu Laury. Czuła się źle. Przyjaciółka tak się nią zaopiekowała, podczas kiedy ona karmiła ją jedynie kłamstwami. Ewentualnie omijaniem prawdy. Westchnęła i usiadła na łóżku. Chciała jak najszybciej się umyć i spotkać z Adamem. Koniecznie musieli porozmawiać. Ściągnęła swoje ubranie i od razu wrzuciła je do kosza. Będzie musiała coś pożyczyć, gdyż jej własne było w strzępach.   Kiedy zanurzyła się w cieplej wodzie, westchnęła z rozkoszy. Po tej nocy czuła się brudniejsza niż po dniu w warsztacie. Kleiła się od potu. Piasek miała praktycznie wszędzie. Szczypanie w niektórych miejscach pozwoliło odkryć rany i zadrapania, które najpewniej powstały, kiedy czołgała się po piasku. Nagorzej wyglądały nadgarstki. Rany na nich ciągnęły się aż do łokci. Kolana również były zdarte, na lewym udzie miała kilkanaście malutkich zakrwawionych punktów. Na brodzie również miała zdartą skórę, ale to nie wyglądało aż tak tragicznie. Była wycieńczona i z ulgą zanurzyła głowę, delikatnie masując obolałe skronie. Wilgotna para wdzierała się jej do nozdrzy, umożliwiając oddychanie. Nie chciała zbyt długo korzystać z gościnności Laury i marnować jej zasobów wody, olejków i innych kosmetyków, które na Calachana były rzadkością. Leżała jednak dopóki w wannie nie zrobiło się zimno. Wtedy wyszła, wytarła się puszystym, miękkim ręcznikiem. Z lustra w misternie zdobionej, złotej ramie patrzyła na nią blada, poraniona dziewczyna z zapadniętymi policzkami i sińcami pod oczami. Miała smutne oczy jeszcze pełne zeszłonocnego bólu. Nieczęsto to się zdarzało. W Imperium nie było więzów krwi. Każda kobieta była twoją siostrą, więc nawet jeśli ktoś ginął, nie opłakiwałeś go zbyt długo. Wszyscy byli wielką rodziną i jeśli człowiek chciałby smucić się przy każdej śmierci, chorobie… cóż, musiałby być cały czas smutny. Oczywiście kobiety nie były niczym lalki bez uczuć. Zło, które przytrafiło się przyjaciółce, odbijało się na tobie. W ten sposób to działało. Ale Julie nigdy nie miała nikogo bliskiego. Nie znała swojej matki, nie wiedziała czy ma jakąś biologiczną siostrę. Przed trafieniem na Calachana nie miała nikogo.
- Przyniosłam ci świeże ubrania – blondynka uśmiechnęła się ciepło, patrząc na swoją zamyśloną przyjaciółkę stojącą przed lustrem w jej ręczniku.
- Dziękuję – uśmiechnęła się z przymusem. Laura przyniosła jej granatową sukienkę z długimi rękawkami zrobionymi z delikatnej siateczki.  Była na tyle długa, że zakrywała kolana. Zapinana była na kilkanaście dużych, prostych guzików. Do tego przyniosła czarne półbuciki na płaskim obcasie wykonane z miękkiej skórki, aby ulżyć jej obolałym stopom.
- Starałam się, żeby zakrywało jak najwięcej – odezwała się cicho – no wiesz, żeby nie było niepotrzebnych pytań.
- I tak będą. Ale cóż, wiedźmą takie rzeczy się zdarzają – starała się, aby jej głos zabrzmiał beztrosko. Wiedziała, że raczej jej się to nie udało, dlatego doceniła wysiłek Laury, która tylko uśmiechnęła się i zostawiła ją samą, aby mogła się ubrać.
         Kiedy wreszcie była gotowa, słońce było już wysoko na niebie. Pożyczyła jeszcze ciemne okulary i granatowy, słomiany kapelusz. Czuła się trochę dziwnie w takim stroju. Jakby udawała kogoś innego. Wiedziała jednak, że nie jedyne, co może ją spotkać, to czyjeś zaskoczone spojrzenie. Słońce prażyło niemiłosiernie i każdy chronił się jak mógł. Zresztą dokładnie się sobie przyjrzała i stwierdziła, że nie widać wszystkich ran. Drobne zadrapania były codziennością przy jej pracy, więc jeśli coś tam było widać, nie było to podejrzane. Nie była zaskoczona, kiedy zobaczyła Oyę w Bazie Dowodzenia.
- Co tu robisz, Julie?– Zaskoczona uniosła jasne brwi.
- Przyszłam – zawiesiła głos, doskonale przygotowana na to pytanie. Jeśli dobrze dedukowała i odkryła prawdziwe zamiary Aniołów, to prawda powinna wszystko załatwić – przyszłam zobaczyć się z Adamem. W domu mi się nudzi, więc pomyślałam… - znów się zacięła, teatralnie wykręcając sobie palce. Oya przyjrzała jej się dokładnie, jednak z uśmiechem. Pomyślała, że trafiła ze strojem. Musiało wyglądać jakby ubrała się tak specjalnie na to spotkanie, nie z przymusu.
- Polubiliście się, prawda?  – Oya spojrzała na nią z pełnym samozadowoleniem, kierując się ku przejściu do mieszkania mężczyzn.
- Po prostu znaleźliśmy wspólne tematy – kolejna przećwiczona odpowiedź. Prawdziwa, a jednak sprowadzająca kobietę na niewłaściwy tor myślenia. Julie już po drodze stwierdziła, że będzie musiała sprytnie omijać prawdziwy cel, a jednocześnie - zapytana odpowiedzieć prawdę. Może inny Anioł nie odkryłby kłamstwa, ale nie można było lekceważyć potęgi Oyi – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza – spojrzała na nią niby niepewnie.
- Ależ skąd! – Odwróciła się, a jej skrzydła musnęły dziewczynę po nogach – to miłe, że się dogadujecie. To znaczy, że są zdolni do nawiązywania relacji, co z kolei oznacza, że będą potrafili funkcjonować w społeczeństwie. A to przecież nasz cel – otworzyła drzwi a Julie pomyślała, że Anioł również całkiem nieźle dopiera słowa w taki sposób, żeby, mówiąc prawdę, zmylić słuchacza. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko, udając lekko zawstydzoną, jednak do kostnicy weszła pewnie. Dreszcz przeszedł jej po plechach, przypominając sobie jej ostatnią nocną wizytę w tym miejscu. Wiedziała jednak, że nie może cały czas zgrywać dziewczynki przyłapanej na skradaniu się do mężczyzn, bo w końcu przesadziłaby i Anioł zacząłby mieć wątpliwości – chyba są nad basenem – dodała, kiedy w pomieszczeniu nie zastały nikogo.
         Mężczyźni mięli wyodrębnione osobne pomieszczenie na basen. Było dość duże, wyłożone białymi i niebieskimi płytkami. Cztery tory miały zapewnie służyć indywidualnym ćwiczeniom. Kiedy tylko tam weszły, uderzył ich zapach chloru, gorące powietrze i śmiech. Kobieta o mysich włosach siedziała na brzegu. Miała zielony, jednoczęściowy kostium i wianek składający się z drobnych, białych kwiatuszków. Uśmiechała się leniwie i tłumaczyła coś stojącemu przed nią       Caine’owi. Ten uśmiechał się szeroko, raz po raz machając rękoma i przy okazji rozchlapując wodę. Nieopodal Rafe pochylał się nad drugą kobietą, dryfującą na wodzie, zapewnie chcąc przeanalizować jak to jest możliwe. Ta zdawała się być drobniejsza. Jej długie, ciemnobrązowe włosy falami układały się na wodzie a wianek w rożnych odcieniach rożu zdawał się być odpornym na zamoczenie. Kobieta leniwie machała nogami, dłonie układając na również jednoczęściowym, bladoróżowym stroju.
- Ej! – W chwili, gdy się odwróciły, zobaczyły jak blondynka prawie niezauważalnie szarpnęła głową, a woda wzbiła się w powietrze, otoczyła Caina i przykryła go. A więc to musiała być Echo, nimfa władająca wodą. Wszyscy spojrzeli na nich, ale dopiero, gdy chłopak śmiejąc wynurzył się i krzyknął – cześć!
- Witajcie – druga nimfa zgrabnie wyskoczyła z wody i uśmiechnęła się do nich – Musisz być Julie – wyciągnęła do niej rękę. A kiedy kiwnęła głową, dodała – Jestem Paula. Tam siedzi Echo – wskazała na blondynkę, która jedynie skinęła głową. Dziewczyna odniosła wrażanie, że są bardzo zaskoczone tą wizytą. Zauważyła jak brunetka porozumiewawczo spogląda na Aniola.
- Chciałam zobaczyć się z Adamem – wypaliła. Nie miała czasu na wszelkiego rodzaju uprzejmości.
- Jest u siebie – Rafe spojrzał na nią przenikliwie i miała wrażenie, że on spodziewał się tej wizyty a wręcz na nią czekał.
- Z matką? – Pytanie zadała Oya i od razu cztery głowy skinęły potakująco. Julie bez słowa ruszyła do pokoju mężczyzny zastanawiając się jak pozbyć się nieprzewidzianego gościa i jak przekazać mu wszystko, żeby nikt ich nie podsłuchał.
- Cześć! – Nie pukała, tylko pewnie weszła do pokoju. Chciała sprawić wrażenie, że czuje się tu jak u siebie. Rudowłosa, poważna nimfa z kolorowym wiankiem na głowie spojrzała na nią z zaskoczeniem. Zauważyła, że lojalnie wobec syna natychmiast przesunęła się w taki sposób, aby zakryć rozłożone na łóżku papiery. Chłopak jednak dotknął uspokajająco jej ramienia i coś szepnął. Wstał i już wiedziała, że zrozumiał. Podszedł do niej z przesadną radością.
- Ale się cieszę! – Uśmiechnął się szeroko, bardzo nienaturalnie jak na niego i mocno ją przytulił. Spontanicznie pocałowała go w policzek, modląc się, żeby nie przesadzić. Było to bardzo dziwne zachowanie, ale w jakimś stopniu jego bliskość sprawiała jej przyjemność. Jednak czuła, że jest cały spięty.
- Nie wiedziałam, że macie dziś lekcje – najwyraźniej rudowłosa nimfa postanowiła im o sobie przypomnieć. Wstała i dziewczyna uzmysłowiła sobie, że jest mniej więcej jej wzrostu.
- Nie mamy, ale trochę się stęskniłam – miała ochotę uderzyć się w głowę za kiepską improwizację. Doszła do wniosku, że powinna ćwiczyć każdą możliwą sytuację. Nimfa jednak najwyraźniej uwierzyła w jej wersję.
- Oczywiście, więc zostawię was samych – uśmiechnęła się nawet przyjaźnie – Zotna.
- Julie – podała jej dłoń, a kiedy nimfa wyszła, uderzyła otwarta dłoń w czoło – co za idiotka!
- Ciii! – Zakrył jej usta ręką, uśmiechając się figlarnie. Pierwszy raz widziała go w tak dobrym humorze – niezłe…
- Przedstawienie? – Dokończyła za niego – nawet tego nie komentuj. Musimy pogadać. 
- Wiem – spojrzała na niego i pomyślała, że powinna go poprawić i nauczyć zwrotu „domyśliłem się”, jednak szybko się opanowała. Nie czas na to – co to jest? – Aż podskoczyła, kiedy podniósł głos, jednocześnie wskazując na jej ręce. Oczywiście bezceremonialnie podwinął rękaw i zaczął będąc fakturę ran – co się stało? – Zapytał już łagodniej, widząc jej karcące spojrzenie.
- Miałam małą nocną przygodę. Och, po prostu ciężka pełnia. Magia trochę mną zawładnęła – dodała lekko zirytowana, wiedząc, że nie podda się tak łatwo.
- Ale…
- Nie – przerwała mu i ściszyła głos – mam bardzo mało czasu. Chodzi o to, że przez moje ostatnie… odkrycie, byłam bardzo rozstrojona. Nie zdążyłam się uspokoić przed pełnią i zwyczajnie mnie poniosło. Ale chodzi o to, że – wzięła głęboki oddech – nie jest dobrze, Adamie. Będę musiała powiedzieć o was dwóm osobą. Zdaje się, że w gorączce trochę majaczyłam. Nie ma innej możliwości.
- Dobrze – odpowiedział po chwili przeciągając sylaby. Spokojnie analizował wszystko, co powiedziała  - Ale jest coś jeszcze – podszedł do tej samej szuflady, co ostatnio. Uzgodnił z resztą, że zatrzyma papiery u siebie i pokaże czarownicy jak tylko się zjawi. Podał jej szara teczkę, a ona bez słowa ją otworzyła. Czytała wszystko bardzo uważnie.
- To tylko gra, Julie – powiedział smutno – jesteśmy jedynie…
- Eksperymentem – dokończyła, widząc że brakuje mu słowa – cóż, to było raczej oczywiste. Ale Anioły nie to miały na myśli. Eksperymentem nie jesteście wy jako ludzie. Eksperymentem jesteśmy my. Rozumiesz? My wszyscy.  Celem jest wasz powrót do ekosystemu, ale nie jako mężczyzn. Macie już wrócić jako ojcowie, rozumiesz? A naszym zadaniem nie jest nauczenie was pisać tylko zbliżyć się na tyle blisko, żeby połączyć się w pary. Jak jakieś zwierzęta!
- Cii! – Kolejny raz zakrył jej usta dłonią – mniej więcej do tego doszedłem. Chcę powiedzieć reszcie. Wiem, obiecałem…
-  W tej sytuacji nie mamy innego wyjścia – Adam przewrócił oczami z irytacji, że przerywa mu po raz kolejny – ja powiem dziewczynom. Ale wiesz, że to nie koniec? Musimy coś zrobić. Nie wydaję mi się, żeby tu chodziło jedynie o sparowanie nas. Jeszcze nie wiem, co to takiego, ale… Adamie, do tej pory myślałam, że mamy na was chuchać i dmuchać. Że wasze istnienie jest najwyższą stawką.
- Nie jest – wyszeptał
- Wychodzi, że nie. Jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli okaże się, że w nie będziecie im w jakiś sposób odpowiadać… po prostu się was pozbędą. Przecież mają jakby… zapas – zamilkła, przerażona jak te słowa brzmią. Mężczyzn znała bardzo krotko, ale wszyscy już się zżyli. Nie było mowy, żeby pozwoliła im zginąć – Ale czy rozumiesz co to znaczy? Zostanie tutaj to jak dobrowolne wejście na płonący stos – wyszeptała tak cicho, jak tylko mogła. Widziała, że i chłopak co chwilę błądzi wzorkiem, żeby wyszukać potencjalne niebezpieczeństwo.
- Wiem – westchnął, przykładając dłonie do skroni.
- Dziś umówiłam się z dziewczynami. Spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Mam rozwiązanie – spojrzał na nią bardzo poważnie i pomyślała, że wie, co zaraz powie. Nie pomyliła się – ucieczka.
- Zaplanujemy ją – powiedziała po chwili dłuższego milczenia. I wiedziała, że to jedyna, co mogła mu w tamtej chwili obiecać. Nie było innego wyjścia.

____________________________________

Ech, miałam małą potyczkę. Rok szkolny zaczął się bardzo intensywnie a mnie dopadła jakaś zaćma. Ale powoli zbieram się w sobie i wracam do blogowania. Chyba udało mi się nadrobić zaległości, jeśli nie – pisać, zaraz przybędę :)
Rozdział jeden z moich ulubionych. Głownie za sprawą Grabarza do którego zapałałam cichą namiętnością.  Mam ogromną nadzieję, że uda mi się go wykreować tak, jak chcę. Inaczej się potnę, przysięgam. Użyłam w historii mniej lub bardziej znane wątki. Świątynia Karni Maty istnieje również w naszym świecie. Losy grabarzy to opowieści z moich rodzinnych stron o Ząbkowicach Śląskich. Stały się, moim zdaniem, bardzo ciekawym fundamentem do wprowadzenia postaci Grabarza, choć ich historia nie przewidywała powrotu, żurawiny etc.

Ostatnio troszkę się bawiłam i chciałam podzielić się czymś jeszcze. Zrobiłam ZWIASTUN tego bloga. Tak, żeby troszkę wczuć się w klimat. Klikajcie i oglądajcie :)