P r a w d a n i e
w y z w a l a
*
„Najniebezpieczniejsze
kłamstwa to prawdy nieco zniekształcone.”
G. C. Lichtenberg
G. C. Lichtenberg
Usłyszała
pisk. Na tyle ostry, żeby ją obudzić. Ale tylko ją. Miała wyostrzone zmysły.
Tylko ona. Z całej wioski tylko ona jedna była dziwadłem. Nikt nigdy nie raczył
jej powiedzieć co to może oznaczać, dlaczego w ten sposób reaguje. Była inna i po prostu w pewnym momencie
postanowiła do tego przywyknąć. I tyle. Tak po prostu. Dlatego kiedy ów krzyk
zadźwięczał w jej głowie, zerwała się z łóżka. Ale nie była przerażona. Zawsze
panowała nad swoimi emocjami. Nie była do końca świadoma, ale faktycznie tak było.
Po prostu, nigdy się tego nie uczyła. Nigdy nie starała się tego zrozumieć. Tu,
na Armut tak już było. Każdy martwił się
raczej tym jak przeżyć i wykorzystywał każdą swoją umiejętność, aby to osiągnąć
nie pytając dlaczego tak jest i skąd się to wzięło. Być może gdyby Mikel
posiadała jakiekolwiek wychowanie, tej nocy nie wychodziłaby z domu. Ale nie
posiadała, a ten krzyk był inny. Bo gdyby to był jakikolwiek normalny krzyk,
wtedy nawet nie wychyliłaby nawet głowy z domu. Na tej ulicy krzyk nie był
czymś nienormalnym. Tak się po prostu żyło. Ale tym razem było to zupełnie coś
innego. Tak więc Mikel, ta dziwaczna dziesięcioletnia dziewczynka w szarej
sukience, biegła ile sił do źródła tego
hałasu. Ponieważ się tu wychowała, nie miała problemów z orientacją. Biegła
pewnie. Kiedy krzyk nasilił się, powoli odwróciła głowę. Cofnęła się. To
przecież była normalna reakcja. Każdy by tak zrobił. Dlaczego więc zganiła się
w myślach za ten krok? Oprzytomniała dopiero po chwili.
- Cześć – wyjąkała w
jej mniemaniu pewnym głosem. Kobieta, której krzyk musiała słyszeć, siedziała
na ziemi. Głowę opierała na kolanach, więc nie mogła zobaczyć jej twarzy.
Jedynie czarne, długie, gęste włosy. Ile mogła mieć lat? Zdecydowanie była
starsza od niej ale… ale była taka drobniutka. Jej ciałem raz po raz wstrząsał
dreszcz. Chciała podejść, ale smród, który ją otaczał, był zbyt okropny.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że odór ten wydzielają truchła ptaków
leżące wkoło niej. Czarne kruki leżały niczym wypchane kukiełki ze skrzydłami
powyginanymi w najdziwniejsze strony, jakby ktoś łamał je, jakby pastwił się
nawet nad nieżyjącym już stworzeniem. Krew płynęła wąskimi stróżkami, drążąc
kanały w piaszczystej drodze, ale zbiegała się w jednym miejscu. U stóp
dziewczyny. Jednak ona zdawała się nie zauważać, że wkoło jest pełno krwi. Że
jej czarny kombinezon na pewno nią przesiąkł – przepraszam! Halo! Słyszysz
mnie? – Spróbowała odezwać się raz jeszcze. Wtedy czarnowłosa podniosła głowę.
Chwilę błądziła wzrokiem po okolicy, jakby nie była pewna, kto się do niej
zwraca. Jakby nie widziała. Potem jej oczy spotkały się z tęczówkami Mikel.
Znów się cofnęła. Czyż możliwe było, aby tyle bólu zawierały oczy? Tylko oczy.
Te należące do nieznajomej były tak nienaturalne, tak pełne cierpienia, że
wypadałoby zastanowić się czy to nie jest sen. Może ona, Mikel, nadal śpi w
łóżku a to jeden z jakiś koszmarów?
- O – od - d – dejdź
stąd – wyszeptała tak cicho, jakby same słowa były wielką zbrodnią.
Jednocześnie ten pełen cierpienie, tak uroczo dziewczęcy głos utwierdził ją w
przekonaniu, że to jest rzeczywistość.
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, nieznajoma odrzuciła głowę do tyłu,
głośno wciągając powietrze. Zdawało się, jakby zaraz miała się udusić. Ale
czym? Co jej szkodziło? Ciało dziewczyny wygięło się pod wpływem
niewytłumaczalnego dla niej bólu. Stłumiła okrzyk. Zaraz jednak opadła na
ziemie. W jednej chwili. Jakby zanikły jej wszystkie mięśnie. Czarne włosy
wylądowały w kałuży rdzawej krwi. Szamotała się walcząc z upiorem tylko jej
znanym z imienia. A potem krzyknęła. Z tej odległości krzyk ten wydał się Mikel
jeszcze bardziej inny. Miała ochotę podejść do niej i spokojnie wytłumaczyć, że
powinna krzyczeć normalnie. Tak jak każdy. A nie wydawać z siebie te okropne
dźwięki. Jakby w jej klatce piersiowej siedziała jakaś bestia. Nawet wykonała
krok do przodu, żeby spełnić to irracjonalne pragnienie. Jednak po raz trzeci
tej nocy, cofnęła się. I była to najlepsze rozwiązanie, ponieważ chwilę później
na odciśniętym w piasku śladzie buta, leżał kolejny martwy ptak. Na jego dzióbku ujrzała stróżkę zakrzepłej
krwi. Powstrzymując odruch wymiotny, obeszła go i nachyliła się nad dziewczyną.
Właściwie nie wiedziała, co zrobić. Przecież była dzieckiem. Wezwać pomocy?
Nie. Skoro nikt nie usłyszał wrzasków dziewczyny, to tym bardziej nikt nie
usłyszy jej. Przyłożyła ucho do jej ust. Bez problemu wyczuła oddech. Co prawda
słaby, ale jednak. Słyszała jej serce.
Biło tak mocno, jakby miało zaraz eksplodować. Jakby było bombą na granicy
wybuchu. Mikel przeraziła ta możliwość. Kobieta nie wymagała reanimacji, ale
przecież dobrze nie było. Złapała ją za rękę. Taki głupi, ludzki gest. Wszystko
trwało parę chwil. Muśnięcie palców, dotyk skóry. Dziewczynka poczuła falę
energii uderzającą w jej mózg. Zachwiała się.
Wylądowała pupą w kałuży krwi. Próbowała się podnieść, jednak ręce
jedynie ślizgały się w gęstej, lepkiej cieczy.
- Kim ty jesteś? –
Krzyknęła w desperacji, jednak odpowiedziało jej jedynie dyszenie. Jakby
nieznajoma próbowała złapać oddech. Po zapadniętej
twarzy dziesięciolatki zaczęły płynąć łzy. Bała się. Czuła, że w jej nowe,
bialutkie majteczki są mokre. Sukienka cała zakrwawiona. Tyle na nie pracowała!
– Odpowiedz! – Krzyknęła raz jeszcze i w furii złapała ją za ramię chcąc
odwrócić twarzą do siebie. Błąd. Kolejna fala energii miała dużo większą moc.
Plecy zdarzyły się z czymś miękkim. Z
obrzydzeniem pomyślała, że to musi być truchło kruka. Ale ręka nie wykonała
żadnego ruchu, żeby go odepchnąć. Jakby
nie miała żadnego mięśnia w całym ciele. Próbowała jakoś się poruszyć. Ale coś
– lub ktoś – odebrało jej siły. Krzyknęła w chwili, gdy kolejna fala
energii zmasakrowała jej mózg. Zalały ją
czyjeś wspomnienia. Niewyraźne obrazy. Oczy. Tak potworne. Gasnące oczy w
których już odbijała się śmierć. Potem krzyk.
Nie potrafiła odróżnić słów. Prócz jednego. „Diana!”. Rozpaczliwe
wołanie. Imię wypowiedziane z żalem, tęsknotą i cierpieniem. Dlaczego wokoło
tej dziewczyny tyle było cierpienia? Mikel zadrżała, próbując wstać. Jednak tylko
przewróciła się na bok, brodę brudząc sobie krwią z piaskiem. Nastał ból. Jak
chwilę wcześniej nie czuła żadnego mięśnia, tak teraz dokładnie każdy palił ją
ogniem gorącym, nieokiełznanym. Obrazy powracały, powtarzane niczym mantra.
Wychwyciła jeszcze jeden głos. Rozpoznała, że należał do nieznajomej. „To Klątwa, słyszysz? Ale nie
przeznaczenie! Trzymaj się, trzymaj!”. W jej myślach pojawiła się twarz. Tak
dziwna. Ostra i zupełnie niedelikatna. To był człowiek, ale… ale jakiś inny.
Nie przypominał nikogo ze znanych jej osób. Miał rude, krótkie włosy, bliznę na
twarzy, zielone oczy. Ale nie był kobietą. Delikatny zarost i ostro zarysowana
linia szczęki wyraźnie o tym świadczyły.
- DOŚĆ! – Młoda
kobieta poderwała się z ziemi, uskrzydlona dziwną mocą. Czyżby wiedziały to
samo? Kim był ten człowiek? Jakiej był rasy? Dlaczego był tak podobny do nich?
Co jej się stało? A te kruki? Dlaczego i ją, Mikel, wszystko boli? Jednak na
głos nie wypowiedziała ani jednego z tych pytań. W ciemnych oczach kobiety
kryła się furia. Skrzyły się. Z niebezpieczną precyzją posuwała się naprzód,
żeby dopaść swoją ofiarę. – Kim ja jestem? Raczej kim ty jesteś? I skąd się tu
wzięłaś? – Było w tej scenie coś okropnego. Nieznajoma była drobna, jednak głos
sugerował wielką siłę. Nie bała się, wściekłość rozsadzała jej skronie. Krew
posklejała długie, hebanowe włosy. Usta skrzywiła w grymasie. Warknęła. Mikel
była przerażona. Próbowała się cofnąć, jednak nagle zdała sobie sprawę, że nie
ma gdzie.
- Na imię mam Mikel – wyszepta- usłyszałam
krzyk, więc wyszłam i…. – Spojrzała w jej oczy, dumnie unosząc podbródek – i
przybiegłam na pomoc.
- Jesteś wiedźmą, tak?
- Nie wiem –
wyszeptała, wciąż przerażona.
- Nie wiesz? – Uniosła
idealnie równą, czarną brew.
- Ja chyba… chyba –
przełknęła ślinę i spojrzała w jej pełne złości oczy – chyba potrafię manipulować
uczuciami.
Koszmary powracały. Stada powykręcanych kruczych
trucheł pojawiały każdej nocy. Ból również. Rozsadzał skronie. Nawet nie miała
siły krzyczeć. Nie próbowała ukoić cierpienia. Traktowała to jak zasłużoną
karę. O tak, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że popełniła wielką
zbrodnię. Ale gdyby mogła cofnąć się w czasie, postąpiłaby tak samo. Nie
chciała nic zmieniać. To był słuszny wybór. Choć przerażający, to jednak najlepszy
jaki mogła podjąć. Tak sobie to tłumaczyła i głęboko chciała w wierzyć. Jednak powracające kruki nie pozwalały
zapomnieć. Zaraza, którą zostały skażone jej żyły, była znamieniem do końca
życia. Mikel jednak nie miała rodziny. Nikt za nią nie płakał, ona do nikogo
się nie spieszyła. Była zwykłą dziesięciolatką, która starała się przeżyć w
świecie bez opieki i miłości. Jej świat bardzo różnił się o tego, który znały
inne kobiety z Ruchu Oporu. Paley ciągle opowiadała o Elemes. O pięknie
przyrody, życiodajnej wadzie i wolności. Julie i Laura wychowywały się w
Centrum. Znały jedynie przepych i
bogactwo. Amiya faktycznie troszczyła się o siostry. Jednak jej „miłość” nie
sięgała aż do Armut. Mikel była sierotą zdaną na siebie. Później Wygnaną. Czarna
Wyspa zahartowała ją i sprawiła, że szybko dorosła. Była przyzwyczajona do ciężkich warunków.
Pewnie dlatego najmniej irytowała się zadaniem, jakie dostała. Czarownica nie
raz musiała podjąć się gorszych zadań.
Nie przeszkadzało jej siedzenie na Calachana. Czyż nie był to raj w porównaniu
z Armut czy Black Island. Westchnęła
nagle rozżalona. Czuła, że wojna wisi w powietrzu. I niekoniecznie chodziło tu
o konflikt zbrojny.
-
Witaj Mikel – wzdrygnęła się, wyrwana z zamyślenia
-
Dlaczego pojawiasz się zawsze, kiedy akurat nie chcę cię widzieć? –
Przyjrzała się drobnej, czarnowłosej kobiecie nonszalancko opartej o framugę drzwi.
Przyjrzała się drobnej, czarnowłosej kobiecie nonszalancko opartej o framugę drzwi.
-
Ty nigdy nie chcesz mnie widzieć – uśmiechnęła się ironicznie.
-
Otóż to – mruknęła.
-
Musimy porozmawiać przed zebraniem.
-
Wiem, że domyśliłaś się co najmniej połowy – gestem pokazała jej krzesło, ona
jednak zdawała się tego nie zauważać – na zebraniu wszystko ci wyjaśnimy.
Zresztą Julie i nam, czarownicom, będzie musiała dopowiedzieć kilka szczegółów.
-
Wiesz, że nie po to tutaj przyszłam – oznajmiła spokojnie, ale w wyrazie jej
twarzy widać było zniecierpliwienie.
-
Wiem – westchnęła – nie sądzę, aby ktoś oczekiwał po nas, że opowiemy historię naszego życia.
-
Rzecz w tym, że Julie wie o Klątwie.
-
Skąd? – Oczy Mikel zrobiły się dwa razy większe.
-
Domyśliła się, zaskoczyła mnie… och, no tak jakoś wyszło! – Warknęła – ale
chodzi o coś innego. Myślę że każda z nas zdaje sobie sprawę z trudnego okresu,
jaki nas czeka. Teraz będą testowane nie tyle nasze zdolności, co odporność psychiczna.
To czy potrafimy być wobec siebie lojalne. Mikel, wiem że myślisz o tym samym
co ja! Jeśli Julie to potwierdzi, bądź będzie miała jeszcze gorsze wieści,
będziemy miały przeciw sobie nie tylko Amiyę ale i Oyę! Zbuntujemy się przeciw
wszystkiemu i wszystkim! Będziemy musiały sobie ufać.
-
Zaufanie rodzi się z prawdy, Diano – dziewczyna przyjrzała się jej uważnie.
-
Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak nie życzę sobie, aby pewne sprawy ujrzały
światło dzienne, rozumiesz?
-
Tak – westchnęła. Dokładnie tego się spodziewała.
-
Ostatnio odwiedziła mnie Karina. Nie, posłuchaj – dodała, widząc szok na twarzy
wiedźmy – chce tego, co zawsze. Jest gotowa zaryzykować, ale ja nie. On by mi
tego nigdy nie wybaczył. Zresztą nie mamy pewności, że jakikolwiek inny wymiar
istnieje. Chodzi o to, że jej pomoc faktycznie by się przydała, jeśli dojdzie
do tego, o czym myślimy. Może nie powinnyśmy za nią biegać, ale jeśli ona nas
dogoni, wykorzystajmy to.
-
Czego właściwie chcesz, Diano?
-
Chcę, żebyś uszanowała moje wspomnienia. Powiem tyle, ile będzie koniecznie.
-
Czy aby nie zapominasz, że to są też moje
wspomnienia? – Zirytowała się.
-
Po prostu nic nie dopowiadaj, dobrze? – Wampirzyca jednak nie czekała na
odpowiedź. Wyszła w swoim nadnaturalnym tempie, pewna że dziewczyna będzie z
nią współgrała. Nie miała innego wyjścia.
*
O zmierzchu cztery dziewczyny przyszły
do domu Diany. Żadna z nich nie wiedziała, czego się spodziewać. Wampirzyca
nigdy nikogo nie zapraszała do siebie. Szybko jednak zrozumiały dlaczego
najbezpieczniej będzie spotkać się u niej. Kiedy zapukały, usłyszały stękanie
zawiasów i zgrzyt łańcuchów. W ciemności zabłyszczały oczy. Bez słowa weszły.
Było to małe pomieszczenie, wyglądające na opuszczone. Jedno okno z ciemną
zasłonką, prostokątny dywan, mały stolik na jednej nóżce i proste krzesło.
-
Ty nie sypiasz? – Paley nie mogła się powstrzymać i przerwała napiętą ciszę.
Nawet w panującej ciemności widać było brak posłania.
-
Nawet wampiry muszą się regenerować – Diana ironicznie zmarszczyła brwi i
szarpnęła za dywanik – chodźcie.
-
Nie możesz zapalić światło? – Laura zmrużyła oczy, posuwając się do przodu po
omacku.
-
W tym domu nie znajdziesz światła. Nie potrzebuję go.
-
Zaraz coś wymyślę – Paley wyciągnęła przed siebie rękę i chwilę później tańczył
nad nią niewielki, jasny płomień. Laura uśmiechnęła się do niej z
wdzięcznością. Wszystkie podeszły do wampirzycy. Ich oczom ukazała się
drewniana klapa w podłodze.
-
Może nasza Pani Płomyk pójdzie za mną, hm? – Diana westchnęła z irytacji,
pewnie schodząc do krypty. Nie bardzo widziało jej się sprowadzanie tutaj ich
wszystkich, ale wiedziała, że to najlepsze rozwiązanie. To pomieszczenie było
jeszcze mniejsze i skromniejsze. Na ścianie gdzieniegdzie widać było cegły.
Sufit podtrzymywany był drewnianymi palami. Pod jedną z dłuższych ścian
poustawiane były stosy książek. Dosłownie musiały być ich tam setki. Poukładane
w kolumnach sięgały stopu. Natomiast na środku leżała zamknięta trumna.
-
To taki mały ukłon w stronę tradycji – powiedziała, widząc ich zdziwione
spojrzenia. Usiadła na swoim „łóżku” i
wskazała im miejsce obok siebie. Mikel bez wahania usiadła , natomiast
reszta postanowiła przysiąść na podłodze. Nie miały wyjścia, jednak Diana
bardzo dbała o czystość, więc podłoga musiała lśnić, choć oczywiście w nikłym
świetle płomienia nie było tego widać – zaczynajmy ten wiec czarownic. Julie,
chyba powinnaś zacząć – spojrzała na wciąż lekko bladą dziewczynę.
-
Tak, zdaję się że mam najwięcej do powiedzenia – wiedźma westchnęła – proszę
tylko, żebyście nie zadawały niepotrzebnych pytań. Coś mi się zdaje, że i tak
spędzimy na wyjaśnieniach całą noc – spojrzała na nich spod przymrużonych
powiek – chyba powinnyśmy zacząć od naszej misji. Tej, którą dostałyśmy.
Najpierw jednak powinniście wiedzieć, że we trzy złożyłyśmy przysięgę zanim
jeszcze sprecyzowano nasza misję.
-
Jaka była jej treść? – Diana spojrzała na nie z wyraźnym szokiem. Czy mogły być
tak głupie, żeby złożyć przysięgę Aniołowi?
-
Że ukończmy misję bez względu na cenę. Nawet jeśli będzie trzeba przełożyć nad
nią nasze życie – Paley westchnęła, nagle zdając sobie sprawę z konsekwencji
tamtego czynu.
-
Oszalałyście! – Wampirzyca warknęła – nie zdajecie sobie sprawy, że za złamanie
takiej przysięgi grozi piekło? Postradacie zmysły! Dosięgnie was gniew o jakim
nawet nie myślałyście!
-
Wiem o tym – Julie przerwała jej – jednak i my możemy zabawić się w gierki słowne.
Dokładnie tak jak to robi Oya.
-
Co to znaczy? – Mikel przysunęła się bliżej.
-
Wtedy, we wzburzeniu zapytałam się: „mamy przysiąc, że jesteśmy gotowe oddać
życie za misję treści nieznanej?”. A Oya odpowiedziała mi, ze tak. Tym samym
zmieniła troszeczkę znaczenie przepowiedni. Myślę że nasze priorytety się nie
zmieniły, prawda? Po tym jednak co wam powiem, zmieni się nasze nastawianie co
do uczciwości Oyi, zakwestionujemy prawdziwy cel naszej misji. Ale skończymy ją
i ja w dalszym celu będę gotowa oddać życie.
-
Nie sądzę, żeby i moje nastawianie się zmieniło – Mikel powoli cedziła słowa.
-
I moje – niebieskowłosa szybko dodała.
-
Wszystko to piękne – Laura wreszcie postanowiła się odezwać – ale wciąż nie
wytłumaczyłyście o co chodzi!
-
Już tłumaczę. Zacznijmy od najprostszego. Wiele się mówiło o tym, że Ruch Oporu
wreszcie osiągnął sukces. Że zrealizował swój prawdziwy cel. I faktycznie,
dwanaście lat temu się to udało – blondynka zasłoniła usta dłonią i wydała z
siebie zduszony okrzyk. Natomiast na twarzy Diany pojawiło się wyraźne
zainteresowani – zostali nam przedstawieni i…
-
Nazywają się Rafe, Caine i Adam – Paley wtrąciła, lekko zniesmaczona ignorancją
Julie.
-
Tak, właśnie – dziewczyna zganiła się w myślach, jednak nie było jej łatwo
mówić o tym wszystkim – dostaliśmy jedno zadanie. Mięliśmy ich nauczać.
-
Czego?
-
Wszystkiego – bezradnie rozłożyła ręce – pisania, czytania, mówienia, historii,
geografii, matematyki… Chodziło o to, żeby przystosować ich do życia w
społeczeństwie. Żeby rozwijać ich zmysły a przede wszystkim uczucia – wzięła
głęboki oddech i postanowiła, że nowe wiadomości przekaże na końcu – i tak
zaczęły się nasze regularne spotkania z nimi. Nie było to zbyt łatwe.
-
Nie mogłyście sobie poradzić z trójką dwunastolatków? – Diana uniosła brew ze
zdziwienia.
-
Och, faktycznie. To też ominęłam! – Dziewczyna stwierdziła, że przekazanie tego
wszystkiego jest jeszcze trudniejsze niż sądziła – oni rozwijają się szybciej.
A raczej rozwijali. Oya tłumaczyła nam że proces dojrzewania był u nich bardzo, bardzo szybki. W wieku
dwunastu lat fizycznie są mniej więcej w moim wieku, rozumiecie? Wyglądają jak
dorośli. Medycy mówią że ten szybki rozwój już powinien się zahamować, ale
pewności nikt nie ma.
-
Jacy oni są? Tacy sami? – Czarownica wiedziała, że Laura w końcu zada to
pytanie. Uśmiechnęła się tylko, bo Paley już pospieszyła z odpowiedzią.
-
Fizycznie są podobni do nas, tylko my jesteśmy jakby… delikatniejsze,
drobniejsze. Ale nie, każdy jest inny. Rafe jest najniższy, choć i tak o głowę
wyższy od Jul – wyszczerzyła zęby w stronę koleżanki – Ma zielone oczy,
brunatne włosy, trochę za długi nos. Uśmiecha się bardzo spokojnie, jakby
dozując każdą emocję. Jest bardzo ciekawski
chyba najbardziej z nich lubi się uczyć. Wszystko powtarza, co czasami
mocno wkurza, ale dzięki temu jego zasób słów jest największy. Uwielbia książki
i porządek. Wiecie, zawsze nienagannie ubrany, uczesany, każda praca wykonana z
wielką starannością. Mimo wszystko jest ujmujący i inteligentny. Bardzo dobrze
nam się z nim pracuje.
-
Caine to z kolei dusza towarzystwa – Mikel podciągnęła kolana pod brodę,
postanawiając przerwać słowotok niebieskowłosej – szczery, wesoły blondyn. Ma niebieskie
oczy, które chyba najlepiej oddają jego uczucia. On właśnie w ten sposób mówi.
Jego gesty, mimika… to wszystko jest u niego bardzo wykształcone. Jest
pracowity, ale niestety nie przy nauce. Patrząc na niego ma się wrażenie, że
chce wytrzepać ze swojego życia ile tylko się da. I, jeśli chodzi o czas wolny,
to z nim najlepiej przebywać.
-
Ma też talent do denerwowania – Julie uśmiechnęła się szeroko, na chwilę
zapominając o problemach.
-
Co to znaczy? – Laura chłonęła każde słowo. Ale czy można było się dziwić?
Przecież jej marzeniem było prawdziwe życie właśnie z takim osobnikiem.
-
Obciął jej włosy! – Paley zaśmiała się widząc minę przyjaciółki i przypominając
sobie ile z nią walczyły, żeby dała mu spokój – a żebyście widziały jak się
niezdarnie tłumaczył. Był jak zawsze uroczy!
-
Mam wrażenie, że kiedy wreszcie rozumie definicję tego słowa, nie będzie nim
zachwycony – Mikel tylko westchnęła, po czym spojrzała na Julie. Tego właśnie
się obawiała: każda opowie o jednym.
-
Ostatni to Adam. Nieczęsto się uśmiecha, nieczęsto mówi i ogólnie nieczęsto
przebywa w towarzystwie. Ma lekko kręcone, ciemne włosy i czekoladowe, smutne
oczy. Jest bardzo zamknięty w sobie, ale jak już coś mówi to bardzo szczerze.
Nie przepada za nauką i jeśli skupi na nas swoja uwagę, to tylko wtedy, kiedy
opowiadamy mu o świecie. Szczególnie lubi historię i gegrafię. Jest
samotnikiem i najbardziej z nich
wszystkich pragnie wyrwać się z podziemia.
-
Czasami – Mikel niespodziewanie się odezwała, a wesoła atmosfera szybko się ulotniła
– czasami patrzę na niego i boli mnie serce. Innych też męczy to zamknięcie,
ale Rafe wypełnia lukę nauką, Caine towarzystwem. Adam ciągle tęskni.
Spróbujcie sobie to wyobrazić. Oni znają tylko swoje mieszkanie. Kiedy któryś
zapyta co dziś robiłyśmy, kilka minut zajmuje nam wytłumaczenie jednego
„okropnie dziś duszno, więc niewiele”. Nie wiedzą co to znaczy ciepło słońca,
co to jest wiatr a nawet ziemia. Nie można im wytłumaczyć że ptak lata, bo dla
nich ptak to kolorowy rysunek w książce. Nie wytłumaczysz im, że kot ma miękkie
futro a jeśli nadepniesz na szyszkę to boli. Nie są w stanie zrozumieć, ze małe
zielone drzewka z książek mają po kilka metrów – dziewczyna wiedziała, że
ciężko jest im to zrozumieć. Nawet dla nich było to nieobrażane, a one już
troszkę ich poznały.
-
Jest jeszcze coś – Julie szybko wypaliła i spojrzała na dwie czarownice –
miałam wam o tym nie mówić, ale wiele się zmieniło i Adam mi pozwolił. On ma
pewną tajemnicę. Rafe najlepiej się wysławia, Caine mówi ciałem, tak?
-
Tak. Ale Adam nie chce mówić w żaden z tych sposobów – Paley westchnęła.
-
On, jak sam to powiedział, mówi ręką.
-
Słucham? – Laura spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę.
-
Rysuje – wyjaśniła – I to bardzo dobrze! Wspaniale! Kiedy mi to pokazywał,
narysował mnie a w koło pełno kresek, dziwnych kształtów.
-
Jego emocje – Diana bez problemu odgadła.
-
To niesamowite! – Paley była autentycznie zadowolona. Niebieskie oczy świeciły
jej się ze szczęścia.
-
Od kiedy o tym wiesz? – Mikel zdawała się być z lekka urażona.
-
Od… od niedawna.
-
A możesz mi powiedzieć, kiedy to było? Ostatnio raczej wszyscy byliśmy razem –
oczywiście Mikel nie dała się zbyć.
-
To całkiem dobre pytanie – Paley zmrużyła oczy.
-
No właśnie. Tutaj zaczyna się właściwa historia i poważny problem – Julie
westchnęła – na razie wie o tym tylko Adam. No, chyba że już zdążył powiedzieć
pozostałej dwójce.
-
Byłoby miło, gdybyśmy i my się dowiedziały – Mikel była już mocno poirytowana.
-
Jakiś czas temu rozmawiałam z Dianą – spojrzała na nią – powiedziałaś że warto
byłoby zastanowić się nad tym czy to co dla nas jest złe faktycznie takie jest,
a to co dobre…
-
Niekoniecznie takie musi być, pamiętam – Diana westchnęła – ale ja nic nie wiem.
To kwestia aury człowieka, sposobu w jaki mówi. Nawet nie trzeba mieć
dodatkowych zdolności. Żyje wystarczająco długo, żeby rozpoznać kogoś, kto mija
się z prawdą.
-
Dlatego mnie to zastanawiało. Któregoś wieczora zeszłam do podziemi Bazy
Dowodzenia. Przed pomieszczeniami dla mężczyzn jest jeszcze jedno – wyjaśniła
spoglądając na Dianę i Laurę – to jasne pomieszczenie w którym ściany są pełne
wysuwanych szuflad. Mówią na to prosektorium. No wiecie, dla wcześniejszych,
nieudanych eksperymentów. Przynajmniej tak nam tłumaczono – powiedziała z
przekąsem.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
A to, że tamtej nocy otworzyłam jedną z tych szuflad – Paley już otwierała
usta, jednak Diana powstrzymała ją ruchem ręki. Zauważyła zdenerwowanie
czarownicy, więc chciała pozwolić jej mówić do końca. Julie posłała jej
wdzięczne spojrzenie, wiedząc że teraz będzie tylko trudniej – w środku
faktycznie leżał mężczyzna. Ale wyglądał normalnie. To znaczy… Nie różnił się
od Rafa, Caina czy Adama. Przynajmniej ja nic nie zauważyłam. Jedyne, co mnie
zdziwiło to, że był przywiązany do blatu. Więc zaczęłam się przyglądać. I wtedy
poczułam – przełknęła ślinę – poczułam energię. Nie mogłam w to uwierzyć.
Nachyliłam się, żeby się upewnić i zobaczyłam, że jego klatka piersiowa się unosi.
Wiem, że nawet pomyślałam, że muszą go jakoś sztucznie utrzymywać przy życiu.
Wkoło było pełno rurek, woreczków z płynami. Sądziłam, że to taki stan
wegetacji. Ale wtedy… wtedy poczułam się jakoś dziwnie. Odwróciłam głowę i –
znów przełknęła ślinę. W jej oczach widać było przerażanie, kiedy gorączkowo
wyszeptała– patrzył się na mnie. Byłam w szoku. Zatrzasnęłam szufladkę i
uciekłam w pierwsze miejsce po drodze. Do pokoi mężczyzn. Usiadłam na podłodze
i płakałam. Wszystkie emocje się we mnie kotłowały. Księżyc tylko to nasilał.
Najpierw poczułam się bezsilna, oszukana. Później przyszedł gniew – spojrzała
po wszystkich. Miały tak samo zaszokowane miny jak wtedy ona – tam znalazł mnie
Adam. Zaniósł do siebie. Zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy powiedział mi o rysowaniu.
Ja opowiedziałam mu co się stało. Słuchajcie, myślałam że może źle
zrozumiałyśmy Oyę. Że „nieudany eksperyment” to wcale nie kwestia jakiś mutacji
genetycznych, niewykształconych narządów. Ale Adam mówił, że kiedy ich badano,
ktoś powiedział, że właśnie o coś takiego chodziło.
-
Czyli po prostu nas okłamali – pierwszy raz widziały tak złą Paley – dlaczego?
-
Mam pewną teorię. Dziś poszłam raz jeszcze porozmawiać z Adamem. Musiałam mu
powiedzieć o tym, że trzeba poszerzyć krąg wtajemniczonych. A on znów coś mi
pokazał. Musieli przedyskutować pokazanie mi pewnej szarej teczki. W środku
były ich opisy. To było okropne! Niczym maszyny. Numer seryjny, uczłowieczenie,
profil. Dodam jeszcze, że dziś były u nich ich matki, nimfy. Spotkałam też Oyę.
Wszystkie były zachwycone moją wizytą „po godzinach”. Bez problemu zostawili
mnie samą, kiedy powiedziałam, ze chciałam zobaczyć się z Adamem.
-
Dalej nie rozumiem – niebieskowłosa westchnęła – co ma jedno do drugiego?
-
A to, że chciały nas sparować! – Mikel wreszcie wybuchła, a jej czarno – białe
włosy zafalowały, gdy się podnosiła – trzech mężczyzn, trzy czarownice! Czego
nie rozumiesz? Owszem, miałyśmy im pomóc zaaklimatyzować się, wbić w
społeczeństwo. Zapomnieli nam tylko powiedzieć, że oczekują od nas również
rozmnożenia się, skrzyżowania!
-
Wszyscy jesteśmy eksperymentem. Nie tylko oni – Julie smutno się uśmiechnęła –
A najgorsze jest to, że wcale nie są unikatem. Jeśli nie będą rozwijać się tak,
jak one by sobie tego życzyły po prostu ich – wykonała charakterystyczny ruch
-
Nie możemy na to pozwolić! – Laura również wstała. Jej jasne oczy błyszczały
się w nikłym świetle płomienia.
-
Trzeba stąd uciekać – Diana powiedziała na głos to, co wszystkim chodziło po
głowie.
-
Ja i Adam doszliśmy do podobnego wniosku.
-
Ale musimy wszystko dokładnie zaplanować – Laura usiadła i wzrokiem nakazał im
to samo. O dziwo nikt się nie sprzeciwił – Nie możemy tak po prostu sobie ich
zabrać i uciec. No i trzeba z nimi wszystko ustalić.
-
To będzie moje zadanie – Julie ożywiła się jakby nagle wierząc, że coś może im
się udać – jak już mówiłam, myślą że ja i Adam zaczynamy się schodzić. Jeśli
będę przychodzić do niego po godzinach, nikogo to nie zdziwi. A na lekcjach
będziemy zachowywać się normalnie. Mogę też wykombinować jakiś transport.
-
Samo to nie wystarczy. Musimy użyć potężnej magii maskującej – Diana weszła jej
w słowo.
-
A niby jak? – Paley spojrzała na nią krzywo.
-
Z Księgi Czarów – Mikel spojrzała na nią z odrobiną niechęci – czy na Elemes
praktykujecie tylko pierwotną magię?
-
Oczywiście! Nawet nie wiedziałam, że jest jakaś inna.
-
Pal, pierwotna magia jest bardzo silna, ale trzeba dużo więcej, żeby zatopić
państwo czy zasypać morze – Julie zganiła Mikel wzrokiem – ja studiowałam
magię. Przy pałacach Amiyi jest wiele specjalnych salek, gdzie można uczyć się
przydatnych zaklęć.
-
Do nas nigdy nie docierały pogłoski, że istnieją zaklęcia.
-
Istnieją – Diana spojrzała na nią z lekką naganą – są równie stare jak sama
magia, choć rzadkie i o wiele bardziej niebezpieczne. Do użycia pierwotnej
magii wystarczą geny i energia. Zaklęcia wymagają siły umysłu.
-
A także wielkiej koncentracji i sprawności – Mikel spojrzała po wszystkich –
Myślę że jak zdobędziemy zaklęcie to będę w stanie rzucić je z Julie.
Oczywiście po kilku ćwiczeniach.
-
Zaraz! A co ze mną? – Niebieskowłosa oburzyła się, z niesmakiem spoglądając na
resztę.
-
Z tobą zajmie nam to dwa razy więcej czasu! – Mikel warknęła – Ja umiem rzucać
takie zaklęcia, Julie ma minimalne doświadczenie, więc będzie łatwiej. Ty
możesz nam pomóc i dostarczyć swojej energii.
-
Słuchaj, moje pochodzenie nie ma znaczenia…
-
Mylisz się – weszła jej w słowo – jesteś wspaniałą czarodziejką, ale za bardzo
polegasz na naturze. My chcemy pogwałcić jej prawa!
-
Spokój – Diana wkroczyła między nie. Nie musiała podnosić głosu, żeby wszystkie
zamilkły – Mikel ma racje. Przestaniesz się obrażać – spojrzała na elemesjankę
– bo priorytetem jest tutaj czas, a nie która z was jest lepsza w konkretnych
dziedzinach magii. Ja zdobędę Księgę Czarów z zasobów Wróżbitki.
-
To ta zdziwaczała bibliotekarka? – Laura odezwała się po raz pierwszy od
dłuższego czasu.
-
Tak. Ty – wskazała na blondynkę – mogłabyś pomyśleć o czymś do jedzenia dla
was. Czy mężczyźni maja jakąś inna dietę? – Rzuciła w stronę czarownic, ale
kiedy te przecząco pokręciły głowami, dodała – to świetnie! Paley mogłabyś jej
w tym pomóc? No więc Julie skonstruuje nam jakiś pojazd. Tylko pamiętaj, że
magicznie będziemy mogły go podrasować tylko w minimalnym stopniu.
-
Pomogę jej – Mikel spojrzała na ciemnowłosą dziewczynę, która tylko kiwnęła
głową.
-
Ja zajmę się zaklęciem, a Paley i Laura prowiantem. O reszcie pomyślimy
następnym razem. Oczywiście Julie będzie kontaktować się z mężczyznami.
Siedziały tam jeszcze przez chwilę,
jednak w kompletnej ciszy. Pięć kobiet o zupełnie różnych historiach, które
teraz chcą połączyć swoje siły. Które zbuntowały się przeciw wszystkiemu.
Dobrze wiedziały, że teraz czeka je jedynie niebezpieczeństwo i niepewna
przyszłość. Chciały jednak walczyć o cel, którego jeszcze do końca nie
rozumiały.
___________________________________________
Wiem,
że okropnie się zapuściłam. Zdaję sobie sprawę, że większość z was pewnie
zapomniała, że ten blog istnieje. Jeśli ktokolwiek to czyta, bardzo, bardzo przepraszam. Ostatnio
wcale do was nie zaglądam i całkowicie odizolowałam się od tego świata. Niestety
pojawiły się pewne problemy, które ciężko przeskoczyć. No i szkoła, szkoła,
szkoła…
Okazuje
się, że matura wcale nie jest aż tak odległą przyszłością i doprawdy ciężko czasami
ogarnąć zajęcia z dnia na dzień. Kiedyś już zrobiłam ten błąd, że zaczęłam
dodawać 5ozdziały „po łebkach” i niestety historia jest zawieszona, zakończona.
Bo przestało to być takie, jakie chcę. Dlatego tutaj tak nie zrobię i będę dodawać
w swoim tempie. Choćby dla siebie samej. A zaległości już zaczęłam nadrabiać,
choć wolno mi to idzie :c