W r ó ż b i t k a
*
„W
świecie własnego ciała jesteśmy zagubieni, jest ono dla nas mrokiem i
tajemnicą.”
Antoni Kępiński
Antoni Kępiński
Jeśli
nie wiara daje siły, to co? Ile to razy przekonywała samą siebie, że będzie
dobrze. Bieda, samotność. To wszystko miało jedynie ją wzmocnić. Była za młoda
żeby zrozumieć czym dobro różni się od zła. Wybierała ulgę. Wybierała wolność.
Wybierała pomoc. Gdy usłyszała krzyk, gdy ujrzała kruki, gdy wylądowała w
kałuży krwi. Jak mogła nie pomóc? Dreszcze nawiedzały jej ciało. Pokuta. Jej
własna spowiedź dobiegła końca. Ile razy jeszcze powtórzy się ten koszmar? Ile
razy wyszepta, że żałuje? Ale czy żałowała? Czy to wszystko było tylko projekcją.
Może kruczych ciał nigdy nie było, może to jeden z tych okropnych koszmarów.
Ale wiedziała, że kłamała za każdym razem, gdy spoglądała w taflę lustra. Co
odbijało? Dziecko. Tak chude, że każda
najdrobniejsza kosteczka zdawała się przebijać przez papierową skórę. Tak
bezmyślnie parodiowała człowieka. Wrak. Z podartym ubraniem, z burzą
rozpuszczonych włosów. Biel i czerń. Pół na pół. Jakby ktoś nie mógł się
zdecydować. Ma być dobra czy ma być zła? Była nikim. Była dziewczynką
szeptającą. Dziewczynką błagającą. Dziewczynką modlącą się. Smutne oczy, szare
policzki, wypukły brzuszek. Smród połączony ze słodkim, dziecięcym zapachem.
Niewinność naznaczona piętnem. „Daj mi siły, proszę. Chcę tylko jej pomóc.”.
Kto pozwolił jej się odezwać. Spoliczkowana upada. Nie krzyczy. Nawet na to nie
ma siły. Szepta słowa w nieznanym im języku. Ma taki smutny wzrok. Tak bardzo
to do niej nie pasuje. Co jest z tym dzieckiem? Dlaczego jest tak potwornie
nieludzka? Przygryzła wargę. Krew zaplamiła już i tak brudną sukienkę. Łzy
żłobiły brud na policzkach.
- Nie zabijaj – czy
ktoś się ulitował? Pierwszy kamień zwalił ją z kolan. Rączki się załamały.
Uderzyła policzkiem w ziemię. Piach wdarł się do buzi. Zakrztusiła się. Drugi
kamień. Wypluła krew. Nabrała powietrza. Być może ostatni oddech w jej życiu.
Trzeci kamień. „Proszę.” Kogo prosiła? Przecież była brudna! Nikt nigdy o nią
nie dbał. Nikt nigdy się o nią nie troszczył. Czwarty kamień. Śmierć była
blisko. Piasek mieszał się z krwią. Krew mieszała się ze łzami. Piąty kamień.
Samotność. Czy miała prawo oczekiwać, że ktokolwiek ją przytuli w chwili śmierci?
Szósty kamień. Tak! Śmierć na nią czeka!
Odziana w szkarłat podejdzie, uniesie jej trzęsącą się bródkę. Ucałuje brudne,
czarno-białe włoski. Weźmie za chudą rączkę i poprowadzi. Nie ważne gdzie. Tam
już nie będzie sama. Śmierć będzie z nią. Niczym matka. Tak realna, jak ją
sobie wyobrażała. Czekała na siódmy kamień. Gdzie był? Czy nawet śmierci jej
żałowali?
- Powiedziałam, nie
zabijaj! – Krzyk wdarł się w jej małe uszka. Ten okropny ból. Och błagam,
błagam. Gdzie jest ta śmierć? Ileż jeszcze można cierpieć? Zamiast śmierci
podeszła do niej dziewczyna. Podniosła zapuchnięte od płaczu oczy. Przecież to
ona! Ta sama przez którą tu się znalazła! Dziewczyna krzycząca tamtej nocy w
morzu krwi i kruczych trucheł.
- Odejdź – załkała.
Nie miała siły walczyć z jej demonami. Tak mroczna aura. Taka smutna
przeszłość. Tyle bólu – nie, nie, nie… - majaczyła. Zrobiło jej się tak zimno.
Strach wypełniał jej małe ciałko. Wydawało jej się, że widzi kruka. Poruszał
dziobem, ale nie wydobył z siebie żadnego głosu. Chciała żeby krzyknął. Żeby
jego potworny skrzek przeszył jej ciało. Żeby ból rozsadzał jej skronie. Wtedy
była realna. Tylko wtedy.
- Umieszczę cię na
Czarnej Wyspie – wyszeptała – tylko tam będziesz bezpieczna. Tylko tam możesz
żyć.
Żyć.
Jakie głupie słowo! Ona chciała do tamtego świata. Wierzgała nóżkami jak tylko
mogła, kiedy kobieta ją podniosła. Puść mnie, chciała krzyczeć. Ale nie
wypowiedziała ni słowa. Opadła bezwładnie. Skurczyła się w sobie. Kobieta
szeptała, że musi spłacić dług, że ją uratuje. Ale czy nie rozumiała, że bólem
było życie? Że nie było takiej mocy, która pozwoliłaby jej być szczęśliwa?
Bestia wdzierała jej się do głowy. Przegryzała myśli, nie pozwalała
wypowiedzieć się logicznie. Dusiła każdą nadzieję. Ta bestia zawyła głośno.
Ktoś cię prowokuje. Czemu się nie uśmiechasz? Dlaczego odgryzasz się bez sensu.
Potem myślisz. Całą noc. Godziny. Minuty. Sekundy. I próbujesz naprawić.
Pojawiają się wyrzuty. Dlaczego? Karzesz się za własne słowa. To w końcu
chciałeś je wypowiedzieć? Szczerość jest zła. Prawda karmi złodziei. Okrutność
potęguje zawiść. Rozwiązaniem jest niewidzialność. Śmierć przyniesie ukojenie.
- Po prostu się
uśmiechnij – usłyszała szept – co nam więcej pozostało?
Jej faktycznie już nic nie pozostało.
Była tylko małą, chudą dziewczynką z wielkimi plamami krwi w życiorysie. Była
Mikel, która właśnie po raz kolejny ocalała od śmierci. Która pomagając skazała
się na wieczne wygnanie. Ale czy już i tak nie była przegraną? Dlaczego nie chwyciła śmierci za dłoń i nie
odeszła z nią do innej krainy?
- Czy śmierć ma ręce?
– Głucho zapytała. Dziewczyna spojrzała na nią czarnymi oczami. Hebanowe włosy
zafalowały na wietrze. Czyżby miały podobne pragnienia? Podobne cele? Uklękła
przy niej, spojrzała z wymuszonym spokojem.
- Nie. Inaczej dawno
by mnie stąd zabrała – ten głos była tak samo krystaliczny jak wtedy. Jak za
pierwszym razem. Ból w nim zawarty rozdzierał duszę.
- Pachniesz nią –
wyszeptała. Dlaczego nikt nigdy nie nauczył jej, żeby hamować słowa? Niektóre
powinny pozostać w głowie. Kobieta jednak już ruszyła dalej. Nie spojrzała na
nią. Wiedziała, że mała podrepta za nią. Nie było innego wyboru. Ich losy
zostały ze sobą połączone. Cierpienie naznaczyło obie. Ubrudziła je jedna krew.
Bestia, która żyła w kobiecie, narodziła się w dziewczynce.
-
Wspomnienia nie przyniosą ukojenia – Diana weszła do niewielkiego pokoju i
bezceremonialnie usiadła naprzeciw Mikel, niespecjalnie zadowolonej, że znów
przerwano jej wspomnienia.
-
To się zaczyna robić nudne – westchnęła – teraz zamierzasz mnie nękać?
-
Jakbym tego wcześniej nie robiła – uśmiechnęła się dość kąśliwie jednak szybko
spoważniała – wiesz, że mam rację. Chyba jeszcze pamiętasz do czego
doprowadziło mnie zakopywanie się we wspomnieniach.
-
Ciężko zapomnieć – mruknęła – ale to inna sytuacja.
-
To kwestia punktu widzenia – Diana zaczęła bawić się swoimi długimi, czarnymi
włosami – po prostu chciałam ci powiedzieć – zawahała się. Zdawało się, że
słowa nie przejdą jej przez gardło. Spojrzała na nią trochę bezradnie i
wyszeptała – nigdy nie byłam dobra w przepraszaniu.
-
Nie masz mnie za co przepraszać – Mikel była zdziwiona, że wampirzyca zdobyła
się na taki gest. Tym bardziej, że naprawdę nie widziała do tego powodu.
-
Mam. Zniszczyłam ci życie – kobiet podniosła na nią smutne, ciemne oczy.
-
To nie jest prawda. Sama podjęłam decyzję.
-
Byłaś dzieckiem! – Powoli traciła cierpliwość – a ja najpierw prawie doprowadziłam
do twojej śmierci a potem skazałam na wygnanie!
-
Armut nie było domem moich marzeń. A na Black Island nie było dużo gorzej.
Zresztą ja to widzę inaczej: gdybym nie trafiła na Czarną Wyspę, nigdy nie
trafiłabym na Calachana. A dla mnie to jak raj. Na Armut nie ma życia. Nie ma
praktycznie nic. Nie czekało mnie tam nic dobrego. A teraz? Spójrz, jeśli
dobrze pójdzie, za sto lat będą pisać o mnie w książkach jako o buntowniczce,
która przyczyniła się do uratowania świata – uśmiechnęła się, spokojnie patrząc
na towarzyszkę.
-
Nie sądziłam, że z ciebie taka optymistka – Diana również się uśmiechnęła.
Mikel zaskakiwała ją od samego początku.
-
Ja również – odpowiedziała półżartem półserio. Spojrzała na zamyśloną
wampirzycę na której twarzy błąkał się nikły uśmiech. Ilekroć na nią patrzyła,
widziała piękno. Już sama rasa czyniła z niej osobę niezwykłą. Po przemianie
wszelkie niedoskonałości zostały zacierane. Blizny, odbarwia, rany, dawne
złamania… Wszystko to sprawiało, że człowiek stawał się bardziej urodziwy.
Jednak mitem było iż wampiryzm oznaczał piękno fizyczne. Jedynie „poprawiał”
drobne niedoskonałości. Diana musiała być piękna jeszcze podczas swojego
ludzkiego życia. Została przemieniona jako młoda dziewczyna, której uroda
dopiero rozkwitała. Drobna postura i niewinny wygląd sprawiały, że była
drapieżcą idealnym. Nikt nie był zdolny przypuszczać, że tak doskonały z niej
morderca.
-
Postaram się wrócić jak najszybciej – westchnęła Diana – nie znoszę wizyt u
Wróżbitki. Zawsze jak stamtąd wychodzę jestem skołowana.
-
Ty? – Mikel uśmiechnęła się drwiąco próbując sobie to wyobrazić. Wampirzyca
przez wiele lat zdołała wyćwiczyć cierpliwość. Podziwiała ją za opanowanie i
dostosowywanie się do każdej sytuacji.
-
Owszem – westchnęła – ale tylko ja z was wszystkich mogę zniknąć
niezauważona.
*
Wampirzyca wyruszyła wieczorem. Uznała,
że to najlepsza pora. Nawet gdyby ktoś ją zauważył, pomyślałby że idzie na
polowanie. Wszyscy wiedzieli, że opuszcza Calachana, aby się pożywić. Diana nie
szła na układy, które proponowało Centrum. Była nomadem z Nessos. Nie miała
zamiaru poddawać się jakimkolwiek zasadą. Nie poszła na układ z jakąkolwiek
kobietą. Atakowała tak jak kiedyś. Większość ostatnio przemienionych wampirów
nie wiedziała, że krew odebrana była bardziej sycąca niż ta ofiarowana przez
dawcę. Oya tolerowała to zachowanie, bo wiedziała, że z Dianą nie wygra. Była
ona silnym zawodnikiem, Anioły potrzebowały choć jednego wampira. Szczególnie z
tak niezwykłym darem. Każdy z Ruchu Oporu zdawał sobie sprawę, że nikt nie jest
w stanie zatrzymać jej na siłę. Nigdy nie była Buntownikiem i zapewnie nigdy
nie miała nim zostać. Nikt też nie domyślał się, dlaczego właściwie mieszka na
Calachana. Odpowiedź była banalnie prosta. Diana przeniosła się na Calachana ze
względu na Mikel. Zwyczajnie czuła się za nią odpowiedzialna i chociaż sama
nigdy by się do tego nie przyznała, zależało jej na tej czarownicy.
Zdawała sobie sprawę, że do rana musi
wrócić. Inaczej zaczęłyby się pytania. Droga nie była łatwa. Bez problemu
przepłynęła ocean (co prawda w Imperium mówiło się tylko o Wodzie. Nie było
podziału na morza i oceany, ale Diana żyła jeszcze według Starego Ładu) ,
jednak czuła iż siły ją opuszczają. Dawno już się nie pożywiła. Należało to
zrobić przed wyruszeniem w dalszą drogę. Wypłynęła na zachodnim brzegu Krainy
Apparesi. Musiał obejść Góry Vida i
przez Duram dojść do Starej Pustyni. To właśnie w jej sercu mieściła się
najbardziej znana biblioteka magiczna należąca do Wróżbitki. Miejsce, gdzie
dostanie odpowiedzi. Przynajmniej taką miała nadzieję. Nie była tylko pewna czy
zdąży. Czym prędzej ruszyła w kierunku pasma niewielkich wiosek. Nie miała
czasu na wybieranie i tropienie ofiary. Miała nadzieje, że jakaś głupia
dziewczyna wyszła na nocny spacer. Mokre ubranie wprawiało ją w zły nastrój. Z
włosów kapała woda a chłodny wiatr owiewał jej postać. Ze złością wyciskała
brzegi sukienki. Nie znosiła pływania. Uważała to za zło konieczne. Kilka razy
machnęła ręką, żeby się otrzepać i właśnie wtedy to usłyszała. Wyraźnie i
głośno. Serce bezsprzecznie należało do młodego człowieka. Ciało Diany od razu
przygotowało się do skoku. Mięsnie napięły się, palce powoli zginały i
rozginały. Czuła już zapach jaśminu i kobiecej skóry. Usłyszała śmiech.
Dziewczyna szła nieśpiesznie, spierając się z kimś przez telefon.
-
Och, to nie było trudne – zaśmiała się sztucznie, uważnie słuchając kogoś po
drugiej stronie – nikt nic nie wie, muszę tylko wrócić przed świtem, Kat –
kolejna fala sztucznego śmiechu tylko zdenerwowała Dianę. Dziewczyna musiała
mieć czternaście, piętnaście lat. Ubrana była w zieloną sukienkę z cekinowym
pasem w talii. Duża biała torebka i buty w tym samym kolorze dopełniały
całości. Całe jej ciało pachniało jaśminowymi perfumami, zdaniem wampirzycy
zbyt ostentacyjnymi jak na nastolatkę. Miała krótkie, kręcone włosy w perłowym
odcieniu przewiązane zieloną, cekinową wstążką.
-
Nie jest bezpiecznie wymykać się z domu – normalnie Diana wdałaby się w
rozmowę, karmiła strachem dziewczyny. Jednak nie miała na to czasu. Kiedy
zaszła ją od tyłu, nie mogła się powstrzymać, żeby się nie odezwać. Poczuła
przypływ ekscytacji. Dziewczyna zesztywniała – rozłącz się – wyszeptała
doskonale wiedząc, że w jej głosie słychać pożądanie.
-
Kat! – Wampirzyca była przygotowana na pisk dziewczyny. Zanim dobiegł on do
uszu przyjaciółki uciekinierki, telefon został zmiażdżony i rzucony w nieznanym
kierunku. Dziewczyna postanowiła walczyć, chciała uciec. Ale Diana była
szybsza. Złapała ją za ramiona. Chciała ją obrócić, spojrzeć w przerażone oczy.
Opanowała się jednak. Wiedziała, że nie może się zapomnieć. Że chodzi tylko o
pożywienie się. Z wielkim żalem zasłoniła usta dziewczyny, żeby jej krzyki
przypadkiem kogoś tu nie ściągnęły. To zaoszczędzi jej czasu. Żałowała, bo
lubiła te krzyki. Napawała się nimi. Westchnęła, rozdrażniona sytuacją i wbiła
kły w pulsującą żyłę na szyi dziewczyny. Poczuła jak zęby wbijają jej się w
dłoń, którą zakrywała wargi człowieka. Rozbawiło ją to tylko, wolną ręką
złapała ją w tali i podniosła. Zapach krwi mieszał się z jaśminowymi perfumami.
Dziewczyna nie była smaczną przekąską,
jednak Diana wiedziała, że nie może wybrzydzać. Wbiła kły jeszcze głębiej,
czując jak ciepła, gęsta ciecz zalewa jej gardło. Słyszała bicie serca
nastolatki. Powoli słabło. Już się nie broniła. To było sygnałem, że należy
skończyć. Jednak ona była głodna. Krew nie była smaczna, ale strach dziewczyny
sprawił, że była sycąca. Diana powoli odsunęła się od czerwonej szyi. Z jej
kłów kapała krew, plamiąc perłowe włosy. Zacisnęła pięści, oddychając głęboko.
Jeszcze chwila i mała już by nie żyła. Wystarczyło napić się jeszcze raz.
-
Opanuj się – warknęła do siebie. Wzięła ciało na ręce. Utraciło wiele krwi.
Chociaż dziewczyna nie była przykładem młodej kobiety, Diana doszła do wniosku,
że nie zasługiwała na śmierć. Szybko doszła do wioski i położyła ją na progu
pierwszego domu w zasięgu wzorku. Zapukała głośno i w swoim naturalnym tempie
oddaliła się. Nie miała wyrzutów. Jeśli dziwaczna nie przeżyje – trudno. Była
głupia skoro wymykała się w nocy. W tych czasach nie należało być zbyt pewnym
siebie. Bezpieczeństwo było złudne. Wytężyła słuch i zdołała zarejestrować
krzyk. Zapewnie ktoś otworzył drzwi, zły że jest budzony w środku nocy i
znalazł bezwładne, zakrwawione ciało. Skoro ją znaleźli, pomyślała, znaczy że medycy zdołają ją odratować.
Droga, którą ona przebyła w kilka
godzin, przeciętnemu człowiekowi zajęłaby kilka dni. Diana nie raz odwiedzała
Starą Pustynię w poszukiwaniu spokoju. Cywilizacja docierała tu wolniej.
Temperatura była wysoka na całej planecie, ale w tym miejscu wręcz nie dało się
funkcjonować. Ktoś kiedyś wysnuł hipotezę, że to właśnie w tym miejscu magia
się skumulowała, niszcząc wszystko wkoło. Było to dość wiarygodne. Przecież
kiedy Amiya zabrała się za przekształcanie Ziemi, wykorzystała ogromne pokłady
magii. A czary zawsze pozostawiają ślady. Im potężniejsze zaklęcie, tym większe
konsekwencje. Było to oczywiste. Kiedy czarownice właściwie dobrowolnie szły na
masowe mordy, energia z ich ciała musiała w jakiś sposób pozostać na tym
świecie. Naukowcy kilka razy próbowali wytłumaczyć dlaczego wszytko skumulowało
się akurat nad Starą Pustynią, ale zdaje się, że byli raczej dalej niż bliżej
prawdy. Nikogo też specjalnie to nie obchodziło: na tych terenach dawno nikt
nie mieszkał. Suche powietrze, wszechobecny piasek i upał, który zdawał się
nigdy nie ustępować. Ludzie smażyli się w tym miejscu. Ich ciała ulegały
oparzeniu. Nie było mowy, żeby funkcjonowali w takim miejscu. Nimfy w tej
temperaturze nie wytrzymałyby nawet minuty. Ich ciała były słabsze,
delikatniejsze. Nie mogły też szeptać swoich próśb ku naturze, bo ta
najzwyczajniej tutaj nie istniała. A piasek ich nie słuchał. Nie tutaj. Anioły
nie lubiły tej ziemi. I jak to w ich przypadku często bywało: nikt nie wiedział
z jakiego powodu. Być może żaden z nich nawet nie postawił w tym miejscu stopy.
I żadnemu się do tego nie śpieszyło. A co z innymi magicznymi istotami? Pewne
było, że elfy nie wymarły. Ale nikt nie był w stanie powiedzieć gdzie się
podziały. Pewnie poukrywały się na terenach, gdzie nikt nawet nie
przypuszczałby, że mogą być. Lub wtopiły w tło. Kiedyś słyszała, że elf może
się „uczłowieczyć”. Nigdy jednak nie interesowało ją czy to prawda a jeśli
nawet, to w jaki sposób mogą to osiągnąć. Były jeszcze krasnoludy. I tutaj
Diana nie mogła nie uśmiechnąć się mściwie. Krasnoludy pochowane w podziemiach.
Istniały? Możliwe. Czy ktoś kiedykolwiek je widział? Absolutnie nie. Nigdy.
Pamiętała jednak, że podczas Eliminacji była mowa o tej rasie. Ona jednak miała
głowę zaprzątniętą czymś innym. Przypomniała sobie jeszcze o wilkołakach i
wzdrygnęła się ze wstrętem. Jak ona nienawidziła tych kundli! Śmierdzące,
zapchlone stworzenia, które w ostatnich czasach zmieniły dietę na wampirzą.
Rany po tych stworzeniach goiły się dłużej, byłby boleśniejsze i bardziej
dotkliwe. Przy tym ich zapach był niezwykle intensywny, czego wampiry nie
znosiły. To właśnie z tego powodu dawno temu wzięły się legendy, że czosnek i
cebula odstraszają nocnych łowców. Warzywa te nie miały specjalnych
właściwości, po prostu wyostrzony węch sprawiał, że ten zapach był nie do
zniesienia. Ale był niczym w porównaniu ze smrodem wilkołaka. Diana wzdrygnęła się
jeszcze raz, niezadowolona z toku swojego myślenia.
-
Pomyśl o słodkich króliczkach i innym czekoladowym misiu – warknęła do siebie i
wzdrygnęła się po raz kolejny – wariujesz zanim dotarłaś do Wróżbity, tylko
pogratulować! Nawet nie chcę wiedzieć co będzie dalej – syczała do siebie, zła
z niewyjaśnionego powodu. Po chwili złapała się za głowę, zdając sobie sprawę,
że rozmawia sama ze sobą.
Do olbrzymiego gmachu biblioteki
dotarła wciąż mrucząc od nosem. Słońce trochę ją zmęczyło. Zdecydowanie wolała
ciemności. Diana była „starym” pokoleniem wampirów i kształtowała się odrobinę
inaczej. Nie wahałaby się powiedzieć, że była doskonalsza. A choćby w kwestii
słońca. Ponieważ Matka Natura uwielbiała równowagę i lubiła dramatyczne
rozwiązania, wampiry nie przepadały za słońcem. Powód był prosty: nocny łowca
wychodzi na spacer w dzień i zostaje z niego jedynie kupka popiołów. W dużym
skrócie. Ale był to trik wnuczek czarownicy, która wskrzesiła Amiyę. Idąc tym
prostym tropem, wniosek był oczywisty. Jeśli zostało rzucone zaklęcie, na pewno
istnieje przeciwzaklęcie. I tak to obecnie funkcjonowało. Podczas przemiany
była obecna przeszkolona wiedźma, która rzucała czar. Jednak istniało to od
czasu, kiedy Amiya wprowadziła nakaz przemiany w odpowiednim okresie życia.
Wcześniej tego nie było. Ludzie nie znali magicznych istot. Nie wiedzieli, że
dzielą z nimi Ziemię. Bo niby jak mięli zobaczyć wampira, skoro ten chował się
po ciemnych, opuszczonych domach, grobowcach i szopach. Byleby tylko z daleka
od światła słonecznego. Niewielu wiedziało, że istnieje bardzo prosty sposób,
aby pokonać tę słabość. Co takiego? Krew. Osobiście Diana sądziła, że to
prymitywne i żałosne. Niby dlaczego z wampirami ma się kojarzyć tylko krew?
Haczyk był taki, że akurat tę nie było łatwo zdobyć. Musiała należeć do szczura
albinosa ze świątyni Karni Maty. Miejsca, które Amiya dawno zlikwidowała. Sama
Diana dowiedziała się o tym od Grabarza. Nie od razu mu uwierzyła, jednak była
tak wycieńczona życiem w ukryciu, że postanowiła zaryzykować. Trwało to długo,
ale się udało.
-
Czekałam na ciebie, moje dziecko – usłyszała cichy, zachrypnięty głos. Tylko
lata poświęcone ćwiczeniom na opanowanie pozwoliły jej nie podskoczyć. Zganiła
się w duchu. Ilekroć myślała o Grabarzu, zapominała o całej reszcie. Czuła
cierpki smak żurawiny – z każdym kolejnym razem masz ciemniejszą aurę – kobieta
westchnęła.
-
Śmierć ciągnie się za mną od jakiegoś czasu – mruknęła i wreszcie się
odwróciła. Wróżbitka nic się nie zmieniła. Była tak samo dziwna, jak zawsze.
Mówiono, że jest czarownicą, które zbytnio eksperymentowała. Nie wiadomo było
ile ma lat. Blada skóra była wręcz nienaturalnie gładka. Przywodziła na myśl
wszystkie te „idealne” kobiety, które w Centrum przechodziły operacje
plastyczne, żeby „poprawić” swoja urodę. Operacje, barwny makijaż, kolorowe
farby do włosów – przepych i zbędne ceregiele. Jednak Wróżbitka odbiegała nawet
od najdziwniejszej mody w Centrum. Głowę miała całkowicie gładką. Nie było na
niej ani jednego włoska na głowie. Nie miała też brwi i rzęs. Oczy stanowiły
najdziwniejsze dopełnienie wszystkiego. Czerwono-rożowa twardówka dawała
upiorny efekt. W tym samym kolorze były ślady na twarzy, jakby po łzach. Czarna
źrenica zlewała się z tęczówką. Wokół oczu piętrzyły się wałeczki skóry. Usta
były tak blade, że praktycznie niewidoczne na tle pergaminowej cery. Długa
szyja naznaczona była kilkoma niebieskimi plamami. Długa tunika z kapturem była
w tym samym kolorze.
-
Ciężko jest mi zaprzeczyć – kobieta uśmiechnęła się i odwróciła. Szata
zafalowała wkoło jej kostek. Zadźwięczały kolorowe bransolety na bosych
stopach. Weszła do strzelistego, prostego budynku. Nie było tu żadnych zdobień.
W końcu biblioteki nie były szanowane w Imperium. A ten budynek musiał jeszcze
stać tylko, dlatego że Wróżbitka dbała o niego czarami.
-
Wiesz po co przyszłam – Diana spokojnie lustrowała wysokie kolumny z książek.
Wiedziała, że jest zdana na łaskę właścicielki. Sama niczego tu nie znajdzie.
Nie tak szybko.
-
Oczywiście – zachrypiała i przeszła przez maleńkie drzwi, schylając się lekko.
Wampirzyca podążyła za nią, w duchu nakazując sobie spokój. Weszły do małego
pomieszczenia. Na półkach stały słoiki z ciemnym proszkiem. Kobieta chwyciła
jeden w długie, szczupłe palce i wsypała odrobinę do dwóch filiżanek, które
musiała przed chwilą wyczarować. W chwili, gdy proszek stykał się z denkiem,
zamieniał się w parującą ciecz. Diana dawno już przyjęła przedziwne zdolności
Wróżbitki za normalne. Było jasne, że zapomniała o pierwotnej magii i
eksperymentuje z zaklęciami, ale nie rozumiała skąd brała na to energię. Jednak
ponieważ wampirzyca nie była w tym miejscu po raz pierwszy, wiedziała, że nie
powinna pytać. Wzięła od niej filiżankę – pij. To czekolada.
-
Dla mnie to raczej bez znaczenia – mruknęła, ale posłusznie upiła. Nie poczuła
nic oprócz tego, że ciecz przelała się przez gardło.
-
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie chciano słodzić się przy książkach. Trzeba
łączyć przyjemne z przyjemnym – westchnęła oblizując z rozkoszą wargi. Diana
dobrze znała jej słabość do czekolady.
-
Ja zawsze lubiłam książki – przeczesała wolną ręką hebanowe włosy – technika
mnie nie przekonuje.
-
Miło wiedzieć, że mówisz to szczerze. A to się rzadko zdarza, moje dziecko.
-
Inni nie dają mi wyboru – mruknęła, zawracając oczami.
-
Pięknie powiedziane – kobieta obróciła się wokół własnej osi, zaśmiała pod
nosem i wyszła podzwaniając bransoletami na bosych stopach. Diana pomyślała, że
ona w życiu czegoś takiego by nie założyła. Wyglądało jak kajdany! Podążyła za
nią. Usiadła na jakimś niewielkim stosie, ale mimo to jej nogi nie sięgały
podłogi. Diana stanęła przed nią sztywno.
-
Nie mam zbyt dużo czasu.
-
Wiem – jej czerowno-różowe oczy zalśniły w nikłym świetle.
-
Ja wiem, że wiesz – warknęła, tracąc panowanie – możesz mi więc powiedzieć,
dlaczego po prostu nie dasz mi tego, czego chce? Od tego jest ta biblioteka!
-
To co chcemy nie jest tym czego naprawdę nam trzeba, moje dziecko – westchnęła
i podeszła do jednego ze stosów. Jednym ruchem ręki uniosła go i z samego spodu
wyciągnęła małą książeczkę. Podała ją jej w chwili, gdy stos cicho uderzył o posadzkę – znajdziesz tutaj
dużo przydatnych zaklęć, także to, które szukasz. Wiedźmy, które wyczuwam w
twojej aurze, są naprawdę silne. W różny sposób, ale jednak. Jeśli kiedykolwiek
je do mnie przyprowadzisz, moje dziecko, będę zachwycona.
Wampirzyca spojrzała na niepozorny
tomik. Nie było tytułu. Ale to nie było niczym niezwykłym. Oprawiony w brązową,
miękką skórę. Rogi połączone były złotymi zdobieniami. Spróbowała ją otworzyć,
ale się nie dało.
-
Niech wiedźma przemówi, to wystarczy – Wróżbitka odwróciła się i w tej samej
chwili Diana zrozumiała sens poprzednich słów kobiety.
-
Czego w takim razie mi trzeba? – Krzyknęła za nią, jednak ona już zniknęła.
-
W bibliotekach się nie krzyczy – usłyszała jej śmiech dokładnie za sobą.
Odwróciła się. Smukła postać stała na jednej nodze, stopę oparła na przeciwnym
kolanie. Tylko jej niezwykły wzrok mógł zarejestrować, że blada imitacja ust
wygięta jest w delikatnym uśmiechu. Dopiero teraz gdy lekko rozchyliła wargi,
można myło dostrzec, że nie ma zębów. Diana pamiętała, że za pierwszym razem
pytała ją o wygląd. Z czasem nauczyła się, że pewne pytania powinny zawisnąć w
pustce. Można je zadać raz, a jeśli nie usłyszy się odpowiedzi, nie można ich
powtórzyć. Żyła na świecie wystarczająco długo, żeby dość do kilku ciekawych
wniosków – dostałaś książkę, dlaczego nie wychodzisz? Zostało niewiele czasu.
-
Bo ostatnim razem wracałam się aż z Gór Vida. Tym razem twoje zdanie dotarło do
mnie wcześniej.
-
Zdecydowanie możemy uznać to za postęp – Wróżbitka zamknęła oczy. Diana
westchnęła w duchu. Poczuła ulgę. Te oczy były zbyt przenikliwe. Wiedziała
jednak, że nie potrzebuje ich, żeby zbadać jej aurę i dojść do odpowiednich
wniosków – co planujesz, moje dziecko?
-
Planuję? W sumie nic – odpowiedziała zgodnie z prawdą – nie bałabym się tak,
gdybym wszystko miała zaplanowane.
-
To godne podziwu – kobieta stanęła na dwóch nogach, podwinęła szatę i podeszła
do niej. Przez chwilę słychać było jedynie brzęczenie bransolet. Chwilę później
poczuła dłoń na swoim policzku. Patrzyła na nią z góry, co nie było niczym
trudnym, biorąc pod uwagę, że Diana miała metr pięćdziesiąt wzrostu. Za czasów
jej ludzkiego życia, taki wzrost był normalny – tylko naprawdę odważny potrafi
przyznać się do strachu.
-
Byłabym głupia, gdybym uznała, że mogę wszystko – spojrzała na nią – porwałam
się na coś naprawdę absurdalnego.
-
Czuję to – zachrypnięty głos stał się jeszcze cichszy – ale też dawno nie było
w tobie aż tyle emocji. Nie czułam tyle fascynacji odkąd przyszłaś tutaj z
Erikiem. Choć strachu jest w tobie tyle samo.
-
Chyba mam talent do wychodzenia naprzeciw wszelkim kłopotom – przysiadła na
stercie książek, a kobieta zrobiła to samo.
-
Mogę się tylko domyślać niektórych rzeczy – powoli wypowiadała każde słowo –
ale słyszałam co nieco o Oyi. Przyznam, że chciałabym ją kiedyś poznać. Podobno
kiedyś była blisko związana z Amiyą. Mało tego, wciąż ma darmowy bilet wstępu
do pałacu naszej Naczelnej Siostry.
-
I ja o tym słyszałam – westchnęła – ja wiem, że zdajesz sobie sprawę, że źle
się dzieje. Ale uwierz mi na słowo, jeśli czegoś nie zrobimy czeka nas okropna
wojna. Dużo poważniejsza niż ta, o której szepcze się teraz w Imperium.
-
Wierzę ci, dziecko. Gdy tylko przekroczyłaś próg mojej świątyni, poczułam że
dzieje się coś niedobrego. Martwisz się, ale i dowodzisz. Tylko że trzy
czarownice, nawet silne, i człowiek to niewiele. A nie wyczuwam nikogo innego.
-
Bo faktycznie nikogo nie ma. Ale co możemy zrobić? Znasz mnie. Jeśli już znajdę
odpowiedni cel, walczę do końca.
-
Wiem. Tylko czy pozostałe dziewczyny zdaja sobie sprawę, że jeśli podejmiecie
działanie, jakiekolwiek by ono nie było, nie będziecie mogły się wycofać.
-
Myślę że one zdają sobie z tego sprawę. Właściwie to jedna z nich uświadomiła
mi wagę tej sytuacji. Ale nie będę siedziała bezczynnie. To zupełnie nie w moim
stylu. Tylko nie mam pomysłu gdzie udać się najpierw – spojrzała na nią. Wiedziała,
że ta kobieta chce jej dobra i co samo ją zdziwiło, ufała jej – oczywiście
domyśliłaś się, że chcemy zdradzić nie tylko Imperium, ale i Ruch Oporu. A to
znaczy, że planujemy ucieczkę.
-
Nie było ciężko się domyślić – westchnęła – i chyba wiem jak ci pomóc.
-
Co masz na myśli? – Zapytała zaskoczona.
-
Czy słyszałaś o Daronei?
– Jej zachrypnięty głos stał się bardziej tajemniczy. Zniknęła wcześniejsza
wesołość.
-
Trochę nieskładnych faktów.
-
Jeśli na tym świecie istnieje osoba, która by wam pomogła, to tylko ona jedna.
Niestety jest problem. Nigdy nic za darmo. To bardzo nieufna osoba. Trzeba
zasłużyć na pomoc. Będziecie musiały udowodnić, że jesteście godne samego
przebywania przy niej, odezwania się do niej i łaski pomocy. Niestety dorzuci
to wam pracy.
___________________________________
Dodaję
już ten rozdział od miesiąca i dodać nie mogę… Aż żal patrzeć, co się ze mną
dzieje… ale musiałam zrobić sobie przerwę z powodów prywatnych. No niestety… Czasami
człowiek za wiele sobie na głowę weźmie i tak bywa.
Rozdział
13 otwiera nową część. Z dedykacją dla Przyjaciela:) Za każdy przeczytany
tekst i cierpliwe znoszenie mojego marudzenie. Z podziękowaniem za
najcudowniejszy prezent urodzinowy, bo cudownie jest trzymać swoje własne opowiadanie
w wersji książkowej :*