środa, 5 lutego 2014

Rozdział 13

W r ó ż b i t k a

*

„W świecie własnego ciała jesteśmy zagubieni, jest ono dla nas mrokiem i tajemnicą.”
Antoni Kępiński 

Jeśli nie wiara daje siły, to co? Ile to razy przekonywała samą siebie, że będzie dobrze. Bieda, samotność. To wszystko miało jedynie ją wzmocnić. Była za młoda żeby zrozumieć czym dobro różni się od zła. Wybierała ulgę. Wybierała wolność. Wybierała pomoc. Gdy usłyszała krzyk, gdy ujrzała kruki, gdy wylądowała w kałuży krwi. Jak mogła nie pomóc? Dreszcze nawiedzały jej ciało. Pokuta. Jej własna spowiedź dobiegła końca. Ile razy jeszcze powtórzy się ten koszmar? Ile razy wyszepta, że żałuje? Ale czy żałowała? Czy to wszystko było tylko projekcją. Może kruczych ciał nigdy nie było, może to jeden z tych okropnych koszmarów. Ale wiedziała, że kłamała za każdym razem, gdy spoglądała w taflę lustra. Co odbijało?  Dziecko. Tak chude, że każda najdrobniejsza kosteczka zdawała się przebijać przez papierową skórę. Tak bezmyślnie parodiowała człowieka. Wrak. Z podartym ubraniem, z burzą rozpuszczonych włosów. Biel i czerń. Pół na pół. Jakby ktoś nie mógł się zdecydować. Ma być dobra czy ma być zła? Była nikim. Była dziewczynką szeptającą. Dziewczynką błagającą. Dziewczynką modlącą się. Smutne oczy, szare policzki, wypukły brzuszek. Smród połączony ze słodkim, dziecięcym zapachem. Niewinność naznaczona piętnem. „Daj mi siły, proszę. Chcę tylko jej pomóc.”. Kto pozwolił jej się odezwać. Spoliczkowana upada. Nie krzyczy. Nawet na to nie ma siły. Szepta słowa w nieznanym im języku. Ma taki smutny wzrok. Tak bardzo to do niej nie pasuje. Co jest z tym dzieckiem? Dlaczego jest tak potwornie nieludzka? Przygryzła wargę. Krew zaplamiła już i tak brudną sukienkę. Łzy żłobiły brud na policzkach.
- Nie zabijaj – czy ktoś się ulitował? Pierwszy kamień zwalił ją z kolan. Rączki się załamały. Uderzyła policzkiem w ziemię. Piach wdarł się do buzi. Zakrztusiła się. Drugi kamień. Wypluła krew. Nabrała powietrza. Być może ostatni oddech w jej życiu. Trzeci kamień. „Proszę.” Kogo prosiła? Przecież była brudna! Nikt nigdy o nią nie dbał. Nikt nigdy się o nią nie troszczył. Czwarty kamień. Śmierć była blisko. Piasek mieszał się z krwią. Krew mieszała się ze łzami. Piąty kamień. Samotność. Czy miała prawo oczekiwać, że ktokolwiek ją przytuli w chwili śmierci? Szósty kamień.  Tak! Śmierć na nią czeka! Odziana w szkarłat podejdzie, uniesie jej trzęsącą się bródkę. Ucałuje brudne, czarno-białe włoski. Weźmie za chudą rączkę i poprowadzi. Nie ważne gdzie. Tam już nie będzie sama. Śmierć będzie z nią. Niczym matka. Tak realna, jak ją sobie wyobrażała. Czekała na siódmy kamień. Gdzie był? Czy nawet śmierci jej żałowali?
- Powiedziałam, nie zabijaj! – Krzyk wdarł się w jej małe uszka. Ten okropny ból. Och błagam, błagam. Gdzie jest ta śmierć? Ileż jeszcze można cierpieć? Zamiast śmierci podeszła do niej dziewczyna. Podniosła zapuchnięte od płaczu oczy. Przecież to ona! Ta sama przez którą tu się znalazła! Dziewczyna krzycząca tamtej nocy w morzu krwi i kruczych trucheł.
- Odejdź – załkała. Nie miała siły walczyć z jej demonami. Tak mroczna aura. Taka smutna przeszłość. Tyle bólu – nie, nie, nie… - majaczyła. Zrobiło jej się tak zimno. Strach wypełniał jej małe ciałko. Wydawało jej się, że widzi kruka. Poruszał dziobem, ale nie wydobył z siebie żadnego głosu. Chciała żeby krzyknął. Żeby jego potworny skrzek przeszył jej ciało. Żeby ból rozsadzał jej skronie. Wtedy była realna. Tylko wtedy.
- Umieszczę cię na Czarnej Wyspie – wyszeptała – tylko tam będziesz bezpieczna. Tylko tam możesz żyć.
Żyć. Jakie głupie słowo! Ona chciała do tamtego świata. Wierzgała nóżkami jak tylko mogła, kiedy kobieta ją podniosła. Puść mnie, chciała krzyczeć. Ale nie wypowiedziała ni słowa. Opadła bezwładnie. Skurczyła się w sobie. Kobieta szeptała, że musi spłacić dług, że ją uratuje. Ale czy nie rozumiała, że bólem było życie? Że nie było takiej mocy, która pozwoliłaby jej być szczęśliwa? Bestia wdzierała jej się do głowy. Przegryzała myśli, nie pozwalała wypowiedzieć się logicznie. Dusiła każdą nadzieję. Ta bestia zawyła głośno. Ktoś cię prowokuje. Czemu się nie uśmiechasz? Dlaczego odgryzasz się bez sensu. Potem myślisz. Całą noc. Godziny. Minuty. Sekundy. I próbujesz naprawić. Pojawiają się wyrzuty. Dlaczego? Karzesz się za własne słowa. To w końcu chciałeś je wypowiedzieć? Szczerość jest zła. Prawda karmi złodziei. Okrutność potęguje zawiść. Rozwiązaniem jest niewidzialność. Śmierć przyniesie ukojenie.
- Po prostu się uśmiechnij – usłyszała szept – co nam więcej pozostało?
         Jej faktycznie już nic nie pozostało. Była tylko małą, chudą dziewczynką z wielkimi plamami krwi w życiorysie. Była Mikel, która właśnie po raz kolejny ocalała od śmierci. Która pomagając skazała się na wieczne wygnanie. Ale czy już i tak nie była przegraną?  Dlaczego nie chwyciła śmierci za dłoń i nie odeszła z nią do innej krainy?
- Czy śmierć ma ręce? – Głucho zapytała. Dziewczyna spojrzała na nią czarnymi oczami. Hebanowe włosy zafalowały na wietrze. Czyżby miały podobne pragnienia? Podobne cele? Uklękła przy niej, spojrzała z wymuszonym spokojem.
- Nie. Inaczej dawno by mnie stąd zabrała – ten głos była tak samo krystaliczny jak wtedy. Jak za pierwszym razem. Ból w nim zawarty rozdzierał duszę.
- Pachniesz nią – wyszeptała. Dlaczego nikt nigdy nie nauczył jej, żeby hamować słowa? Niektóre powinny pozostać w głowie. Kobieta jednak już ruszyła dalej. Nie spojrzała na nią. Wiedziała, że mała podrepta za nią. Nie było innego wyboru. Ich losy zostały ze sobą połączone. Cierpienie naznaczyło obie. Ubrudziła je jedna krew. Bestia, która żyła w kobiecie, narodziła się w dziewczynce.

- Wspomnienia nie przyniosą ukojenia – Diana weszła do niewielkiego pokoju i bezceremonialnie usiadła naprzeciw Mikel, niespecjalnie zadowolonej, że znów przerwano jej wspomnienia.
- To się zaczyna robić nudne – westchnęła – teraz zamierzasz mnie nękać?
- Jakbym tego wcześniej nie robiła – uśmiechnęła się dość kąśliwie jednak szybko spoważniała – wiesz, że mam rację. Chyba jeszcze pamiętasz do czego doprowadziło mnie zakopywanie się we wspomnieniach.
- Ciężko zapomnieć – mruknęła – ale to inna sytuacja.
- To kwestia punktu widzenia – Diana zaczęła bawić się swoimi długimi, czarnymi włosami – po prostu chciałam ci powiedzieć – zawahała się. Zdawało się, że słowa nie przejdą jej przez gardło. Spojrzała na nią trochę bezradnie i wyszeptała – nigdy nie byłam dobra w przepraszaniu.
- Nie masz mnie za co przepraszać – Mikel była zdziwiona, że wampirzyca zdobyła się na taki gest. Tym bardziej, że naprawdę nie widziała do tego powodu.
- Mam. Zniszczyłam ci życie – kobiet podniosła na nią smutne, ciemne oczy.
- To nie jest prawda. Sama podjęłam decyzję.
- Byłaś dzieckiem! – Powoli traciła cierpliwość – a ja najpierw prawie doprowadziłam do twojej śmierci a potem skazałam na wygnanie!
- Armut nie było domem moich marzeń. A na Black Island nie było dużo gorzej. Zresztą ja to widzę inaczej: gdybym nie trafiła na Czarną Wyspę, nigdy nie trafiłabym na Calachana. A dla mnie to jak raj. Na Armut nie ma życia. Nie ma praktycznie nic. Nie czekało mnie tam nic dobrego. A teraz? Spójrz, jeśli dobrze pójdzie, za sto lat będą pisać o mnie w książkach jako o buntowniczce, która przyczyniła się do uratowania świata – uśmiechnęła się, spokojnie patrząc na towarzyszkę.
- Nie sądziłam, że z ciebie taka optymistka – Diana również się uśmiechnęła. Mikel zaskakiwała ją od samego początku.
- Ja również – odpowiedziała półżartem półserio. Spojrzała na zamyśloną wampirzycę na której twarzy błąkał się nikły uśmiech. Ilekroć na nią patrzyła, widziała piękno. Już sama rasa czyniła z niej osobę niezwykłą. Po przemianie wszelkie niedoskonałości zostały zacierane. Blizny, odbarwia, rany, dawne złamania… Wszystko to sprawiało, że człowiek stawał się bardziej urodziwy. Jednak mitem było iż wampiryzm oznaczał piękno fizyczne. Jedynie „poprawiał” drobne niedoskonałości. Diana musiała być piękna jeszcze podczas swojego ludzkiego życia. Została przemieniona jako młoda dziewczyna, której uroda dopiero rozkwitała. Drobna postura i niewinny wygląd sprawiały, że była drapieżcą idealnym. Nikt nie był zdolny przypuszczać, że tak doskonały z niej morderca.
- Postaram się wrócić jak najszybciej – westchnęła Diana – nie znoszę wizyt u Wróżbitki. Zawsze jak stamtąd wychodzę jestem skołowana.
- Ty? – Mikel uśmiechnęła się drwiąco próbując sobie to wyobrazić. Wampirzyca przez wiele lat zdołała wyćwiczyć cierpliwość. Podziwiała ją za opanowanie i dostosowywanie się do każdej sytuacji.
- Owszem – westchnęła – ale tylko ja z was wszystkich mogę zniknąć niezauważona.   

*
         Wampirzyca wyruszyła wieczorem. Uznała, że to najlepsza pora. Nawet gdyby ktoś ją zauważył, pomyślałby że idzie na polowanie. Wszyscy wiedzieli, że opuszcza Calachana, aby się pożywić. Diana nie szła na układy, które proponowało Centrum. Była nomadem z Nessos. Nie miała zamiaru poddawać się jakimkolwiek zasadą. Nie poszła na układ z jakąkolwiek kobietą. Atakowała tak jak kiedyś. Większość ostatnio przemienionych wampirów nie wiedziała, że krew odebrana była bardziej sycąca niż ta ofiarowana przez dawcę. Oya tolerowała to zachowanie, bo wiedziała, że z Dianą nie wygra. Była ona silnym zawodnikiem, Anioły potrzebowały choć jednego wampira. Szczególnie z tak niezwykłym darem. Każdy z Ruchu Oporu zdawał sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie zatrzymać jej na siłę. Nigdy nie była Buntownikiem i zapewnie nigdy nie miała nim zostać. Nikt też nie domyślał się, dlaczego właściwie mieszka na Calachana. Odpowiedź była banalnie prosta. Diana przeniosła się na Calachana ze względu na Mikel. Zwyczajnie czuła się za nią odpowiedzialna i chociaż sama nigdy by się do tego nie przyznała, zależało jej na tej czarownicy.
         Zdawała sobie sprawę, że do rana musi wrócić. Inaczej zaczęłyby się pytania. Droga nie była łatwa. Bez problemu przepłynęła ocean (co prawda w Imperium mówiło się tylko o Wodzie. Nie było podziału na morza i oceany, ale Diana żyła jeszcze według Starego Ładu) , jednak czuła iż siły ją opuszczają. Dawno już się nie pożywiła. Należało to zrobić przed wyruszeniem w dalszą drogę. Wypłynęła na zachodnim brzegu Krainy Apparesi. Musiał obejść Góry Vida  i przez Duram dojść do Starej Pustyni. To właśnie w jej sercu mieściła się najbardziej znana biblioteka magiczna należąca do Wróżbitki. Miejsce, gdzie dostanie odpowiedzi. Przynajmniej taką miała nadzieję. Nie była tylko pewna czy zdąży. Czym prędzej ruszyła w kierunku pasma niewielkich wiosek. Nie miała czasu na wybieranie i tropienie ofiary. Miała nadzieje, że jakaś głupia dziewczyna wyszła na nocny spacer. Mokre ubranie wprawiało ją w zły nastrój. Z włosów kapała woda a chłodny wiatr owiewał jej postać. Ze złością wyciskała brzegi sukienki. Nie znosiła pływania. Uważała to za zło konieczne. Kilka razy machnęła ręką, żeby się otrzepać i właśnie wtedy to usłyszała. Wyraźnie i głośno. Serce bezsprzecznie należało do młodego człowieka. Ciało Diany od razu przygotowało się do skoku. Mięsnie napięły się, palce powoli zginały i rozginały. Czuła już zapach jaśminu i kobiecej skóry. Usłyszała śmiech. Dziewczyna szła nieśpiesznie, spierając się z kimś przez telefon.
- Och, to nie było trudne – zaśmiała się sztucznie, uważnie słuchając kogoś po drugiej stronie – nikt nic nie wie, muszę tylko wrócić przed świtem, Kat – kolejna fala sztucznego śmiechu tylko zdenerwowała Dianę. Dziewczyna musiała mieć czternaście, piętnaście lat. Ubrana była w zieloną sukienkę z cekinowym pasem w talii. Duża biała torebka i buty w tym samym kolorze dopełniały całości. Całe jej ciało pachniało jaśminowymi perfumami, zdaniem wampirzycy zbyt ostentacyjnymi jak na nastolatkę. Miała krótkie, kręcone włosy w perłowym odcieniu przewiązane zieloną, cekinową wstążką.
- Nie jest bezpiecznie wymykać się z domu – normalnie Diana wdałaby się w rozmowę, karmiła strachem dziewczyny. Jednak nie miała na to czasu. Kiedy zaszła ją od tyłu, nie mogła się powstrzymać, żeby się nie odezwać. Poczuła przypływ ekscytacji. Dziewczyna zesztywniała – rozłącz się – wyszeptała doskonale wiedząc, że w jej głosie słychać pożądanie.
- Kat! – Wampirzyca była przygotowana na pisk dziewczyny. Zanim dobiegł on do uszu przyjaciółki uciekinierki, telefon został zmiażdżony i rzucony w nieznanym kierunku. Dziewczyna postanowiła walczyć, chciała uciec. Ale Diana była szybsza. Złapała ją za ramiona. Chciała ją obrócić, spojrzeć w przerażone oczy. Opanowała się jednak. Wiedziała, że nie może się zapomnieć. Że chodzi tylko o pożywienie się. Z wielkim żalem zasłoniła usta dziewczyny, żeby jej krzyki przypadkiem kogoś tu nie ściągnęły. To zaoszczędzi jej czasu. Żałowała, bo lubiła te krzyki. Napawała się nimi. Westchnęła, rozdrażniona sytuacją i wbiła kły w pulsującą żyłę na szyi dziewczyny. Poczuła jak zęby wbijają jej się w dłoń, którą zakrywała wargi człowieka. Rozbawiło ją to tylko, wolną ręką złapała ją w tali i podniosła. Zapach krwi mieszał się z jaśminowymi perfumami. Dziewczyna nie  była smaczną przekąską, jednak Diana wiedziała, że nie może wybrzydzać. Wbiła kły jeszcze głębiej, czując jak ciepła, gęsta ciecz zalewa jej gardło. Słyszała bicie serca nastolatki. Powoli słabło. Już się nie broniła. To było sygnałem, że należy skończyć. Jednak ona była głodna. Krew nie była smaczna, ale strach dziewczyny sprawił, że była sycąca. Diana powoli odsunęła się od czerwonej szyi. Z jej kłów kapała krew, plamiąc perłowe włosy. Zacisnęła pięści, oddychając głęboko. Jeszcze chwila i mała już by nie żyła. Wystarczyło napić się jeszcze raz.
- Opanuj się – warknęła do siebie. Wzięła ciało na ręce. Utraciło wiele krwi. Chociaż dziewczyna nie była przykładem młodej kobiety, Diana doszła do wniosku, że nie zasługiwała na śmierć. Szybko doszła do wioski i położyła ją na progu pierwszego domu w zasięgu wzorku. Zapukała głośno i w swoim naturalnym tempie oddaliła się. Nie miała wyrzutów. Jeśli dziwaczna nie przeżyje – trudno. Była głupia skoro wymykała się w nocy. W tych czasach nie należało być zbyt pewnym siebie. Bezpieczeństwo było złudne. Wytężyła słuch i zdołała zarejestrować krzyk. Zapewnie ktoś otworzył drzwi, zły że jest budzony w środku nocy i znalazł bezwładne, zakrwawione ciało. Skoro ją znaleźli, pomyślała, znaczy  że medycy zdołają ją odratować.     
         Droga, którą ona przebyła w kilka godzin, przeciętnemu człowiekowi zajęłaby kilka dni. Diana nie raz odwiedzała Starą Pustynię w poszukiwaniu spokoju. Cywilizacja docierała tu wolniej. Temperatura była wysoka na całej planecie, ale w tym miejscu wręcz nie dało się funkcjonować. Ktoś kiedyś wysnuł hipotezę, że to właśnie w tym miejscu magia się skumulowała, niszcząc wszystko wkoło. Było to dość wiarygodne. Przecież kiedy Amiya zabrała się za przekształcanie Ziemi, wykorzystała ogromne pokłady magii. A czary zawsze pozostawiają ślady. Im potężniejsze zaklęcie, tym większe konsekwencje. Było to oczywiste. Kiedy czarownice właściwie dobrowolnie szły na masowe mordy, energia z ich ciała musiała w jakiś sposób pozostać na tym świecie. Naukowcy kilka razy próbowali wytłumaczyć dlaczego wszytko skumulowało się akurat nad Starą Pustynią, ale zdaje się, że byli raczej dalej niż bliżej prawdy. Nikogo też specjalnie to nie obchodziło: na tych terenach dawno nikt nie mieszkał. Suche powietrze, wszechobecny piasek i upał, który zdawał się nigdy nie ustępować. Ludzie smażyli się w tym miejscu. Ich ciała ulegały oparzeniu. Nie było mowy, żeby funkcjonowali w takim miejscu. Nimfy w tej temperaturze nie wytrzymałyby nawet minuty. Ich ciała były słabsze, delikatniejsze. Nie mogły też szeptać swoich próśb ku naturze, bo ta najzwyczajniej tutaj nie istniała. A piasek ich nie słuchał. Nie tutaj. Anioły nie lubiły tej ziemi. I jak to w ich przypadku często bywało: nikt nie wiedział z jakiego powodu. Być może żaden z nich nawet nie postawił w tym miejscu stopy. I żadnemu się do tego nie śpieszyło. A co z innymi magicznymi istotami? Pewne było, że elfy nie wymarły. Ale nikt nie był w stanie powiedzieć gdzie się podziały. Pewnie poukrywały się na terenach, gdzie nikt nawet nie przypuszczałby, że mogą być. Lub wtopiły w tło. Kiedyś słyszała, że elf może się „uczłowieczyć”. Nigdy jednak nie interesowało ją czy to prawda a jeśli nawet, to w jaki sposób mogą to osiągnąć. Były jeszcze krasnoludy. I tutaj Diana nie mogła nie uśmiechnąć się mściwie. Krasnoludy pochowane w podziemiach. Istniały? Możliwe. Czy ktoś kiedykolwiek je widział? Absolutnie nie. Nigdy. Pamiętała jednak, że podczas Eliminacji była mowa o tej rasie. Ona jednak miała głowę zaprzątniętą czymś innym. Przypomniała sobie jeszcze o wilkołakach i wzdrygnęła się ze wstrętem. Jak ona nienawidziła tych kundli! Śmierdzące, zapchlone stworzenia, które w ostatnich czasach zmieniły dietę na wampirzą. Rany po tych stworzeniach goiły się dłużej, byłby boleśniejsze i bardziej dotkliwe. Przy tym ich zapach był niezwykle intensywny, czego wampiry nie znosiły. To właśnie z tego powodu dawno temu wzięły się legendy, że czosnek i cebula odstraszają nocnych łowców. Warzywa te nie miały specjalnych właściwości, po prostu wyostrzony węch sprawiał, że ten zapach był nie do zniesienia. Ale był niczym w porównaniu ze smrodem wilkołaka. Diana wzdrygnęła się jeszcze raz, niezadowolona z toku swojego myślenia.
- Pomyśl o słodkich króliczkach i innym czekoladowym misiu – warknęła do siebie i wzdrygnęła się po raz kolejny – wariujesz zanim dotarłaś do Wróżbity, tylko pogratulować! Nawet nie chcę wiedzieć co będzie dalej – syczała do siebie, zła z niewyjaśnionego powodu. Po chwili złapała się za głowę, zdając sobie sprawę, że rozmawia sama ze sobą.
         Do olbrzymiego gmachu biblioteki dotarła wciąż mrucząc od nosem. Słońce trochę ją zmęczyło. Zdecydowanie wolała ciemności. Diana była „starym” pokoleniem wampirów i kształtowała się odrobinę inaczej. Nie wahałaby się powiedzieć, że była doskonalsza. A choćby w kwestii słońca. Ponieważ Matka Natura uwielbiała równowagę i lubiła dramatyczne rozwiązania, wampiry nie przepadały za słońcem. Powód był prosty: nocny łowca wychodzi na spacer w dzień i zostaje z niego jedynie kupka popiołów. W dużym skrócie. Ale był to trik wnuczek czarownicy, która wskrzesiła Amiyę. Idąc tym prostym tropem, wniosek był oczywisty. Jeśli zostało rzucone zaklęcie, na pewno istnieje przeciwzaklęcie. I tak to obecnie funkcjonowało. Podczas przemiany była obecna przeszkolona wiedźma, która rzucała czar. Jednak istniało to od czasu, kiedy Amiya wprowadziła nakaz przemiany w odpowiednim okresie życia. Wcześniej tego nie było. Ludzie nie znali magicznych istot. Nie wiedzieli, że dzielą z nimi Ziemię. Bo niby jak mięli zobaczyć wampira, skoro ten chował się po ciemnych, opuszczonych domach, grobowcach i szopach. Byleby tylko z daleka od światła słonecznego. Niewielu wiedziało, że istnieje bardzo prosty sposób, aby pokonać tę słabość. Co takiego? Krew. Osobiście Diana sądziła, że to prymitywne i żałosne. Niby dlaczego z wampirami ma się kojarzyć tylko krew? Haczyk był taki, że akurat tę nie było łatwo zdobyć. Musiała należeć do szczura albinosa ze świątyni Karni Maty. Miejsca, które Amiya dawno zlikwidowała. Sama Diana dowiedziała się o tym od Grabarza. Nie od razu mu uwierzyła, jednak była tak wycieńczona życiem w ukryciu, że postanowiła zaryzykować. Trwało to długo, ale się udało.
- Czekałam na ciebie, moje dziecko – usłyszała cichy, zachrypnięty głos. Tylko lata poświęcone ćwiczeniom na opanowanie pozwoliły jej nie podskoczyć. Zganiła się w duchu. Ilekroć myślała o Grabarzu, zapominała o całej reszcie. Czuła cierpki smak żurawiny – z każdym kolejnym razem masz ciemniejszą aurę – kobieta westchnęła.
- Śmierć ciągnie się za mną od jakiegoś czasu – mruknęła i wreszcie się odwróciła. Wróżbitka nic się nie zmieniła. Była tak samo dziwna, jak zawsze. Mówiono, że jest czarownicą, które zbytnio eksperymentowała. Nie wiadomo było ile ma lat. Blada skóra była wręcz nienaturalnie gładka. Przywodziła na myśl wszystkie te „idealne” kobiety, które w Centrum przechodziły operacje plastyczne, żeby „poprawić” swoja urodę. Operacje, barwny makijaż, kolorowe farby do włosów – przepych i zbędne ceregiele. Jednak Wróżbitka odbiegała nawet od najdziwniejszej mody w Centrum. Głowę miała całkowicie gładką. Nie było na niej ani jednego włoska na głowie. Nie miała też brwi i rzęs. Oczy stanowiły najdziwniejsze dopełnienie wszystkiego. Czerwono-rożowa twardówka dawała upiorny efekt. W tym samym kolorze były ślady na twarzy, jakby po łzach. Czarna źrenica zlewała się z tęczówką. Wokół oczu piętrzyły się wałeczki skóry. Usta były tak blade, że praktycznie niewidoczne na tle pergaminowej cery. Długa szyja naznaczona była kilkoma niebieskimi plamami. Długa tunika z kapturem była w tym samym kolorze.
- Ciężko jest mi zaprzeczyć – kobieta uśmiechnęła się i odwróciła. Szata zafalowała wkoło jej kostek. Zadźwięczały kolorowe bransolety na bosych stopach. Weszła do strzelistego, prostego budynku. Nie było tu żadnych zdobień. W końcu biblioteki nie były szanowane w Imperium. A ten budynek musiał jeszcze stać tylko, dlatego że Wróżbitka dbała o niego czarami.
- Wiesz po co przyszłam – Diana spokojnie lustrowała wysokie kolumny z książek. Wiedziała, że jest zdana na łaskę właścicielki. Sama niczego tu nie znajdzie. Nie tak szybko.
- Oczywiście – zachrypiała i przeszła przez maleńkie drzwi, schylając się lekko. Wampirzyca podążyła za nią, w duchu nakazując sobie spokój. Weszły do małego pomieszczenia. Na półkach stały słoiki z ciemnym proszkiem. Kobieta chwyciła jeden w długie, szczupłe palce i wsypała odrobinę do dwóch filiżanek, które musiała przed chwilą wyczarować. W chwili, gdy proszek stykał się z denkiem, zamieniał się w parującą ciecz. Diana dawno już przyjęła przedziwne zdolności Wróżbitki za normalne. Było jasne, że zapomniała o pierwotnej magii i eksperymentuje z zaklęciami, ale nie rozumiała skąd brała na to energię. Jednak ponieważ wampirzyca nie była w tym miejscu po raz pierwszy, wiedziała, że nie powinna pytać. Wzięła od niej filiżankę – pij. To czekolada.
- Dla mnie to raczej bez znaczenia – mruknęła, ale posłusznie upiła. Nie poczuła nic oprócz tego, że ciecz przelała się przez gardło.
- Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie chciano słodzić się przy książkach. Trzeba łączyć przyjemne z przyjemnym – westchnęła oblizując z rozkoszą wargi. Diana dobrze znała jej słabość do czekolady.
- Ja zawsze lubiłam książki – przeczesała wolną ręką hebanowe włosy – technika mnie nie przekonuje.
- Miło wiedzieć, że mówisz to szczerze. A to się rzadko zdarza, moje dziecko.
- Inni nie dają mi wyboru – mruknęła, zawracając oczami. 
- Pięknie powiedziane – kobieta obróciła się wokół własnej osi, zaśmiała pod nosem i wyszła podzwaniając bransoletami na bosych stopach. Diana pomyślała, że ona w życiu czegoś takiego by nie założyła. Wyglądało jak kajdany! Podążyła za nią. Usiadła na jakimś niewielkim stosie, ale mimo to jej nogi nie sięgały podłogi. Diana stanęła przed nią sztywno.
- Nie mam zbyt dużo czasu.
- Wiem – jej czerowno-różowe oczy zalśniły w nikłym świetle.
- Ja wiem, że wiesz – warknęła, tracąc panowanie – możesz mi więc powiedzieć, dlaczego po prostu nie dasz mi tego, czego chce? Od tego jest ta biblioteka!
- To co chcemy nie jest tym czego naprawdę nam trzeba, moje dziecko – westchnęła i podeszła do jednego ze stosów. Jednym ruchem ręki uniosła go i z samego spodu wyciągnęła małą książeczkę. Podała ją jej w chwili, gdy stos  cicho uderzył o posadzkę – znajdziesz tutaj dużo przydatnych zaklęć, także to, które szukasz. Wiedźmy, które wyczuwam w twojej aurze, są naprawdę silne. W różny sposób, ale jednak. Jeśli kiedykolwiek je do mnie przyprowadzisz, moje dziecko, będę zachwycona.  
         Wampirzyca spojrzała na niepozorny tomik. Nie było tytułu. Ale to nie było niczym niezwykłym. Oprawiony w brązową, miękką skórę. Rogi połączone były złotymi zdobieniami. Spróbowała ją otworzyć, ale się nie dało.
- Niech wiedźma przemówi, to wystarczy – Wróżbitka odwróciła się i w tej samej chwili Diana zrozumiała sens poprzednich słów kobiety.
- Czego w takim razie mi trzeba? – Krzyknęła za nią, jednak ona już zniknęła.
- W bibliotekach się nie krzyczy – usłyszała jej śmiech dokładnie za sobą. Odwróciła się. Smukła postać stała na jednej nodze, stopę oparła na przeciwnym kolanie. Tylko jej niezwykły wzrok mógł zarejestrować, że blada imitacja ust wygięta jest w delikatnym uśmiechu. Dopiero teraz gdy lekko rozchyliła wargi, można myło dostrzec, że nie ma zębów. Diana pamiętała, że za pierwszym razem pytała ją o wygląd. Z czasem nauczyła się, że pewne pytania powinny zawisnąć w pustce. Można je zadać raz, a jeśli nie usłyszy się odpowiedzi, nie można ich powtórzyć. Żyła na świecie wystarczająco długo, żeby dość do kilku ciekawych wniosków – dostałaś książkę, dlaczego nie wychodzisz? Zostało niewiele czasu.
- Bo ostatnim razem wracałam się aż z Gór Vida. Tym razem twoje zdanie dotarło do mnie wcześniej.
- Zdecydowanie możemy uznać to za postęp – Wróżbitka zamknęła oczy. Diana westchnęła w duchu. Poczuła ulgę. Te oczy były zbyt przenikliwe. Wiedziała jednak, że nie potrzebuje ich, żeby zbadać jej aurę i dojść do odpowiednich wniosków – co planujesz, moje dziecko?
- Planuję? W sumie nic – odpowiedziała zgodnie z prawdą – nie bałabym się tak, gdybym wszystko miała zaplanowane.
- To godne podziwu – kobieta stanęła na dwóch nogach, podwinęła szatę i podeszła do niej. Przez chwilę słychać było jedynie brzęczenie bransolet. Chwilę później poczuła dłoń na swoim policzku. Patrzyła na nią z góry, co nie było niczym trudnym, biorąc pod uwagę, że Diana miała metr pięćdziesiąt wzrostu. Za czasów jej ludzkiego życia, taki wzrost był normalny – tylko naprawdę odważny potrafi przyznać się do strachu.
- Byłabym głupia, gdybym uznała, że mogę wszystko – spojrzała na nią – porwałam się na coś naprawdę absurdalnego.
- Czuję to – zachrypnięty głos stał się jeszcze cichszy – ale też dawno nie było w tobie aż tyle emocji. Nie czułam tyle fascynacji odkąd przyszłaś tutaj z Erikiem. Choć strachu jest w tobie tyle samo.
- Chyba mam talent do wychodzenia naprzeciw wszelkim kłopotom – przysiadła na stercie książek, a kobieta zrobiła to samo.
- Mogę się tylko domyślać niektórych rzeczy – powoli wypowiadała każde słowo – ale słyszałam co nieco o Oyi. Przyznam, że chciałabym ją kiedyś poznać. Podobno kiedyś była blisko związana z Amiyą. Mało tego, wciąż ma darmowy bilet wstępu do pałacu naszej Naczelnej Siostry.
- I ja o tym słyszałam – westchnęła – ja wiem, że zdajesz sobie sprawę, że źle się dzieje. Ale uwierz mi na słowo, jeśli czegoś nie zrobimy czeka nas okropna wojna. Dużo poważniejsza niż ta, o której szepcze się teraz w Imperium.
- Wierzę ci, dziecko. Gdy tylko przekroczyłaś próg mojej świątyni, poczułam że dzieje się coś niedobrego. Martwisz się, ale i dowodzisz. Tylko że trzy czarownice, nawet silne, i człowiek to niewiele. A nie wyczuwam nikogo innego.
- Bo faktycznie nikogo nie ma. Ale co możemy zrobić? Znasz mnie. Jeśli już znajdę odpowiedni cel, walczę do końca.
- Wiem. Tylko czy pozostałe dziewczyny zdaja sobie sprawę, że jeśli podejmiecie działanie, jakiekolwiek by ono nie było, nie będziecie mogły się wycofać.
- Myślę że one zdają sobie z tego sprawę. Właściwie to jedna z nich uświadomiła mi wagę tej sytuacji. Ale nie będę siedziała bezczynnie. To zupełnie nie w moim stylu. Tylko nie mam pomysłu gdzie udać się najpierw – spojrzała na nią. Wiedziała, że ta kobieta chce jej dobra i co samo ją zdziwiło, ufała jej – oczywiście domyśliłaś się, że chcemy zdradzić nie tylko Imperium, ale i Ruch Oporu. A to znaczy, że planujemy ucieczkę.
- Nie było ciężko się domyślić – westchnęła – i chyba wiem jak ci pomóc.
- Co masz na myśli? – Zapytała zaskoczona.
- Czy słyszałaś o Daronei? – Jej zachrypnięty głos stał się bardziej tajemniczy. Zniknęła wcześniejsza wesołość.
- Trochę nieskładnych faktów.

- Jeśli na tym świecie istnieje osoba, która by wam pomogła, to tylko ona jedna. Niestety jest problem. Nigdy nic za darmo. To bardzo nieufna osoba. Trzeba zasłużyć na pomoc. Będziecie musiały udowodnić, że jesteście godne samego przebywania przy niej, odezwania się do niej i łaski pomocy. Niestety dorzuci to wam pracy. 
___________________________________

Dodaję już ten rozdział od miesiąca i dodać nie mogę… Aż żal patrzeć, co się ze mną dzieje… ale musiałam zrobić sobie przerwę z powodów prywatnych. No niestety… Czasami człowiek za wiele sobie na głowę weźmie i tak bywa.
Rozdział 13 otwiera nową część. Z dedykacją dla  Przyjaciela:) Za każdy przeczytany tekst i cierpliwe znoszenie mojego marudzenie. Z podziękowaniem za najcudowniejszy prezent urodzinowy, bo cudownie jest trzymać swoje własne opowiadanie w wersji książkowej :*